Szlachta nie rozpija chłopów
Dodano:
Komisja „Przyjazne Państwo” kierowana przez Janusza Palikota przygotowała nowelizację ustawy o wychowaniu w trzeźwości, która ma de facto zlikwidować obowiązek uzyskiwania koncesji na sprzedaż alkoholu. „Gazeta Wyborcza” już zdążyła ocenić ten projekt jako pisany pod dyktando małych i średnich przedsiębiorców. W tej konstatacji czuć posmak oskarżenia – „Szlachta znów chce rozpijać naród”.
Obecnie prawo przyznawania koncesji na sprzedaż alkoholu znajduje się w gestii radnych poszczególnych gmin, którzy bohatersko zwalczają alkoholową plagę przyznając koncesje tylko godnym zaufania sprzedawcom. Czasem oczywiście zdarza się, że godny zaufania jest ten, który potrafi się odwdzięczyć jakąś nieopodatkowaną darowizną w szarej kopercie tudzież jest znajomym jednego czy drugiego radnego (a najlepiej jednego i drugiego) – który dzięki temu może mieć do niego nieograniczone zaufanie. Dzięki temu chłopi zamiast pić zajmują się rolnictwem, robotnicy – robotą, a uczniowie nauką. A teraz jeden z drugim chce wprowadzenia przepisów, które sprawią, że alkohol będzie można sprzedawać w spożywczym zlokalizowanym pięćdziesiąt metrów od szkoły podstawowej co niewątpliwie wywoła plagę pijaństwa wśród pierwszoklasistów. „I to się nadaje do prasy" – jak mawiał nieodżałowany Wiesław Drzewicz w „Czterdziestolatku".
No dobrze, trochę sobie kpię, ale święte oburzenie na liberalizacje przepisów dotyczących handlu alkoholem na nic innego niż kpinę nie zasługuje. Bo gdyby rzeczywiście priorytetem państwa miało być powstrzymywanie obywateli od spożywania napojów wyskokowych należałoby wprowadzić całkowitą prohibicję, spożywanie i handel alkoholem karać dożywotnim więzieniem, a każdemu obywatelowi tuż po przecięciu pępowiny wszywać esperal. Tylko że nic takiego się nie dzieje, bo na szczęście jeszcze dopuszcza się możliwość, że dorosły człowiek może ze swoją wolnością robić co chce. Jedni wykorzystają ją mądrzej, inni głupiej – ale jednak samodzielnie. To zresztą, wbrew pozorom, zjawisko korzystne społecznie. Jeśli ktoś np. nie potrafi sobie odmówić kolejnego drinka to istnieje duże prawdopodobieństwo, że skończy życie szybciej niż statystyczny Jan Kowalski dzięki czemu szanse na przekazanie potomnym swoich zarażonych miłością do alkoholu genów maleją – i w ten sposób dokonuje się selekcja naturalna. Nieco to brutalne – ale na takim świecie przyszło nam żyć.
Tymczasem likwidacja przyznawanych uznaniowo koncesji na handel alkoholem to krok w kierunku ograniczenia korupcji – bo korupcja istnieje tylko tam, gdzie państwo styka się z biznesem. Przedsiębiorcy zamiast wypełniać złotówkami koperty adresowane do urzędników będą mogli zainwestować te złotówki w rozwój swojego sklepu, baru, restauracji – co przełoży się automatycznie na dodatkowe złotówki wpływające do budżetu z racji podatków. Obawy o to, że spowoduje to wzrost spożycia alkoholu wydają się płonne – w odległości 200 metrów od mojego domu jest przynajmniej siedem miejsc w których można zaopatrzyć się w napoje wyskokowe (w tym jedno czynne 24 godziny na dobę). Jeśli pojawiłoby się kolejnych siedem takich miejsc nie zacząłbym kupować dwa razy więcej alkoholu bo i tak zawsze idę do jednego sklepu. I wątpię, żeby moi sąsiedzi robili inaczej.
