"Koniec zabawy, panowie..."

"Koniec zabawy, panowie..."

Dodano:   /  Zmieniono: 
Emigracja (fot. xtock/fotolia.pl)
Tymczasowy niewielki plac targowy w mieście powiatowym. Ostatnie ulewy zmywają prowizoryczne utwardzenie terenu i robi się problem, bo kupcy oczekują od właściciela placu, czyli od miasta, natychmiastowej naprawy i umożliwienia dalszego prowadzenia handlu. Kupiecki interes. Trzeba szybko działać. Telefon do gminnej spółki, która zajmuje się m.in. remontami dróg i nawierzchni. Prezes zapewnia, że szybko uwiną się z robotą. Jeszcze tylko pytanie o koszt naprawy.
Po paru godzinach wycena przygotowana przez komunalną spółkę jest gotowa. Najpierw niedowierzanie, potem potwierdzenie, że nie doszło do pomyłki, i... szok. 120 tys. zł za kilkanaście przyczep grysu i kilka dni pracy sześciu etatowych pracowników. A przecież spółka komunalna, utrzymywana głównie z pieniędzy mieszkańców tej samej gminy, powinna świadczyć najtańsze i najlepsze usługi dla "swoich pracodawców".

Może to faktycznie jest najlepsza i najtańsza oferta? Sprawdzamy! Prośba o kosztorys i wycenę trafia do kilku firm komercyjnych działających na lokalnym rynku. I co się okazuje? Najtańsza oferta opiewa na 30 tys. zł, a najdroższa na 45 tys. Kilkakrotnie taniej niż oferta spółki komunalnej.

Szczegółowy kosztorys przedstawiony przez spółkę wyjaśnia wszystko. Koszt jednego jej pracownika to 35 zł (czyli ok. 8 euro) za godzinę pracy. To rozbój w biały dzień. Faktycznie mamy na miejscu obiecaną drugą Irlandię. Szkoda, że jedynie w spółkach komunalnych. I to wszystko dzieje się w powiecie, w którym stopa bezrobocia od lat jest najwyższa w województwie, a w sferze marzeń większości mieszkańców jest praca za najniższą krajową, czyli niespełna 10 zł za godzinę (niewiele powyżej 2 euro).

No i dobrze, ktoś powie. Niech zarabiają dobre pieniądze, bo przecież najważniejsze jest, aby spółki świadczyły usługi na przyzwoitym poziomie i dla dobra mieszkańców. I tu „panowie, skończyła się zabawa i zaczynają schody”, jak mawiał Wieniawa, wjeżdżając konno do warszawskiej Adrii. Tymi, którzy dzięki spółkom mają się najlepiej, nie są wcale mieszkańcy, ale prezesi i związki zawodowe, którzy walczą o przywileje i status quo bardziej zajadle niż obrońcy Alamo. A przecież kadra zarządzająca w spółkach i działające tam związki powinny mieć świadomość tego, że ich swoistą służbą jest dbałość o wszystkich mieszkańców.

Niestety, teraz nie do końca jest tak, jakbyśmy chcieli. Nie do pomyślenia jest utrzymywanie sytuacji, w której spółka odpowiedzialna za politykę mieszkaniową ogranicza się do zarządzania coraz marniejszymi zasobami komunalnymi i socjalnymi. Od ponad dziesięciu lat w Nysie nie powstało ani jedno nowe mieszkanie komunalne czy socjalne. Takich miast są w Polsce setki. Rynek mieszkaniowy oddano bez żadnej głębszej refleksji prywatnym agencjom nieruchomości. To dzięki takiej inercji ludzie w Nysie i wielu podobnych miastach płacą niemal tak wysokie czynsze jak w dużych aglomeracjach. Nie dziwmy się zatem, że młodzi uciekają od nas, gdzie pieprz rośnie.

Felieton ukazał się numerze "Wprost", dostępnym w kioskach i salonach prasowych na terenie całej Polski od poniedziałku 21 września. Najnowsze wydanie można zakupić również w wersji do słuchania oraz na  AppleStoreGooglePlay.