Kolagen naturalny - nowe oblicze chemii. Uroda z przyrodą za pan brat

Dodano:
fot. netPR.pl Źródło: InfoWire.pl

Czy w dobie coraz powszechniejszego powrotu do natury chemia może mieć jeszcze coś ciekawego do powiedzenia ludziom, którzy stracili zaufanie do laboratoriów wielkich koncernów, a wszystko, co potrzebne do codziennego życia, wolą sobie sami wyhodować choćby i na balkonie?

Cały wiek XX był stuleciem triumfu chemii. Dziś, gdy przeciętny człowiek myśli chemia XX wieku, do głowy prócz tzw. chemii gospodarczej (też nierzadko szkodliwej tak dla rąk jak i środowiska) przychodzą często skojarzenia z trującymi środkami ochrony roślin, podejrzanymi substancjami stosowanymi w kosmetyce, szkodliwymi konserwantami  i dodatkami w żywności, a nawet z nazwami takimi jak I.G. Farben i śmiercionośnymi płodami zatrudnionych tam inżynierów.

Wiek XX był wiekiem chemii

i to pod każdym względem. Poczynając od wytwarzanych w latach dwudziestych i trzydziestych dla przemysłu wojennego niezwykle wytrzymałych materiałów syntetycznych (np. gumy na gąsienice czołgów) przez plastiki (bez których dziś ciężko się obyć nawet ortodoksyjnym zwolennikom natury jeśli posługują się prądem, muszą mieć w domu choć trochę plastikowych substancji w postaci np. otuliny kabli czy kontaktów w ścianie) i farmaceutyki aż po świat mody. W latach międzywojnia szczytem szyku było posiadanie torebki z syntetycznej skóry (o dziwo międzywojenna syntetyczna skóra dobrze trzyma się do dziś, podczas gdy tzw. skaje przełomu XX i XXI wieku po krótkim czasie nadają się tylko do wyrzucenia). Już w XIX wieku Aimé Guerlain wymyślił pierwsze perfumy z syntetykami (Jicky zawierały kumarynę pozyskaną z tonkowca wonnego, a obok naturalnej wanilii wanilinę, czyli tę substancję, którą perfumuje się dzisiaj cukier, aby stał się wanilinowy). Nieśmiertelne Chanel 5 z pierwszych dekad XX wieku zawierają szczodrą dawkę syntetycznych aldehydów podobno perfumiarzowi Ernestowi Beaux  niechcący chlapnęło się ich za dużo, lecz to spodobało się Madame Chanel. Z kolei Jacquesowi Guerlainowi chlapnęło się razu pewnego do Jicky za dużo waniliny i tak narodził się ponadczasowy Shalimar.

Być może to tylko pogłoski zazdrosnych złośliwych, faktem jest jednak, że wolnością uzyskiwania w laboratorium dowolnego zapachu i smaku tudzież innych przydatnych substancji zachłysnęli się producenci, przez całe stulecie i dłużej, bo aż po dziś dzień, racząc nas chemią obficie i niestety nie ograniczając się tylko do awangardowych perfum i torebek. Również przemysł kosmetyczny uznał, że łatwiej i przede wszystkim dużo taniej jest stosować w kosmetykach substancje wymyślone w jego laboratoriach i wyprodukowane w halach przemysłowych niż te zaczerpnięte z laboratorium Przyrody. Z biznesowego punktu widzenia trudno się dziwić skoro litr syntetycznego zapachu różanego kosztuje dajmy na to 50 zł, a litr olejku eterycznego z Rosa damascena (róży bułgarskiej) dajmy na to 5 tys. dolarów, kalkulacja jest prosta. A że przy okazji syntetyczna róża może wywoływać uczulenia i w odróżnieniu od róży prawdziwej nie ma żadnego działania zdrowotnego, o tym się w reklamach nie mówi. Analogicznie jest z olejowymi składnikami kosmetyków ropopochodna parafina kosztuje przysłowiowe grosze, tłoczone na zimno oleje z awokado, wiesiołka  czy orzechów laskowych są kilka, a nawet kilkanaście razy droższe, w dodatku są bardziej wybredne co do warunków konfekcjonowania i przechowywania.

Chemia wtargnęła do naszego codziennego życia również jako erzac. Jak wspomniany cukier wanilinowy, tak i inne produkty spożywcze i kosmetyczne zaczęły pachnieć sztucznymi owocami i kwiatami. Jako zagorzała miłośniczka kisielu w dzieciństwie namiętnie wcinałam kisiel żurawinowy i jakiż był mój zawód, gdy stwierdziłam, że kisiel z prawdziwych żurawin, jakim poczęstowano mnie u cioci, smakuje znacznie gorzej! Przywykliśmy do nachalnych syntetycznych smaków i zapachów, które otępiają kubki smakowe i nabłonek węchowy, tak iż często nie potrafimy docenić ani nawet wyczuć delikatniejszych i bardziej wyrafinowanych smaków i zapachów naturalnych.

