Kierowcy Bolta i Ubera nie odpuszczają. „Nie da się przeżyć za pieniądze, które zarabiamy”

Kierowcy Bolta i Ubera nie odpuszczają. „Nie da się przeżyć za pieniądze, które zarabiamy”

Taksówka
Taksówka Źródło: Fotolia / Shchipkova Elena
Wysokie prowizje, spadające stawki i rosnące koszty. To wywołało bunt wśród kierowców Ubera i Bolta, którzy zapowiadają, że protestu nie kończą. – Mówimy dość. Dwa lata temu można było zarobić więcej – mówi „Wprost” Sierhej Mykhailuk, ukraiński tiktoker, kierowca i organizator akcji.

Kierowcy taksówek na aplikację zbuntowali się, zjechali na parkingi i nie przyjmowali zleceń. W ten sposób protestowali przeciwko zasadom działania największych firm przewozowych, Ubera i Bolta.

Domagają się przede wszystkim zmian w systemach prowizji, które ich zdaniem są nieproporcjonalnie wysokie. Skarżą się, że Uber pobiera nawet połowę ceny kursu, a Bolt – choć posiada stałą prowizję wynoszącą 31 procent – w ostatnim czasie obniżył ceny przejazdów, co przekłada się na niższy zarobek kierowców. – Moim zdaniem w akcji wzięło udział powyżej pięciu tysięcy kierowców – mówi „Wprost” Sierhej Mykhailuk, inicjator protestu. – To, że było nas dużo, pokazywały też wysokie mnożniki w godzinach, w których nie powinno ich być. Oznacza to, że było niewielu dostępnych kierowców – wyjaśnia.

– Mówimy dość, bo nie da się przeżyć za pieniądze, które zarabiamy. Prowizje są coraz wyższe, stawki coraz niższe, do tego dochodzą wszystkie podatki i opłaty, cały czas rosła inflacja. Dlaczego jedzenie każdego dnia drożeje, a taksówki mają być coraz tańsze? Dwa lata temu kierowca mógł zarobić więcej niż dzisiaj – alarmuje.

Według Mykhailuka zdarza się, że kierowcy widzą w aplikacjach zlecenia, na których mogą zarobić... niecałe 10 złotych. – Jak to możliwe, żeby płacić 7 złotych za przejazd taksówką? – dziwi się. – Sytuacja jest jeszcze gorsza w mniejszych miastach, bo zleceń jest po prostu mniej, a prowizja pobierana jest od wszystkich tak samo – dodaje.

Średnia krajowa? „Trzeba byłoby spać w samochodzie”

Po stronie kierowcy jest szereg wydatków, w tym koszty paliwa, napraw i utrzymania samochodu, podatki i składki. Wszystko to opłacane jest ze stawki, która kierowcy pozostaje po odjęciu prowizji pobieranej przez Bolta lub Ubera. Do tego wielu kierowców pracuje za pośrednictwem partnerów, którzy również inkasują część pozostałej kwoty, i jeżdżą wynajętymi samochodami, co jest kosztem rzędu kilkuset złotych miesięcznie. Jak słyszymy, w efekcie średnia krajowa to obecnie nieosiągalna pensja dla większości kierowców, choć jedna z firm kusi zarobkami nawet do 2800 złotych tygodniowo.

Czytaj też:
Pan Darek wygrał z fiskusem, ale stracił 8 lat. Kto odpowie za przestępstwo urzędnicze?

– Żeby tak zarobić trzeba byłoby spać w samochodzie, po piętnaście godzin pracować, nie mieć życia i kontaktu z rodziną. Może wtedy by się udało, ale zdrowia na długo wtedy nie starczy – mówi Mykhailuk.

– Jeszcze jest kwestia bezpieczeństwa klientów, innych samochodów i uczestników ruchu. Powiem szczerze, że znam niestety kierowców, którzy nawet po dwanaście godzin jeżdżą, ale to nie jest tak, że oni chcą tak dużo pracować, tylko po prostu muszą, żeby przeżyć – mówi dalej. – Realne zarobki to około 4, może 5 tysięcy złotych. I to w sytuacji, gdy ma się swój samochód, a nie wynajmowany, za który płaci się około 600 złotych tygodniowo.

