Pierwsze wrażenie z Jagged Alliance 3 było ważną lekcją. Cierpliwość popłaca także w grach
Po pierwszej godzinie z Jagged Alliance 3 miałem wrażenie, że umieram wewnętrznie. Na pewno wiecie, o jakim uczuciu mówię. To wtedy, kiedy słuchacie od rana o snach waszych partnerów, albo gdy ktoś opowiada 10 minut historię, którą można streścić w 60 sekund. Albo kiedy jesteście na godzinnym szkoleniu, które mogłoby być krótkim mailem czy jeszcze krótszą prezentacją.
Jagged Alliance 3, prawie ćwierć wieku czekania
Tak właśnie czułem się, grając w długo wyczekiwaną odsłonę kultowej serii taktycznych strzelanek turowych. Takie było moje pierwsze wrażenie po ponad 20 latach od ostatniego momentu, kiedy poświęcałem długie godziny Jagged Alliance 2,5. Miałem ochotę wyłączyć i wrócić do innych tytułów. I tak też zrobiłem.
Ale deadline zbliżał się wielkimi krokami. Sam zadeklarowałem chęć sprawdzenia tej gry i obiecałem, że zdążę przed urlopem. Kolejnego dnia pograłem więc jeszcze godzinkę, nieco na siłę, ale uczciwie. Jeszcze kolejnego znowu godzinę, tym razem już wypoczęty i z nowym podejściem.
Nie mogłem przecież ocenić gry bez dania jej należytej szansy. Nie chciałem, żeby moje frustracje i pośpiech wpłynęły na kształt późniejszego tekstu. Pamiętałem też o swoim rozczarowaniu, kiedy znajomy recenzent przez brak czasu i zaangażowania nie docenił jednej z najlepszych gier indie ubiegłego roku (Tunic). I ku mojemu własnemu zdziwieniu okazało się, że jednak było warto.
Pokochałem JA3 od drugiego wejrzenia. To kolejny po Dead Island 2 tytuł, na który czekaliśmy bardzo długo i który wbrew obawom nie okazał się klapą. Być może jednak długie odkładanie premier ma swoje plusy i nie zawsze musi skutkować tytułem zrobionym na siłę, wypchniętym na rynek z grymasem znudzenia.
Jagged Alliance 3 jak rozbudowana dwójka
Drugie pierwsze wrażenie przy Jagged Alliance 3 wyglądało już dokładnie tak, jak wyobrażał to sobie latami każdy fan serii. Tak, to godny spadkobierca legendy. Mamy tu wszystko to, co pociągało nas w poprzednich częściach: zróżnicowany zestaw najemników, rozbudowany arsenał broni, sporą wolność na mapie taktycznej, złożoną warstwę ekonomiczno-logistyczną, ciekawą historię, dobrych aktorów głosowych, klimatyczną grafikę z widokiem izometrycznym i bardzo przyjemny system walki.
Jagged Alliance 3 po kilku godzinach ujął mnie tym, czym początkowo odstraszał. Kiedy się spieszyłem, przerażała mnie perspektywa długich walk o każdy metr kwadratowy wyspy. Kiedy wróciłem do gry na spokojnie, ucieszył mnie ogrom wyzwań. Na starcie nie chciało mi się wczytywać w różne statystyki i umiejętności, później zatopiłem się w tym z uśmiechem. Zwykła zmiana perspektywy na przestrzeni kilku dni, a jaka odmienna reakcja!
Przy pierwszym podejściu szukałem usprawiedliwień dla tej gry. Chciałem pisać, że nie jest ona dla wszystkich, że wymaga cierpliwości i spodoba się głównie fanom faktycznych gier turowych. Co ciekawe, tych słów nie zmienię nawet teraz, kiedy już odnalazłem się w fikcyjnym Grand Chien. Bo przecież może być więcej takich osób, jak ja z początku tego tygodnia: zabieganych, przytłoczonych ilością rzeczy do zrobienia, niezdolnych do spokojniejszej rozrywki po pracy.
Zwolnij! Jagged Alliance 3 na drodze
O tym, że warto zwolnić, mówiły w ostatnich latach tysiące osób, pisały o tym tysiące portali, a o filozofii slow life krzyczały nie tylko nagłówki, ale również terapeuci i psycholodzy. Nie spodziewaliście się chyba jednak, że na jej reklamę traficie też w tekście o grze komputerowej. Przyznam, że sam jestem zaskoczony, do jak nietypowych refleksji skłoniła mnie styczność z tym tytułem.
Zgodnie z duchem powyższego tekstu zaparzam więc herbatkę i wygodnie rozsiadam się w fotelu, gotowy zacząć wieczorny seans z Jagged Alliance 3. Zamierzam przez najbliższe godziny miotać granatami, odpalać ładunki wybuchowe, strzelać seriami z AK-47 mojego najlepszego najemnika, a czasem też patroszyć zaskoczonych wrogów z bliskiej odległości. Wszystko to oczywiście powolutku, w ślimaczym tempie. Idzie weekend, nie ma się przecież gdzie spieszyć.