Netflix już wie, czego chcą Polacy. Będzie coraz więcej oryginalnych produkcji znad Wisły

Netflix już wie, czego chcą Polacy. Będzie coraz więcej oryginalnych produkcji znad Wisły

Kadr z najnowszej produkcji Netflixa "Otwórz Oczy"
Kadr z najnowszej produkcji Netflixa "Otwórz Oczy" Źródło: Netflix
Polska to coraz ważniejszy rynek dla Netflixa, który w czasie pandemii zyskał u nas spory zastrzyk subskrybentów. Dlatego w najbliższej przyszłości możemy się spodziewać coraz ciekawszych i kręconych z rozmachem polskich produkcji.

„Gambit królowej”, „Wiedźmin”, „The Eddy”, „W głębi lasu” – to ostatnie hity Netflixa powiązane z Polską – przez ich twórców, scenariusz lub aktorów. A już debiutują kolejne z etykietką „made in Poland”: 25 listopada w serwisie premierę miała wyreżyserowana m.in. przez Kasię Adamik, córkę Agnieszki Holland, „Erotica 2022”. Film, w którym gra m.in. Agata Buzek, pokazuje wizję świata, gdzie kobiety są produktami, macierzyństwo obowiązkiem, a seksualność – tłamszona. Takich produkcji Netflixa – z polskimi aktorami i/lub reżyserami – będzie coraz więcej, bo gigant SVOD (ang. subscription video on demand – wideo na żądanie w modelu subskrypcji) już rozpoznał potrzeby i potencjał naszego rynku. I tak: w 2021 roku premierę będą miały: drugi sezon kryminalnego serialu „Rojst”, reżyserowanego przez Jana Holoubka, komediodramat „Sexify” opisujący historię trzech dziewczyn, które biorą udział w prestiżowym konkursie studenckim na najlepszy start-up, czy „Otwórz oczy”, ekranizacja książki Katarzyny Bereniki Miszczuk „Druga szansa”, o losach nastolatki, która trafia do ośrodka leczenia amnezji.

– Polska to bardzo ważny rynek dla Netflixa, dlatego tak mocno angażujemy się w lokalne działania. Inwestujemy w już istniejące tytuły, kupując licencje, a z polskimi twórcami pracujemy nad kolejnymi nowymi produkcjami serialowymi. Chcemy, by Netflix był również miejscem dla utalentowanych lokalnych profesjonalistów branży filmowej, artystów i aktorów – mówi Anna Nagler, Director Local Language Originals w Netflix na Europę Środkowo-Wschodnią.

Przedstawiciele serwisu chętnie też mówią o wsparciu, jakiego Netflix udziela polskiemu przemysłowi filmowemu w czasie pandemii – na wiosnę powstał specjalny fundusz pomocowy z saldem 2,5 mln zł i zamiarem wsparcia około 750 firm i profesjonalistów z branży.

Jeszcze niecały rok temu Netflix w Polsce był fanaberią hipsterów i kinomaniaków, a polskie produkcje, jak “Wiedźmin” czy „1983” Agnieszki Holland, prawdziwymi sensacjami, którymi żył cały kraj. Ale wtedy nie było pandemii, która zamknęła kina i miliony Polaków w domach. Dziś, kiedy przeżywamy powtórny lockdown połączony z jesienno-zimową chandrą – Netflix stał się stałym elementem naszej domowej rozrywki.

W głębi lasu

Polska noga Netflixa

Liczba polskich subskrybentów Netflixa szacowana jest obecnie na milion (źródło: Comapritech). Może być ich jednak znacznie więcej, bo dane dotyczą połowy 2020 roku, a wiadomo, że od tego czasu mieliśmy drugą falę epidemii i kolejny, choć mniejszy lockdown. Dokładnych liczb sam serwis, niestety, nie ujawnia. Wiadomo natomiast, że ponad połowa tych subskrybentów dzieli się hasłem z osobami spoza domostwa (badanie firmy Mindnet Analytics), przez co realnych użytkowników z pewnością jest o wiele więcej. Umożliwiają to droższe abonamenty, które dają dostęp do wielu urządzeń jednocześnie.

W Polsce Netlix jest dostępny od września 2016 r., nie ma jednak oficjalnego przedstawicielstwa – decyzje zapadają w europejskiej centrali w Amsterdamie. Co ciekawe, pracuje tam wielu Polaków. To stamtąd firma zleca zadania współpracującym z nią polskim agencjom, zajmującym się np. PR-em, a ostatnio także produkcją filmową. Przez niecałe dwa lata konkurentem Netflixa w Polsce był Showmax.com, który na początku 2019 roku zakończył działalność. To on wyprodukował pierwszy sezon świetnego serialu “Rojst”, którego kontynuacją zajął się właśnie Netflix. Trzeba też tu dodać, że w naszym kraju wciąż silna jest pozycja lokalnych serwisów, takich jak: Ipla (Cyfrowy Polsat), VoD.pl, Player i Player+ (TVN).