Jest jeszcze kwestia dzieci, które na mocy nowych przepisów mogą natknąć się na sklep z alkoholem w drodze do szkoły. No i co z tego? Czy dzisiaj nie mogą? Czy jeśli sklep nie znajduje się 100 metrów od szkoły, tylko dajmy na to 300 – dzieci są lepiej chronione od alkoholowych pokus? Żeby zaliczyć WF na piątkę 100 metrów należy przebiegać pewnie gdzieś tak w granicach 16 sekund (strzelam, ale tak mi się wydaje). Więc czy dodatkowe pół minuty drogi robi jakąś różnicę? Poza tym nigdzie nie znalazłem informacji, że z ustawy mają zniknąć przepisy zabraniające sprzedaży alkoholu nieletnim. Może więc należy surowiej je egzekwować a nie otaczać sklepy z alkoholem fosami i drutem kolczastym.
Prawda jest bowiem taka, że to nie szlachta rozpijała chłopów. To chłopi chcieli pić. I to jest prawdziwy problem dla osób walczących z plagą alkoholizmu.
No dobrze, trochę sobie kpię, ale święte oburzenie na liberalizacje przepisów dotyczących handlu alkoholem na nic innego niż kpinę nie zasługuje. Bo gdyby rzeczywiście priorytetem państwa miało być powstrzymywanie obywateli od spożywania napojów wyskokowych należałoby wprowadzić całkowitą prohibicję, spożywanie i handel alkoholem karać dożywotnim więzieniem, a każdemu obywatelowi tuż po przecięciu pępowiny wszywać esperal. Tylko że nic takiego się nie dzieje, bo na szczęście jeszcze dopuszcza się możliwość, że dorosły człowiek może ze swoją wolnością robić co chce. Jedni wykorzystają ją mądrzej, inni głupiej – ale jednak samodzielnie. To zresztą, wbrew pozorom, zjawisko korzystne społecznie. Jeśli ktoś np. nie potrafi sobie odmówić kolejnego drinka to istnieje duże prawdopodobieństwo, że skończy życie szybciej niż statystyczny Jan Kowalski dzięki czemu szanse na przekazanie potomnym swoich zarażonych miłością do alkoholu genów maleją – i w ten sposób dokonuje się selekcja naturalna. Nieco to brutalne – ale na takim świecie przyszło nam żyć.
Tymczasem likwidacja przyznawanych uznaniowo koncesji na handel alkoholem to krok w kierunku ograniczenia korupcji – bo korupcja istnieje tylko tam, gdzie państwo styka się z biznesem. Przedsiębiorcy zamiast wypełniać złotówkami koperty adresowane do urzędników będą mogli zainwestować te złotówki w rozwój swojego sklepu, baru, restauracji – co przełoży się automatycznie na dodatkowe złotówki wpływające do budżetu z racji podatków. Obawy o to, że spowoduje to wzrost spożycia alkoholu wydają się płonne – w odległości 200 metrów od mojego domu jest przynajmniej siedem miejsc w których można zaopatrzyć się w napoje wyskokowe (w tym jedno czynne 24 godziny na dobę). Jeśli pojawiłoby się kolejnych siedem takich miejsc nie zacząłbym kupować dwa razy więcej alkoholu bo i tak zawsze idę do jednego sklepu. I wątpię, żeby moi sąsiedzi robili inaczej.
Jest jeszcze kwestia dzieci, które na mocy nowych przepisów mogą natknąć się na sklep z alkoholem w drodze do szkoły. No i co z tego? Czy dzisiaj nie mogą? Czy jeśli sklep nie znajduje się 100 metrów od szkoły, tylko dajmy na to 300 – dzieci są lepiej chronione od alkoholowych pokus? Żeby zaliczyć WF na piątkę 100 metrów należy przebiegać pewnie gdzieś tak w granicach 16 sekund (strzelam, ale tak mi się wydaje). Więc czy dodatkowe pół minuty drogi robi jakąś różnicę? Poza tym nigdzie nie znalazłem informacji, że z ustawy mają zniknąć przepisy zabraniające sprzedaży alkoholu nieletnim. Może więc należy surowiej je egzekwować a nie otaczać sklepy z alkoholem fosami i drutem kolczastym.
Prawda jest bowiem taka, że to nie szlachta rozpijała chłopów. To chłopi chcieli pić. I to jest prawdziwy problem dla osób walczących z plagą alkoholizmu.