To ostatni dzwonek na kampanię o łupkach
Dodano:
- Jeśli urzędnicy zbagatelizują teraz przeciwników wydobycia gazu łupkowego, za kilka lat się może okazać, że skutecznie zablokują oni wydobycie - przestrzega specjalistka od komunikacji Joanna Gepfert, która współuczestniczyła w przygotowaniu zwycięskiej kampanii informacyjnej przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej.
Karol Manys: Wyobraża sobie pani taką sytuację, że za kilka lat protesty mieszkańców mogą sparaliżować w Polsce możliwość wydobycia gazu z łupków?
Joanna Gepfert: Oczywiście. Bez problemu jestem sobie w stanie wyobrazić taką sytuację. Tak samo jak jestem sobie w stanie wyobrazić, że Polski nie byłoby dziś w Unii Europejskiej z powodu przegranej w referendum akcesyjnym.
Społeczeństwo bardzo wyraźnie opowiedziało się w nim przecież za naszym przystąpieniem.
Owszem, ale przypominam, że ta wygrana wcale nie była taka oczywista. Co więcej, nie tylko ze względu na zbyt niską frekwencję w głosowaniu. Z badań jasno wynikało, że na kilka lat przed naszym wejściem do Unii przeciwnicy przystąpienia przeważali nad zwolennikami. Przegrana w referendum była bardzo realna.
Co odwróciło proporcje?
Odpowiednia kampania informacyjna. Do Unii weszliśmy w 2004 roku, referendum było w 2003. A już od przełomu 2000 i 2001 roku trwały do niej przygotowania. Tak samo powinno być teraz z gazem łupkowym. To ostatni moment na przygotowanie takiej kampanii.
Przeciwników wydobycia gazu łupkowego wcale nie ma tak wielu.
Absolutnie nie można robić takiego założenia. Oni są może mniej widoczni, ale jest ich wystarczająco dużo. Najgorsza rzeczą, jaka można w tej chwili zrobić jest nie docenienie ich siły. Z punktu widzenia Warszawy ta sprawa wygląda oczywiście zupełnie inaczej, niż z punktu widzenia mieszkańców terenów, na których gaz ma być wydobywany. Urzędnikom się teraz wydaje, że ewentualne protesty przeciwników nie będą problemem. Ale ich aktywność już się zaczęła, co widać choćby po pierwszych protestach. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że to będzie coraz bardziej przybierać na sile. Tym bardziej, że lobby, którym zależy na utrudnieniu czy wręcz sparaliżowaniu w Polsce wydobycia gazu z łupków jest wiele i są one potężne, bo w grę wchodzą potężne pieniądze. Dlatego właśnie jest ostatni dzwonek na podjęcie działań, które mogą temu zapobiec. Pewne błedy komunikacyjne już zreszta zostały poczynione i trzeba je jak najszybciej naprawić, by za chwile się nie okazało, że już jest za późno.
Firmy, które prowadzą próbne odwierty prowadzą przecież akcje promocyjne wśród mieszkańców terenów, na których prowadza badania.
I z powodu nieznajomości polskiej specyfiki popełniają przy tym błędy. Metody, które z punktu widzenia komunikacji ze społeczeństwem sprawdzają się i są nawet wskazane w innych krajach, w Polsce zawodzą. W Stanach Zjednoczonych zakup nowego wozu strażackiego dla lokalnej remizy czy zabranie na wyjazd i oglądanie odwiertów w innych miejscach lokalnych liderów opinii, by ich przekonać, że wydobycie gazu jest w pełni bezpieczne sprawdza się doskonale. A w Polsce nie zawsze działa! Bo o nowym wozie natychmiast się zapomina i następnie i tak robi swoje, a wyjazd lokalnych liderów mieszkańcy zaraz odbierają, jako próbę przekupstwa, co zresztą natychmiast odwraca się przeciw tym liderom. Tak więc nie dość, że mieszkańców oni potem nie przekonają, to na dodatek istnieje niebezpieczeństwo, że utracą autorytet. W polskich warunkach nie tędy droga!
Co takim razie należałoby zrobić?
