Hazard po amerykańsku
Nie da się ukryć, że sytuacja gospodarcza w Stanach Zjednoczonych jest zła. Prognozy są co prawda lepsze, niż dla pogrążonej w kryzysie euro Europy, ale wzrost PKB szacowany na 2-3 proc. w skali roku nie wywołuje entuzjazmu za oceanem. Marzący o reelekcji Barack Obama kładzie akcent na korzystne dla jego administracji liczby: bezrobocie w USA spada, a w ostatnich miesiącach powstają nowe miejsca pracy. Liczbom jednak można kazać mówić wszystko: autor artykułu w „The Economist" zauważa, że bezrobocie rzeczywiście spadło, ale nie ze względu na wysyp nowych etatów. Tajemnicą „sukcesu” Obamy jest to, że coraz więcej Amerykanów pozostaje na długotrwałym bezrobociu, wypada z rynku pracy i tym samym przestaje być zaliczanych do grona statystycznych bezrobotnych. W rzeczywistości bez pracy pozostaje więc nie 8,6 proc. lecz około 10 proc. Amerykanów. Jeżeli dodatkowo uwzględni się ludzi pracujących dorywczo i nie mogących znaleźć stałego zatrudnienia, wskaźnik bezrobocia podskakuje do 15 proc. Do tego pozostaje problem długu publicznego, który nie ma zamiaru przestać rosnąć.
Można by się spodziewać, że w takiej sytuacji Demokraci i Republikanie będą skłonni do rzeczowych dyskusji. Ale gdzie tam – idą przecież wybory i należy udowodnić, że nasza jest racja i tylko nasza. A tematy gospodarcze traktowane są przez obie strony jak asy schowane w rękawie – a że liczba ekonomicznych problemów jest bardzo duża, to z owych asów da się ułożyć całą talię. Dochodzi do groteskowych sytuacji: kiedy Demokraci proponują obniżkę podatku od wynagrodzeń, co zdaje się trafiać w ideologię konserwatystów, Republikanie są przeciwko, argumentując, że „obniżka nie jest dość duża".Przyzwyczailiśmy się do tego, że politycy w gorącym, przedwyborczym okresie są skłonni chwytać się wszystkiego, byle tylko pozostawić przeciwników w pobitym polu i przejąć władzę. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że polityczne rozgrywanie kryzysu gospodarczego w wykonaniu Demokratów i Republikanów przypomina niebezpieczny blef. A hazard dużo częściej prowadzi do ruiny niż do bogactwa.