Od lordów do złotych łuków

Dodano:
McDonald's Źródło: Shutterstock
Zaczyna się od średniowiecznych kart wolności, a kończy na tysiącach polskich przedsiębiorców prowadzących własne firmy. Ewolucja franczyzy trwa już kilka wieków i wciąż przyspiesza.

Gdyby się uprzeć, to opowieść o historii polskiej franczyzy można by zacząć jeszcze na początku ubiegłego stulecia. Choćby za sprawą Poczty Polskiej, która w II RP rozszerzała swoją działalność dzięki sieci partnerów. Często to właśnie zwykli mieszkańcy w małych miejscowościach otwierali placówki pocztowe, żeby zapewnić swojej społeczności kontakt ze światem za pomocą znaczków, listów i stempli. Za taki zalążek franczyzy można również uznać działalność Pocztowej Kasy Oszczędności, banku powołanego w 1919 r. dekretem Józefa Piłsudskiego. Po II wojnie światowej zmienił nazwę na Powszechną Kasę Oszczędności i rozwijał swoją działalność poprzez tworzenie pierwszych zewnętrznych agencji. Zarządzali nimi zwykli Polacy, często zatrudnieni w zakładach pracy, gdzie mieściły się punkty kasowe PKO. Z kolei za pierwszego polskiego franczyzobiorcę już w PRL można uznać państwowy Orbis, który w latach 70. dostał od władz ludowych pozwolenie na prowadzenie kilku swoich hoteli pod znaną francuską marką Novotel. To choćby stojący przecież do dziś w centrum stolicy hotel Novotel Warszawa Centrum.

Jednak wszystkie te modele można nazwać parafranczyzami. Ze współczesną franczyzą miały nadal mało wspólnego. Różnił je przede wszystkim jeden prosty fakt – były prowadzone pod nadzorem państwa, a nie z udziałem prywatnych przedsiębiorców. Na pierwszych polskich franczyzodawców i franczyzobiorców z prawdziwego zdarzenia będziemy musieli jeszcze w tej historii trochę poczekać.

Od Kolumba do Kroca

Patrząc na globalne dzieje franczyzy, to jej korzeni można się doszukiwać jeszcze w głębokim średniowieczu.

Wtedy nie chodziło o budowanie sieci bazarów czy oberży. Pojawiły się za to pierwsze symptomy współpracy gospodarczej, które przypominają dzisiejszy model franczyzowy. Za kolebkę uważa się Francję. To tam jeszcze w XII wieku władze kościelne czy świeckie korzystały z tzw. charters de franchise – kart wolności, na których zapisane były zasady współpracy między lordami a mieszkańcami.

I tak na przykład w Sabaudii lokalni hrabiowie używali kart wolności w miastach w swojej domenie jako strategicznego narzędzia zarządzania, czasami w celach wojskowych, politycznych lub ekonomicznych. Często było to na przykład prawo do korzystania z lasów albo przywilej do organizowania targów czy rynków w zamian za określoną opłatę czy konkretną usługę. Oprócz Francji pierwsze tego typu „franczyzy” były zawierane również w Hiszpanii. W 1492 r. Krzysztof Kolumb został nagrodzony takim franczyzowym przywilejem przez królową Izabelę. Żeby mógł dalej podróżować do Ameryki i organizować wymianę handlową, pozwolono tworzyć pierwsze sieci stowarzyszonych kupców.

Bardziej uwspółcześniony model franczyzy ma swoje korzenie w XIX-wiecznych Stanach Zjednoczonych.

Nie była to jednak współpraca między prywatnymi podmiotami. W tamtym okresie słowem „franchise” określano rodzaj państwowej koncesji, którą przyznawano pierwszy kolonizatorom. System był prosty – osoba zyskuje prawo do zagospodarowania nowych ziem w zamian za możliwość korzystania z określonych dóbr należących do państwa. W ten sposób prywatne firmy zyskiwały również uprawnienia do dostarczania podstawowych mediów, jak woda, gaz czy prąd.

Asa Griggs Candler, prekursor franczyzy, w 1887 r. kupił prawa i recepturę Coca-Coli. Udzielał licencji na mieszanie syropu z wodą, dodawanie CO2 i butelkowanie.