Mykhailuk twierdzi również, że z roku na rok stawki dla kierowców spadają. Wylicza, że dwa lata temu za kurs o długości 10 kilometrów kierowca dostawał około trzech złotych za kilometr, a teraz co najwyżej dwa złote. – Firmy muszą albo zmniejszyć prowizje, albo podwyższyć taryfę. Trzeba znaleźć kompromis, który będzie korzystny dla nas, a jednocześnie klienci tak bardzo nie odczują podwyżek – stwierdza Mykhailuk. – Ale firmy (Bolt i Uber – przyp. red.) nie chcą z nami rozmawiać, mają miliardy, więc co obchodzą ich kierowcy, którym coś nie pasuje. Bardzo trudno nawet się z nimi skontaktować – dodaje.

– Będę kolejne protesty. Powiem szczerze, że nie wiem, na ile starczy nam sił, bo ciężko motywuje się kierowców. Nie wierzą, że coś uda się ugrać, ale chcemy iść do końca – zapowiada.

Razem z kierowcami, a firmy milczą

Politycznym sojusznikiem kierowców stała się partia Razem, na czele ze swoim liderem i kandydatem na prezydenta Adrianem Zandbergiem, który spotkał się z Mykhailukiem. Z kolei w stanowisku Rady Okręgu Pomorskiego Razem czytamy, że partia „stanowczo popiera strajk kierowców”, którzy są „systematycznie wyzyskiwani przez globalne platformy”. „To one dyktują warunki, windują prowizje i wyprowadzają zyski za granicę, nie inwestując w lokalne społeczności. To brutalny przykład prekaryzacji pracy w XXI wieku – brak stabilności, ubezpieczeń i szacunku dla tych, którzy napędzają cały system” – dodano.

„Protest kierowców uwidacznia szerszy problem władzy korporacji nad najprostszymi usługami. Uber i Bolt, mimo że nie zatrudniają kierowców na etat, dyktują im warunki, czerpiąc zyski z ich pracy, nie ponosząc przy tym odpowiedzialności pracodawcy. To model, w którym ryzyko przerzucane jest na pracowników, a korporacje bogacą się na ich plecach. Domagamy się regulacji tej branży” – czytamy dalej.

Przedstawiciele Razem zapowiadają, że będą naciskać na rząd, aby „stanął po stronie pracowników, a nie korporacji”. I będą domagać się wprowadzenia płacy minimalnej za przejazd, ograniczenia prowizji i zagwarantowania kierowcom prawa do zbiorowych negocjacji.

Czytaj też:
Lewica ciśnie, ale rząd czeka. Co z kontrowersyjnymi postulatami w kampanii?

Na pytanie, czy o realizacji tych postulatów Uber zamierza rozmawiać z kierowcami, otrzymujemy lakoniczną odpowiedź. „Uber poważnie traktuje opinie kierowców oraz partnerów flotowych. Jesteśmy otwarci na rozmowy i zależy nam na wypracowaniu rozwiązań satysfakcjonujących obie strony. Nieustannie pracujemy nad tym, by warunki współpracy były jak najbardziej przejrzyste, uczciwe oraz korzystne dla wszystkich użytkowników aplikacji. Monitorujemy warunki rynkowe i odpowiednio dostosowujemy do nich swoją ofertę, zarówno dla kierowców, jak i dla pasażerów” – czytamy w komunikacie przesłanym przez biuro prasowe.

Uber Polska informuje jeszcze, że stawki za przejazd „zależą od wielu czynników”, a firma stosuje „dynamiczny cennik”, który pozwala „szybko reagować na zmiany sytuacji rynkowej”. I to zdaniem firmy rozwiązanie korzystne zarówno dla klientów, jak i kierowców. Nie informuje za to, czy dostrzega potrzebę zmian w zakresie wysokości pobieranych prowizji, a także czy planuje rozmowy z prostującymi kierowcami.

Te same pytania zadaliśmy platformie Bolt, jednak do czasu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Czytaj też:
Zrozumieć Trumpa. „Ameryka musi pokazać, że jeszcze nie zapomniała, jak się produkuje”
Czytaj też:
Lech Wałęsa: W polityce zostało paru porządnych ludzi, reszta to odpady. Mentzen też

Artykuł został opublikowany w najnowszym wydaniu tygodnika Wprost.

Aktualne cyfrowe wydanie tygodnika dostępne jest w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.