W końcu jednak coraz więcej z nas zaczęło mówić dość i wiązać pandemię problemów zdrowotnych w krajach tzw. wysoko rozwiniętych z powszechną chemizacją życia. Trudno odmówić racji takim skojarzeniom. Czy to jednak znaczy, że powracając do natury, mamy podziękować chemikom za usługi?

U progu XXI wieku

chemia jednak potrafiła odnaleźć się na nowo. Zamiast koncypować, czym by tu zastąpić Naturę i ułatwić życie producentom poprzez jej nieudolne naśladowanie, chemicy zaczęli z Naturą współpracować, a nawet starać się nam ją jak najbardziej uprzystępniać. Jedne z najciekawszych pomysłów rodzą się w dziedzinie kosmetologii.

W odróżnieniu od układu trawiennego, przystosowanego do skomplikowanej obróbki naturalnych produktów spożywczych i wydobywania z nich ich bogactwa dla odżywienia organizmu, rolą skóry jest przede wszystkim ochrona wewnętrznych narządów przed światem zewnętrznym, a nie dekompozycja składników spożywczych na czynniki pierwsze. Dlatego naturalne substancje roślinne i zwierzęce nałożone na skórę mają ograniczone możliwości i choć w odróżnieniu od syntetyków zazwyczaj nie drażnią skóry, to na efekt ich stosowania trzeba zazwyczaj dłużej poczekać, a bywa, że substancje czynne wcale nie są w stanie wniknąć do skóry.

Kolagen

jest tego najlepszym tego przykładem. To podstawowe białko naszego organizmu występuje u wszystkich kręgowców. Wiadomo, że to właśnie degradacja włókien kolagenu (pod wpływem niekorzystnych bodźców, jak nadmiar promieniowania UV, stres, zatrucie, choroba etc., a także upływającego czasu i spowalniania tempa syntezy kolagenu w organizmie) i jego ubytek odpowiada za pogarszający się z wiekiem bądź wskutek agresji czynników środowiska stan naszej urody i zdrowia.

Chemicy od dawna przymierzali się do uzyskania kolagenu w takiej postaci, która pozwalałaby na uzupełnianie tych ubytków i naprawę szkód. Niestety, zastosowanie kolagenu w postaci wprost z natury, jak np. nałożenie na skórę świeżej skórki rybiej, nie przynosi oczekiwanych efektów kolagen z rybiej skórki nie wyjdzie z niej samodzielnie i nie wniknie w głąb naszej. Niepowodzeniem skończyły się też próby wyprodukowania tego białka w laboratorium, którym przewodził Paul Börnstein udawało się co najwyżej uzyskiwać tylko produkty rozpadu wielkiej cząsteczki  kolagenu, a nie żywy kolagen. Dopiero pod koniec XX wieku po raz pierwszy dzięki pionierskim zasługom polskich uczonych wyodrębniono ze skór ryb kolagen aktywny biologicznie w naturalnej postaci.  Ten stuprocentowo naturalny kolagen nadaje się wreszcie do kosmetycznego zastosowania, co więcej, po nałożeniu na skórę wnika w jej głąb (w odróżnieniu od wcześniej stosowanego kolagenu zdegradowanego, uzyskiwanego w laboratoriach) naprawiając rozliczne jej problemy i wzmagając działanie innych naturalnych substancji. Polscy chemicy dowiedli więc, że Chemia może pogodzić się z Naturą i nie tylko jej nie zwalczać, ale wręcz pomagać jej w działaniu. Dziś kolagen aktywny biologicznie jak preparaty AP BIOAKTIV Kolagen marki ANNA PIKURA znajduje zastosowanie w niespotykanie skutecznym zwalczaniu wielu problemów z urodą, od trądziku po zmarszczki.

Biochemia sięga po skarby roślin

Innym przykładem nowej pro-naturalnej i pro-zdrowotnej tendencji współczesnej chemii jest pozyskanie komórek macierzystych z roślin. Komórki macierzyste zarówno roślin jak i zwierząt to takie komórki, które potrafią różnicować się i przechodzić w inne typy komórek.  Okazuje się, że roślinne komórki macierzyste zastosowane na ludzką skórę wydatnie polepszają jej funkcje i podnoszą skuteczność wielu zabiegów kosmetycznych. Dzieje się tak dlatego, że zawierają niektóre substancje występujące także w naszych komórkach macierzystych, wspomagają więc ich funkcjonowanie, czyli procesy regeneracji i odbudowy.

Do triumfów zdrowej chemii można też zaliczyć ponowne odkryci

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...