Jedną z pierwszych prywatnych franczyz założył z kolei Asa Griggs Candler. To on w 1887 r. kupił prawa i recepturę Coca-Coli, wtedy syropu z cukry, melasy, przypraw i kokainy, którą opracował amerykański farmaceuta John S. Pemberton. Ten chciał sprzedawać swój specyfik jako lek. Candler widział w nim natomiast większy potencjał, zaczynając sprzedawać syrop jako napój. Udzielił pierwszych licencji wybranym przedsiębiorcom z Tennessee. Ci zyskali prawa do mieszania aptecznego specyfiku z wodą, dodawania dwutlenku węgla i zamykania napoju w butelkach. Tak wyglądały początki nie tylko franczyzy, ale też pierwszych butelek Coca-Coli.

W tamtych czasach swoje plany franczyzowe wdrożył choćby znany producent maszyn do szycia Singer albo General Motors. Nie zakończyły się one jednak jakimś spektakularnym sukcesem. Przypominały też bardziej zwykłe udzielanie licencji, a nie fran czyzę jaką znamy dziś.

Prawdziwy franczyzowy boom nastąpił w Stanach po II wojnie światowej. Za jednego z twórców franczyzy, jaką znamy dziś, uważa się Raya Kroca, amerykańskiego biznesmena czeskiego pochodzenia, który zyskał przydomek „Króla hamburgerów”.

Zaczynał od sprzedawania papierowych kubków, które w tamtych czasach były higieniczną alternatywą i wielką oszczędnością czasu i energii dla wymagających ciągłego mycia szklanek. Nie nadawały się jednak do gorącej kawy, sprawdzały się za to do nalewania shake’ów z popularnych wtedy multimikserów. Kroc został ich dystrybutorem, odwiedzając tysiące restauracji w Stanach, żeby zaciekawić właścicieli technologiczną nowinką do nalewania kilku napojów naraz. Jeden lokal zrobił na nim piorunujące wrażenie. Była to restauracja braci McDonaldów w San Bernardino w Kalifornii. Klienci wybierali McDonald’s nie tylko dlatego, że lubili dobre burgery za 15 centów, ale też ze względu na przyjemne i budzące zaufanie wrażenie ogólne. Choćby brak śmieci na parkingu czy much w środku, co było zmorą ówczesnej amerykańskiej gastronomii. Czystość wnętrza, szybkość obsługi, zadowolenie klientów – choćby z prozaicznego faktu, że nie trzeba ani czekać na kelnerki, ani dawać im napiwków. Wykorzystując swój talent biznesowy, Kroc przekonał McDonaldów, żeby pozwolili mu rozszerzyć franczyzę poza dziesięć już otwartych przez nich lokali.

Niższe koszty sprawiły, że prowadzenie restauracji Mcdonald’s było dla franczyzobiorców bardziej dochodowe niż inne rozwiązania.

Stworzył modelową restaurację, wynajął wziętego menadżera od finansów i rozruszał samonapędzającą się maszynę. Wydzierżawiano wolne działki w całym kraju, tworzono na nich gotowe restauracje za pomocą kredytów hipotecznych na ziemię i budynki. Koszty przekazywano franczyzobiorcom, którzy zyskiwali gotowy lokal pod klucz. W zamian płacili firmie albo ustaloną stawkę, albo procent od dochodu.

Stworzony przez Kroca model dało się pomnażać właściwie bez końca, a tym samym firma rosła w siłę. Im większy stawał się Mcdonald’s, tym łatwiej mu było negocjować z dostawcami. Pojedyncze restauracje mogły liczyć na preferencyjne ceny za składniki.

Niższe koszty sprawiły, że prowadzenie restauracji McDonald’s było dla franczyzobiorców bardziej dochodowe niż inne rozwiązania – pisał o sukcesie złotych łuków David Brown w swojej książce „Biznesowe wojny”. Sam Ray Kroc po latach powiedział, że marka zaczęła tworzyć identyczne lokale dzięki reputacji całego systemu, nie zaś dzięki jakości jakieś pojedynczej restauracji.