W skali globu Netflix jest gigantem branży SVOD o globalnym zasięgu z centralą w Los Gatos w Dolinie Krzemowej (zaraz przy wejściu na „półce chwały” stoją przyznane za oryginalne produkcje Oscary i nagrody Emmy) i reprezentacyjnym biurem z salą kinową w Hollywood. Ma też inne biura: w Holandii, Brazylii, Indiach, Japonii i Korei Południowej. Według serwisu networkingowego LinkedIn należy do 10 najlepszych amerykańskich pracodawców – płaci dużo powyżej średniej rynkowej i pozwala pracownikom samodzielnie decydować ile urlopu potrzebują. Ostatnie dane mówią o ponad 200 mln subskrybentów w prawie 200 krajach (usługa nie jest dostępna jedynie w Chinach, Korei Północnej, Syrii i na Krymie). A prognozy Digital TV Research do 2025 roku dają Netflixowi 274,1 mln subskrybentów.

Netflix jest także – obok Facebooka, Google’a i Apple’a – synonimem amerykańskiego snu z Doliny Krzemowej. I twórcą bijących rekordy popularności seriali oraz filmów, a jego kolejne produkcje (w 2020 roku “Historia małżeńska” i “American Factory”) zdobywają Oscary. Zresztą na swoje oryginalne produkcje, z których pierwszą był debiutujący w 2012 r. amerykańsko-norweski serial „Lilyhammer” (o gangsterze z Nowego Jorku, który trafia do miasteczka w Norwegii), Netflix z roku na rok przeznacza coraz większe sumy. W 2018 r. – ponad 12 mld dolarów, w 2019 - 15 mld dolarów. W 2020 roku w ambitnych planach produkcyjnych nie przeszkodziła mu nawet pandemia. I nie przeszkodzi w kolejnym, jak zapewnił w rozmiwie z portalem Variety Reed Hastings, twórca i szef Netflixa.

Otwórz Oczy

– Będziemy mieć więcej oryginalnych filmów i seriali niż w 2020. Rok po roku zwiększamy liczbę tytułów. Produkujemy w Europie, produkujemy w Azji. Wszyscy trzymamy kciuki za wynalezienie szczepionki, żebyśmy mogli wrócić do intensywniejszej pracy – mówił Hastings.

W tym szalonym zwiększaniu wydatków na tworzenie treści jest metoda, bo zalewając rynek produkcjami, Netflix statystycznie zwiększa szansę na wyprodukowanie hitu. Takiego jak miniserial „Gambit Królowej” (o cudownym dziecku – zmagającej się z przeszłością i nałogami szachistce), który zadebiutował 23 października br. i który już stał się najpopularniejszym nimiserialem w historii tego serwisu.

Przeczytać zakończenie od razu

W branży mówi się, że Netflix odniósł tak spektakularny sukces, ponieważ Hastings rozpoznał i wyeliminował wszystko to, co sam nazywa „niezadowoleniem widzów tradycyjnej telewizji, gdzie każda godzina wypełniona jest kilkudziesięciominutowymi blokami reklam i spotów promujących inne programy”. Zgodnie z wizją Hastingsa Netflix ma być jak biblioteka z książkami, którą czytelnik kontroluje – może zajrzeć do dowolnego tytułu, rozdziału i od razu przeczytać zakończenie. Dlatego Netflix nie wyświetla reklam i udostępnia od razu wszystkie odcinki sezonu, zamiast dawkować je jak telewizja czy bezpośredni konkurent, HBO, w tygodniowych odstępach.

Za sukcesem firmy stoi od początku wyrazista postać Hastingsa, wizjonera nie bez powodu porównywanego z Markiem Zuckerbergiem czy Stevem Jobsem. Zasiada nawet w zarządzie Facebooka, był też we władzach Microsoftu. Urodził się w Bostonie w 1960 r., dorastał w Cambridge w stanie Massachusetts. W latach 1983- 1985 pracował jako nauczyciel matematyki w Afryce Południowej (wyjechał tam z Korpusem Pokoju). Po powrocie do Stanów zapisał się na słynny Uniwersytet Stanforda w Kalifornii, gdzie w 1988 r. uzyskał tytuł magistra informatyki. Trzy lata później założył firmę programistyczną Pure Software. Jak przyznał po latach, nie był wtedy przygotowany do zarządzania firmą, która po pięciu latach zatrudniała już 600 pracowników.

– Nasz software był doskonały, ale mój styl zarządzania nie – opowiadał w 2014 r. „New Yorkerowi”. W 1997 r. Pure Software’a za 700 mln dolarów kupiła Rational Software (przejęta później przez IBM) i Hastings wkrótce odszedł z firmy. Pomysł na założonego w tym samym roku Netflixa był podobno dziełem przypadku, jak głosi mit założycielski. Hastingsa zainspirowała kara, 40 dolarów, za niezwrócenie na czas filmu „Apollo 13”. Marc Randolph, z którym założył Netflixa, pracował dla niego w Pure Software. Z kolei do zarządzania kwestiami technicznymi zatrudnił Neila Hunta, matematyka i dawnego kolegę. W 1999 r. do zespołu dołączył Ted Sarandos, były wiceprezes ds. produktów i marketingu w West Coast Video, konkurencji Blockbustera. Sarandos miał ogromną wiedzę o filmach i programach telewizyjnych, dlatego zajął się poszerzaniem filmoteki. Dziś jest dyrektorem programowym i zarządza wielomiliardowymi budżetami produkcyjnymi.

