Były prezes PGE przyznaje, że ceny prądu pójdą w górę
- Teraz zapewne będziemy podnosić ceny, bo firmy energetyczne najzwyczajniej w świecie nie wytrzymują ekonomicznej presji. Za chwilę zawalą się i zbankrutują.Koszt emisji CO2 wpłynął radykalnie na zmianę oceny sytuacji gospodarczej. Dziś już nie ma żartów. Trzeba naprawdę zabrać się do porządnej restrukturyzacji. Nie oznacza to, że nie można chronić budżetów gospodarstw domowych i zabezpieczyć część z nich, tych najbardziej narażonych przed ryzykiem skrajnego ubóstwa – powiedział w rozmowie z serwisem Business Insider Polska Krzysztof Kilian, były prezes Polskiej Grupy Energetycznej.
Jest zielone światło dla uwolnienia cen energii dla gospodarstw domowych
Przyznał, że kwestią czasu jest uwolnienie cen energii dla gospodarstw domowych. Dziś firmy energetyczne muszą mieć zgodę prezesa Urzędu Regulacji Energetyki na to, by podnieść ceny. Uzyskanie zgody trwa wiele tygodni, wobec czego nie ma ryzyka podwyżki z tygodnia na tydzień. Kilian przypomniał, że Polska miała uwolnić ceny pod koniec 2020 r.
Podwyżki cen są nieuniknione i wynikają z tego, że odejście od paliw kopalnych musi nastąpić szybciej niż zakładano jeszcze kilka lat temu.
- W latach 2015-2019 polityka klimatyczna nie istniała. Węgiel miał nam wystarczyć na 100 lat albo i więcej. W związku z tym nie robiono nic i mamy czteroletnie zaniechania, a nawet sięgające okresu sprzed rządów PiS. Teraz próbuje się nadgonić czas – powiedział były prezes PGE.
Unijna strategia nie będzie katastrofą
Uspokoił też tych, którzy obawiają się, że w związku z wdrażaniem strategii „Fit for 55”, która określa m.in. tempo odchodzenia od węgla, ceny energii poszybują, Jego zdaniem nie będzie katastrofy, gdyż odchodzeniu od węgla towarzyszy przechodzenie na inne, przyjazne środowisku, rodzaje paliwa.
- Środki transportu będą napędzane zupełnie innym rodzajem energii wyprodukowanej z paneli słonecznych wiatraków, czy innych technologii. To się nie odbędzie przecież w rok czy dwa, choć trzeba przyznać, że tempo jest duże. Niemcy twierdzą, że w 2035 r. nie będą rejestrować nowych samochodów napędzanych benzyną czy dieselem. Mamy więc perspektywę 15 lat. Czy jesteśmy w stanie się do tego dostosować? Pewnie nie aż tak, jak Niemcy czy Francuzi, ale to nie oznacza, że nie mamy iść w tym kierunku. To też jest okazja na przebudowanie gospodarki, zmianę łańcucha dostaw. Wejście w nową erę – powiedział.