Przygotować skuteczną kampanię na szczeblu lokalnym i ogólnokrajowym, która byłaby dostosowana do polskich warunków. Jest na to wiele metod, które zostały już wypróbowane. Choćby właśnie przed referendum akcesyjnym. Ale już teraz trzeba się nad tym zastanawiać, by dobrać do tego odpowiednie narzędzia i możliwie jak najszybciej je wdrażać. To samo dotyczy zresztą planów budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Tutaj także poziom leku społecznego jest bardzo wysoki.
Joanna Gepfert: Oczywiście. Bez problemu jestem sobie w stanie wyobrazić taką sytuację. Tak samo jak jestem sobie w stanie wyobrazić, że Polski nie byłoby dziś w Unii Europejskiej z powodu przegranej w referendum akcesyjnym.
Społeczeństwo bardzo wyraźnie opowiedziało się w nim przecież za naszym przystąpieniem.
Owszem, ale przypominam, że ta wygrana wcale nie była taka oczywista. Co więcej, nie tylko ze względu na zbyt niską frekwencję w głosowaniu. Z badań jasno wynikało, że na kilka lat przed naszym wejściem do Unii przeciwnicy przystąpienia przeważali nad zwolennikami. Przegrana w referendum była bardzo realna.
Co odwróciło proporcje?
Odpowiednia kampania informacyjna. Do Unii weszliśmy w 2004 roku, referendum było w 2003. A już od przełomu 2000 i 2001 roku trwały do niej przygotowania. Tak samo powinno być teraz z gazem łupkowym. To ostatni moment na przygotowanie takiej kampanii.
Przeciwników wydobycia gazu łupkowego wcale nie ma tak wielu.
Absolutnie nie można robić takiego założenia. Oni są może mniej widoczni, ale jest ich wystarczająco dużo. Najgorsza rzeczą, jaka można w tej chwili zrobić jest nie docenienie ich siły. Z punktu widzenia Warszawy ta sprawa wygląda oczywiście zupełnie inaczej, niż z punktu widzenia mieszkańców terenów, na których gaz ma być wydobywany. Urzędnikom się teraz wydaje, że ewentualne protesty przeciwników nie będą problemem. Ale ich aktywność już się zaczęła, co widać choćby po pierwszych protestach. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że to będzie coraz bardziej przybierać na sile. Tym bardziej, że lobby, którym zależy na utrudnieniu czy wręcz sparaliżowaniu w Polsce wydobycia gazu z łupków jest wiele i są one potężne, bo w grę wchodzą potężne pieniądze. Dlatego właśnie jest ostatni dzwonek na podjęcie działań, które mogą temu zapobiec. Pewne błedy komunikacyjne już zreszta zostały poczynione i trzeba je jak najszybciej naprawić, by za chwile się nie okazało, że już jest za późno.
Firmy, które prowadzą próbne odwierty prowadzą przecież akcje promocyjne wśród mieszkańców terenów, na których prowadza badania.
I z powodu nieznajomości polskiej specyfiki popełniają przy tym błędy. Metody, które z punktu widzenia komunikacji ze społeczeństwem sprawdzają się i są nawet wskazane w innych krajach, w Polsce zawodzą. W Stanach Zjednoczonych zakup nowego wozu strażackiego dla lokalnej remizy czy zabranie na wyjazd i oglądanie odwiertów w innych miejscach lokalnych liderów opinii, by ich przekonać, że wydobycie gazu jest w pełni bezpieczne sprawdza się doskonale. A w Polsce nie zawsze działa! Bo o nowym wozie natychmiast się zapomina i następnie i tak robi swoje, a wyjazd lokalnych liderów mieszkańcy zaraz odbierają, jako próbę przekupstwa, co zresztą natychmiast odwraca się przeciw tym liderom. Tak więc nie dość, że mieszkańców oni potem nie przekonają, to na dodatek istnieje niebezpieczeństwo, że utracą autorytet. W polskich warunkach nie tędy droga!
Co takim razie należałoby zrobić?
Przygotować skuteczną kampanię na szczeblu lokalnym i ogólnokrajowym, która byłaby dostosowana do polskich warunków. Jest na to wiele metod, które zostały już wypróbowane. Choćby właśnie przed referendum akcesyjnym. Ale już teraz trzeba się nad tym zastanawiać, by dobrać do tego odpowiednie narzędzia i możliwie jak najszybciej je wdrażać. To samo dotyczy zresztą planów budowy pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Tutaj także poziom leku społecznego jest bardzo wysoki.