"Fałszerstwo goni fałszerstwo. Gdzie są służby specjalne?"

Dodano:
Sfałszowane dokumenty przy przetargu wartym 26 mln złotych? fot. sxc.hu Źródło: FreeImages.com
- Kiedy reporterzy "Wiadomości" przedstawili mi te dokumenty, to przecierałem oczy ze zdumienia. Dlatego, że tam fałszerstwo goni fałszerstwo - mówił Adrian Furgalski, wiceprzewodniczący Zespołu Doradców Gospodarczych TOR.
Firma, która wygrała wart 26 mln zł przetarg na dostawę i montaż specjalistycznych radarów na lotniskach w Warszawie i Krakowie, mogła posłużyć się fałszywymi dokumentami, próbując udowodnić swoje doświadczenie w instalowaniu takich urządzeń w innych portach lotniczych na świecie - dowiedziały się "Wiadomości" TVP1. Jak przyznał w rozmowie z TVP1 Adrian Furgalski, w dokumentach, do których dotarli dziennikarze "fałszerstwo goni fałszerstwo".

"Gdzie są służby specjalne?"

- Pomijam już fakt, że firma która startowała w przetargu, jest firmą handlową nie mającą z rynkiem lotniczym nic wspólnego. Reprezentuje ona firmę czeską, która już dwa lata temu próbowała nam wcisnąć taki radar. Wtedy odpowiedź Państwowej Agencji Żeglugi Powietrznej była taka: odrzucamy, nie macie doświadczenia w lotnictwie cywilnym, a parametry tego radaru w naszym przekonaniu nie zapewniają norm bezpieczeństwa. Uważam, że w ciągu dwóch lat, ta firma nie jest w stanie przedstawić radaru, który nie będzie zagrażał bezpieczeństwu - powiedział ekspert w rozmowie z TVP1.

 - Mamy tarczę antykorupcyjną i ABW z mocy przepisów musi sprawdzać wszystkie przetargi powyżej 20 mln zł. Więc, jeśli nie ma potwierdzenia, że taki radar gdziekolwiek pracuje, fałszowane są podpisy, wymaga to sprawdzania. Jeżeli sama Państwowa Agencja Żeglugi Powietrznej była głucha na bardzo dużą ilość ostrzeżeń, to nasuwa się pytanie, gdzie są służby specjalne, bo one winne zapewnić temu przetargowi bezpieczną otoczkę - dodał Furgalski.

Chińczycy: to nie nasza pieczątka

Przetarg wygrała zachodnia firma, która przedstawiła dokumenty potwierdzające zainstalowanie swojego radaru na lotnisku w Urumqi w Chinach. Potwierdzeniem miał być dokument podpisany przez chińskiego urzędnika. "Wiadomości" TVP1 dotarły jednak do oficjalnej odpowiedzi chińskiej strony, z której wynika, że pieczątka na dokumencie nie jest pieczątką urzędu, a osoba, która pod dokumentem się podpisała, nigdy tam nie pracowała.

Umowa opiewająca na 26 mln zł, została podpisana w październiku.

 sjk, "Wiadomości" TVP1
Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...

Proszę czekać ...