– Od jednej osoby, z którą konsultowałem ten projekt, usłyszałem, że została nawet zapytana wprost: Za ile najmniej byłaby pani w stanie pracować? To jest niewiarygodne, ale tak często wyglądają realia rozmów rekrutacyjnych – tak w rozmowie z Money.pl projekt ustawy komentował Witold Zembaczyński z klubu PO-KO. Pomysł dotyczy nowelizacji Kodeksu pracy, która ma znacznie usprawnić proces rekrutacji.
Będzie można negocjować
Jak przypomina Money.pl, o podobnym projekcie dyskutowano na jednym z posiedzeń Sejmu poprzedniej kadencji. Posłowie nie zdążyli go jednak przegłosować, ale jest szansa, że obecna kadencja parlamentu pozytywnie zaopiniuje pomysł. Świadczy o tym wypowiedź wiceministra rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisława Szweda, który komentując omawianie kilka miesięcy temu przepisy mówił, że jego resort jest „pozytywnie nastawiony do projektu”.
Czego dokładnie chcą posłowie opozycji? Pracodawcy musieliby podawać w ogłoszeniach o pracę kwotę wynagrodzenia brutto. Niewywiązanie się z tego obowiązku groziłoby grzywną. Kary byłyby nakładane również wówczas, gdy pensja podana w ogłoszeniu okaże się zawyżona. Rygor podawania wynagrodzenia nie oznacza jednak, że osoba rekrutowania nie będzie mogła negocjować swoich zarobków. Taka możliwość pojawi się wówczas, gdy pracodawca poda widełki wynagrodzenia. Proponowane przez opozycję przepisy miałyby zacząć funkcjonować od 30 lipca 2020 roku.
Czytaj też:
Pracownicy Biedronki upieką bułki w wirtualnej rzeczywistości