Artykuł sponsorowany

Rozmowa „Wprost” z Jackiem Dziubą, doradcą podatkowym i lokalnym przedsiębiorcą.

Dodano:
Logo Shall we Dance Źródło: Materiały prasowe / Jacek Dziuba
Na co dzień zajmuje się podatkami, po godzinach — tańcem. Jacek Dziuba wraz z Pauliną Gaweł prowadzi szkołę tańca, która powstała z połączenia pracy i pasji.

Panie Jacku, jest Pan doradcą podatkowym, a jednocześnie pasjonatem tańca. Skąd ta droga od biznesu do parkietu?

Taniec od dawna był moją odskocznią od pracy. Startowałem w turniejach, zdobywałem miejsca na podium i im więcej doświadczeń miałem, tym bardziej czułem, że to nie tylko hobby. W pewnym momencie pomyślałem: dlaczego nie połączyć pasji z przedsiębiorczością i nie stworzyć miejsca, w którym inni też będą mogli odkrywać radość tańca? Tak narodził się pomysł szkoły.

Często mówi się, że taniec i liczby to zupełnie inne światy. Jak Pan je łączy?

Na pierwszy rzut oka to dwa przeciwległe bieguny. Ale i w doradztwie podatkowym, i w tańcu liczy się precyzja, konsekwencja i rytm. W podatkach — rytm terminów i przepisów, w tańcu — rytm muzyki i partnera. Oba światy wymagają pełnego zaangażowania i dyscypliny.

Skąd decyzja, by stworzyć szkołę tańca wspólnie z Pauliną Gaweł?

Chciałem, aby szkoła była profesjonalna od samego początku. Paulina to zawodowa tancerka z ogromnym doświadczeniem scenicznym i trenerskim. Współpraca z nią daje gwarancję wysokiego poziomu artystycznego i dydaktycznego. Ja odpowiadam za stronę organizacyjną i biznesową, a ona — za jakość taneczną. To połączenie, które działa.

Co ma być znakiem rozpoznawczym waszej szkoły?

Przede wszystkim atmosfera i program dostosowany do różnych grup. Chcemy, aby tańczyły u nas zarówno dzieci i młodzież, jak i dorośli. Stawiamy też na kursy użytkowe, które przygotują ludzi choćby do pierwszego tańca na weselu. No i oczywiście — społeczność. Marzy mi się, by nasza szkoła była miejscem, gdzie ludzie spotykają się nie tylko na zajęciach, ale też na wieczorach tanecznych, warsztatach czy pokazach.

Co było największym wyzwaniem w otwarciu szkoły?

Zdecydowanie logistyka — znalezienie odpowiedniej sali, dostosowanie jej akustycznie i organizacyjnie. A do tego pogodzenie dwóch ról: przedsiębiorcy i pasjonata. Często cały dzień spędzam w biurze, a wieczorami jestem na parkiecie. To wymaga świetnej organizacji, ale daje też niesamowitą energię.

Dla kogo jest ta szkoła?

Dla każdego, kto chce spróbować. Dla dzieci, które potrzebują ruchu i dyscypliny, dla dorosłych, którzy chcą się ruszać i dobrze bawić, dla par planujących wesele, a także dla osób, które marzą o turniejowych sukcesach. Naprawdę nie trzeba mieć rytmu we krwi — rytm można odkryć.

A jak Pan definiuje sukces tego przedsięwzięcia?

Jeśli po roku zobaczę pełne grupy, uśmiechniętych ludzi i wydarzenia, które przyciągają społeczność, to będzie dla mnie sukces. Marzy mi się, by ta szkoła stała się wizytówką i miejscem, w którym taniec łączy ludzi w każdym wieku.

A prywatnie — co daje Panu taniec?

Taniec to równowaga. Po pracy z liczbami mogę się wyrazić ruchem, muzyką, emocjami. To czyści głowę i daje ogromną radość. A kiedy widzę, że inni też odnajdują w nim coś dla siebie, wiem, że warto było podjąć to ryzyko.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...