Belką w podatnika
Rzeczy mniej ważne dotyczą osób, które nie mają znaczenia strategicznego dla losów ludzkości – czyli nas wszystkich, którzy nie jesteśmy Barackiem Obamą, Jarosławem Kaczyńskim, czy choćby twórcą portalu Antykomor.pl. Nic więc dziwnego, że fakt, iż rząd ma ochotę na nasze oszczędności, nie budzi żadnych emocji. Nie od dziś wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają – a przecież politycy od zawsze pragną naszego szczęścia. Logiczne jest więc, że chcą nas pozbawić balastu, który od szczęścia nas oddziela.
Z kronikarskiego obowiązku należy przypomnieć, że podatek Belki to sprawiedliwa społecznie danina, nałożona na tych bezczelnych obywateli, którzy zarabiają na tyle dużo, że mogą sobie pozwolić na odłożenie paru złotych na czarną godzinę. Tak jakby w państwie, w którym jest nawet pełnomocnik ds. wykluczonych w postaci Bartosza Arłukowicza, można było mówić o jakiejkolwiek czarnej godzinie. Niestety – wśród nas wciąż są reakcjoniści, którzy zamiast poświęcać się błogiej konsumpcji napędzającej popyt wewnętrzny (choćby na kredyt) – nie przejadają natychmiast wszystkiego co zarobią. I co z takimi zrobić? Na szczęście politycy są kreatywni – stąd podatek Belki, który sprawia, że jeśli zachowujemy się aspołecznie zakładając lokaty, albo – nie daj Boże – grając na giełdzie, musimy się naszym zyskiem podzielić z państwem. Jak już chcesz oszczędzać to płać.
Kłopot w tym, że złośliwi obywatele płacić nie chcą, w czym pomagały im dotychczas banki kierowane przez krwiożerczych kapitalistów. Oto bowiem przepisy podatkowe zakładały, że kwota podatku Belki zaokrąglana jest do pełnych złotówek. Stąd tzw. lokaty jednodniowe – na których zarabiało się po kilka-kilkanaście groszy dziennie – były od podatku zwolnione (bo 5 groszy, zaokrąglone do złotówki to 0 złotych). Na szczęście jednak rząd poszedł po rozum do głowy i odkrył, że wystarczy kwotę podatku zaokrąglać do pełnych groszy. Dzięki temu od 1 stycznia 2012 roku nikt nie będzie oszczędzał bezkarnie.Tak więc historia podatku Belki ma swój sprawiedliwie społeczny happy end. Na szczęście. Bo przez pewien czas groziło nam odejście od tej – całkowicie uzasadnionej – daniny. Oto bowiem jeszcze w listopadzie 2007 roku obecny wicepremier Waldemar Pawlak mówił, że podatek Belki "powinien być podatkiem do zniesienia", ponieważ "nie wywołuje on jakichś znaczących efektów gospodarczych, a komplikuje życie". Ale co tam wicepremier – w marcu 2008 roku premier Donald Tusk zapowiedział, że „w pierwszej połowie kadencji będzie chciał uchylić podatek Belki w części opodatkowującej oszczędności", a w „końcu kadencji rząd będzie chciał zlikwidować ten podatek w części dotyczącej transakcji giełdowych".
Na szczęście potem premier i wicepremier zajęli się sprawami istotniejszymi niż własne obietnice.