Francuz, Niemiec i Amerykanin

W Polsce przełomem nie tylko dla franczyzy, ale dla biznesu w ogóle była ustawa Mieczysława Wilczka, która w 1989 r. na kilku stronach papieru regulowała prowadzenie działalności gospodarczej w kraju. Potem nastąpiła wręcz eksplozja polskiej przedsiębiorczości. W pierwszym roku obowiązywania nowego prawa zarejestrowało się 2,5 mln nowych polskich firm. W kolejnym roku dołączył następny milion. Potem tych milionów było jeszcze kilka.

W 1989 r. TVP zrobiła sondę przy dworcu Warszawa Wileńska. Pytano przypadkowych pasażerów wysiadających z pociągu w kierunku Małkini, co to znaczy słowo przedsiębiorczość. Większość odpowiedziała wprost, że w ogóle nie wie, co to słowo zna czy. Z niczym im się nie kojarzy. Kilka osób mówiło o prywatnej inicjatywie, o tym, że to pewnie chodzi o jakiś zakład, że można robić interes. Odpytującemu wtedy pasażerów było po tym mate riale nieco głupio: „Po przeprowadzeniu tej sondy nasunęły mi się właściwie tylko trzy wnioski. Po pierwsze, słowo ››przedsiębiorczość‹‹ renesans ma dopiero przed sobą. Po drugie, nie wszyscy doceniają przełomowy moment, w którym zaczęliśmy tego słowa używać. Po trzecie, być może ta sonda została przeprowadzana nie w tym miejscu, nie w tym czasie i nie z tymi ludźmi” – podsumował.

W Polsce rodziła się wtedy całkowicie nowa grupa społeczna. Prywatnych przedsiębiorców, którzy rozwijali się według różnych ścieżek dojścia do majątku – budowania własnych firm, importu, eksportu czy również wejścia we franczyzę. Jedni otwierali w tym modelu biznes pod szyldami zagranicznych marek.

Za pierwszą międzynarodową sieć franczyzową, która w III RP pojawiła się w Polsce uważa się Francuzów z Yves Rocher. Swój pierwszy polski sklep z kosmetykami otworzyli w grudniu 1991 r. przy ulicy Chmielnej w Warszawie. Działa on zresztą do dziś. Również w tym samym roku swoją polską spółkę otworzył u nas Adidas. Rozpoczął się nabór na pierwszych franczyzobiorców, którzy zaczęli otwierać nad Wisłą sklepy z obuwiem i odzieżą znanej niemieckiej marki.

Rok później epokowe wydarzenie – pierwsza restauracja McDonald’s w Polsce. Epokowe, bo ściągnęło tłumy liczone w dziesiątkach tysięcy.

Wstęgę na otwarciu przecinał ówczesny minister pracy Jacek Kuroń. W dniu otwarcia ustanowiono absolutny rekord świata: zrealizowano 13,3 tys. transakcji.

Pierwsze początki i pierwsze porażki

Inni zaczęli rozwijać franczyzę w wersji „Made in Poland”. Za pierwszą polską firmę, która uruchomiła własną franczyzę uchodzi warszawska cukiernia A.Blikle. Jej pierwszy franczyzowy lokal powstał w 1990 r. w Łodzi. Początki były prozaiczne. Po pączki do Bliklego regularnie przyjeżdżał jeden z łódzkich przedsiębiorców. Kupował je hurtem i odsprzedawał w swoim mieście z 50-proc. marżą. Blikle zaproponował mu więc, żeby po prostu otworzył u siebie w Łodzi cukiernię pod jego szyldem.

Również w 1990 r. wystartowała pierwsza polska sieć fast food – Mr Hamburger – która rok po rozpoczęciu działalności udzieliła swojej pierwszej franczyzowej licencji. Polski koncept rozwijał się głównie na Śląsku, gdzie prowadzono 15 lokali. Ostatni otworzyli w 2022 r. w Katowicach, ale po paru tygodniach mu sieli go zamknąć, ogłaszając upadłość. Mr Hamburger ucierpiał głównie przez pandemię. Sieć była nastawiona przede wszystkim na kierowców, tworząc swoje lokale przy głównych trasach przelotowych. Wraz z lockdownem nie była gotowa do realizacji zamówień z dowozem czy sprzedaży posiłków przez popularne aplikacje.