Zabójca kina?

Od początku konikiem Hastingsa był streaming filmów i programów telewizyjnych przez internet. Kilkanaście lat temu sieć działała jednak zbyt wolno, aby oglądać płynnie, a przemysł filmowy, zaniepokojony piractwem cyfrowym, opierał się licencjonowaniu treści do streamingu. Hastingsowi udało się jednak nakłonić do tego Starza, telewizyjny kanał dostępny w amerykańskiej kablówce, za niebagatelną sumę 30 mln dolarów rocznie. Był rok 2008 i dostawcy treści w formacie wideo wreszcie zdali sobie sprawę, że Netflix może być dla nich nie tylko nowym źródłem przychodów, ale, poprzez udostępnianie starszych sezonów, sposobem na pozyskanie nowych widzów dla bieżących emisji. A gdy w 2010 r. „New York Times” zapytał Jeffa Bewkesa, CEO Time Warnera, czy Netflix jest dla koncernów mediowych zagrożeniem, ten odpowiedział: – To trochę tak, jak z pytaniem, czy armia Albanii przejmie świat. Odpowiedź brzmi: „nie sądzę”. Od tego czasu Netflix nieźle namieszał w sektorze mediów i rozrywki.

Hastingsa zaczęto nawet nazywać zabójcą telewizji, bo otwarcie mówił, że datę jej zgonu szacuje na 2030 r., co mogą potwierdzać spadająca od lat ilość czasu, jaki amerykański widz spędza przed telewizorem i nasilający się trend rezygnacji z kablówki na rzecz usług SVOD. Dziś można do dać do tego: zabójca tradycyjnego kina. Niewykluczone jednak, że skończy się jak z prognozami dotyczącymi śmierci prasy drukowanej. O ile w ogóle do niej dojdzie, nie będzie ani szybka, ani nagła.

Legenda założycielska Netflixa

Wiosną 2000 r. Reed Hastings, współzałożyciel i szef wypożyczalni filmów na DVD Netflix, wynajął w San Jose w Kalifornii prywatny samolot. Cel: Dallas w Teksasie i centrala Blockbustera, giganta, do którego należy międzynarodowa sieć 7,7 tys. wypożyczalni wideo. 39-letni Hastings leciał złożyć ofertę: 49 proc. udziałów w Netflixie za „jedyne” 50 mln dolarów. Chciał wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, w jakiej znalazła się założona trzy lata wcześniej firma, mająca ledwie 300 tys. subskrybentów i straty. Był przekonany, że Blockbusterowi przejęcie młodej wypożyczalni, która stałaby się internetową nogą giganta, przyniosłoby same korzyści. Netflix działał w nowatorskim modelu subskrypcyjnym, gdzie klienci płacili nie za konkretny film czy czas wypożyczenia, ale stałą kwotę 21 dolarów miesięcznie.

W zamian przez stronę internetową Netflix.com mogli zamówić dowolną liczbę filmów, które dostarczał im kurier w intensywnie czerwonych kopertach i trzymać tak długo, jak zechcieli. Hastings był przekonany, że z czasem będzie można jeszcze taniej i jeszcze wygodniej wypożyczać filmy, przesyłając pliki przez internet, dzięki czemu nie będzie problemu z dostępnością najbardziej pożądanych hitów. Aby realizować te śmiałe plany, potrzebował Blockbustera. Potentat jednak odmówił. Hastings wrócił do Doliny Krzemowej z mocnym postanowieniem, że bez dealu z gigantem też sobie poradzi. Czekał na niego Marc Randolph (razem zakładali Netflixa), z którym jeszcze tego samego roku uruchomili spersonalizowany system rekomendacji filmów, wykorzystujący oceny użytkowników serwisu do sugerowania kolejnych tytułów. To był przełom, który pozwolił w ciągu dwóch lat podwoić liczbę subskrybentów i wejść na giełdę NASDAQ. W 2007 r. spełnił się sen Hastingsa o przesyłaniu filmów, seriali i programów telewizyjnych strumieniowo. Po latach o swoich przełomowych dla firmy decyzjach powiedział tak: – Jeśli strategia nie jest dla ciebie bolesna i niewygodna, to nie jesteś strategiem. Strategia sprawia, że czujesz się niekomfortowo, ponieważ jeśli jesteś w błędzie, przegrałeś. W 2013 r., tym samym, gdy Blockbuster ogłosił upadek i zamknął ostatnią wypożyczalnię, Netflix miał 31 mln subskrybentów (o 3 mln więcej niż HBO) i jako pierwszy serwis internetowy w historii otrzymał nominacje do nagrody Emmy za oryginalne produkcje serialowe: „House of Cards” i „Orange Is the New Black”.

Źródło: Wprost