Powodów takich franczyzowych porażek polskich firm zakładanych w 1990 r. było więcej. Z Polski zniknęła przecież znana sieć marketów Piotr i Paweł, która nie wytrzymała starcia z większymi i bogatszymi sieciami handlowymi z zagranicy. W 2021 r. swój żywot zakończyła ogólnopolska sieć wypożyczalni Video World, którą wykończyły serwisy streamingowe i technologia, bo płyt DVD czy kaset VHS Polacy nie wypożyczali już w ogóle. „Dotarliśmy do ściany, której już nie możemy przebić. Wiele czynników złożyło się na naszą decyzję, nie będziemy już ich analizować. Pragniemy poinformować, iż z dniem 31.05.2021 Videoteka w Gliwicach przechodzi do historii” – pisali właściciele jednej z ostatnich wypożyczalni Video World w Polsce. Jeszcze w 2010 r. sieć miała 64 punkty w całym kraju.

Boom XXI wieku

Mimo tych kilku niepowodzeń przez ostatnie 35 lat franczyza w Polsce notowała stałe wzrosty. Do kraju wchodziły kolejne zagraniczne marki – drogerii, marketów, stacji paliw, restauracji, banków, salonów samochodowych – wszystkie oferowały model franczyzowy. Pierwsze polskie franczyzy opracowywali również Polacy. Na początku lat 90. w tym modelu zaczęli działać choćby znani polscy jubilerzy – Krukowie z W.Kruka czy Kwiatkiewiczowie z YES. Dołączyli Kaczmarkowie z ubraniami Big Star, Mariusz Świtalski ze swoimi Żabkami, Biedronkami, Eurocashem, które szybko posprzedawał zagranicznym inwestorom. Jednak w latach 90. sieci franczyzowe w Polsce wciąż możemy liczyć w dziesiątkach, a nie setkach.

Prawdziwy boom zaczyna się dopiero w XXI wieku. W 2000 r. powstaje polska organizacja franczyzo dawców. Liczba sieci franczyzowych przekracza barierę 100 podmiotów.

Powstają pierwsze branżowe media i pierwsze raporty poświęcone wyłącznie tematowi franczyzy. W 2004 r. Polska wchodzi do Unii Europejskiej. Ale, ku zaskoczeniu, to nie zagraniczne pod mioty mają wtedy przewagę nad polskimi. Jest wręcz na odwrót – mamy w kraju więcej polskich marek działających w tym systemie. 4 lata po akcesji nad Wisłą jest już ponad 300 systemów franczyzowych. W 2008 r. już 500. W 2014 r. pęka kolejna bariera. W Polsce pojawia się sieć franczyzowa nr 1000. Liczba placówek rośnie z każdy rokiem. W 2017 r. mamy ich już 75 tys., z czego 80 proc. stanowią własne, krajowe marki. Te wszystkie wzrosty na moment zahamowuje pandemia. Potem wojna w Ukrainie. Ale w ostatnich latach znów mamy przyspieszenie.

Dzisiaj w kraju występuje już ponad 1350 różnych modeli franczyzowych. Od budek z kebabami, przez salony piękności, po apteki i siłownie. Szacuje się, że w tym modelu biznes może prowadzić nawet 100 tys. Polaków.

Szacuje się…, bo niestety od lat polski rynek franczyzy nie jest dobrze zbadany. Ani Główny Urząd Statystyczny, ani inna państwowa instytucja nie zbiera takich danych. Brak rzetelnych informacji utrudnia rozmowę o kondycji przedsiębiorców, którzy zdecydowali się prowadzić biznes w takim modelu. Dane zbierają więc własnym kosztem i sposobem różne franczyzowe stowarzyszenia.

Jaka przyszłość czeka ten model współpracy w Polsce? Naj większe sieci w kraju zapowiadają dalsze wzrosty. Zarówno sieci marketów, sklepów, restauracji, stacji paliw prognozują w swoich wieloletnich planach stałe powiększanie liczby placówek. Nastąpi to, co nieuniknione – duzi będą wchłaniać małych – a wygra ten, kto zaproponuje najbardziej korzystną franczyzę w kraju i przyciągnie do siebie najwięcej śmiałków, którzy zdecydują się na mały biznes pod dużą marką.

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...