Praca w Kopalni Turów trwa mimo zakazu. Dopiero widmo wielomilionowych kar może złamać upór rządzących
Choć w piątek 21 maja Trybunał Sprawiedliwości UE nakazał Polsce natychmiastowe zatrzymanie wydobycia węgla brunatnego w Turowie, odkrywka dalej pracuje, a najważniejsi politycy przekonują, że nie można jej zamknąć.
„Decyzja TSUE podjęta na wniosek Czechów, których zdaniem kopalnia zanieczyszcza środowisko, jest sprzeczna z podstawowymi zasadami funkcjonowania Unii Europejskiej. Będziemy przeciwdziałać temu niesłusznemu, niesprawiedliwemu i niespodziewanemu wyrokowi” – tak w mediach społecznościowych Mateusz Morawiecki skomentował decyzję o zabezpieczeniu (a nie wyrok, jak błędnie napisał).
Czy rację ma premier pisząc, że decyzja o wstrzymaniu wydobycia w Turowie do czasu decyzji TSUE naprawdę była „niespodziewana”? Czesi od miesięcy skarżą się na to, że nie mogą od strony polskiej uzyskać niezbędnych informacji na temat kopalni, a dodatkowo już na początku 2020 roku alarmowali, że są zaniepokojeni sposobem, w zapadają decyzje dotyczące jej działalności i ekspansji.
Zarzuty o brak współpracy z polskiej strony
Koncesja na wydobycie węgla brunatnego w kopalni na polsko-czesko-niemieckim pograniczu skończyła się 30 kwietnia zeszłego roku. Polska Grupa Energetyczna Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna (PGE GiEK), która jest właścicielem kopalni w Turowie, najpierw starała się o jej przedłużenie do 2044 roku. Nie czekając na rozstrzygnięcie, skorzystała z innej ścieżki i złożyła osobny wniosek do ministra klimatu o umożliwienie kopania jej przez najbliższych sześć lat, na co otrzymała zgodę pod koniec marca.
Bardzo rozzłościło to Czechów, którzy już wcześniej protestowali przeciwko dalszemu wydobyciu węgla w Turowie, a dodatkowo zobowiązali się wygasić swoje kopalnie kilka lat wcześniej. Jako powód wskazywali obawy, że eksploatacja odkrywki na trójstyku granic spowoduje, że w przygranicznych miejscowościach zabraknie wody. Zlecili badania, które potwierdziły, że faktycznie jest takie niebezpieczeństwo.
Wyniki własnych badań położyła na stole Polska. PGE powołała „międzynarodowe zespoły specjalistów”, które ustaliły, że polska odkrywka nie ma wpływu na czeskie źródła wody. Czesi nie chcieli dalej dyskutować i na początku zeszłego roku Kraj Liberecki (region w północnych Czechach) poskarżył się Komisji Europejskiej na plany rozbudowy elektrowni w Turowie.
„Obecnie Polska nie współpracuje z władzami czeskimi, próbując ominąć spór między Republiką Czeską a społeczeństwem w związku z rozbudową górnictwa" – wyjaśnił rzecznik władz Kraju Libereckiego Filip Trdla.
Każdy pomachał swoimi badaniami
To nie był koniec korespondencji dotyczącej polskiej odkrywki. W kolejnych miesiącach skargę do Komisji Europejskiej przesłały też czeskie resorty środowiska oraz spraw zagranicznych. W chórze przeciwników kopalni coraz głośniej wybrzmiewał też głos Niemiec. Wprawdzie Niemcy nie złożyli oficjalnej skargi, ale przeprowadzili badania, z których płynie jeden wniosek: polska inwestycja stanowi ryzyko dla Saksonii.
Znaczne obniżenie poziomu wód gruntowych (już o 100 m, a spodziewane 20 m więcej); zapadanie się gruntu w rejonie Żytawy (Zittau), wysokie stężenia siarczanów regularnie wykrywane w dolnej części Nysy i oddziaływanie kwaśnych wód kopalnianych na wody podziemne – to wnioski płynące z badania przeprowadzonego przez niemieckiego geologa dra hab. Ralfa Kruppa.
— Każda kopalnia węgla brunatnego napędza kryzys klimatyczny, ale Turów zagraża ponadto jakości wody i stabilności całego regionu. Rozwój górnictwa odkrywkowego narusza europejskie prawo ochrony środowiska. Turów musi zostać zatrzymany — powiedziała cytowana przez „PB” Karsten Smid, ekspert ds. energii w Greenpeace w Niemczech.
Nie ma mowy o naruszeniach
PGE przekonuje, że o żadnych naruszeniach nie ma mowy, a zgoda na kontynuację wydobycia węgla została wydana po przeprowadzeniu szeregu badań i analiz. Spółka udostępniła na swojej stronie internetowej kilka dokumentów, które mają potwierdzać, że kopalnia Turów prowadzi działalność wydobywczą zgodnie z przepisami polskiego i europejskiego prawa.
– Zrobiliśmy po naszej stronie wszystko co niezbędne, żeby działalność kompleksu turoszowskiego mogła przebiegać bez zakłóceń i jednocześnie zapewniać bezpieczeństwo energetyczne w milionach polskich domów – Wojciech Dąbrowski, prezes zarządu PGE Polskiej Grupy Energetycznej.
Tymczasowe zabezpieczenie, a nie ostateczna decyzja
Niezależnie od tych zapewnień, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uznał, że niepokój Czechów może być uzasadniony, stąd decyzja o natychmiastowym zaprzestaniu wydobycia węgla brunatnego w kopalni Turów. Nie jest to ostateczne rozstrzygnięcie, a jedynie zabezpieczenie wydane tymczasowo – do wydania właściwego rozstrzygnięcia.
Postępowanie przez TSUE trwa kilkanaście miesięcy, stąd ryzyko, że przed wydaniem ostatecznego rozstrzygnięcia mogłyby powstać niemożliwe do usunięcia szkody środowiskowe. Dlatego też Trybunał zdecydował się na zastosowanie środka zabezpieczającego. Jeśli po przeprowadzeniu wnikliwego postępowania okaże się, że obawy strony powodowej nie są uzasadnione, zabezpieczenie zostanie wycofane i kopalnia będzie mogła funkcjonować normalnie.
Tak to wygląda w teorii, bo w kopalni praca trwa dokładnie tak, jak przed ogłoszeniem piątkowej decyzji.
Co grozi za niezastosowanie się do zabezpieczenia
Decyzję o tym, że kopalnia nie wstrzyma wydobycia, niejako legitymizował premier Morawiecki. Zapowiedział, że „polski rząd nie podejmie żadnych działań, które mogłyby godzić w bezpieczeństwo energetyczne Polski” – co odczytano jako deklarację, że o żadnym zaniechaniu pracy nie ma mowy.
To nie pierwszy raz, kiedy Polska ignoruje postanowienie TSUE o środkach tymczasowych. W połowie 2017 Trybunał nakazał Polsce zatrzymać wycinkę Puszczy Białowieskiej. Rząd PiS początkowo nie zastosował się do zabezpieczenia i ciął dalej, tłumacząc, że robi to ze względu na bezpieczeństwo publiczne. Dopiero groźba nałożenia na nasz kraj kary finansowej w wysokości 100 tys. euro dziennie zmobilizowała rządzących do powstrzymania się od dalszej wycinki. W kwietniu 2018 roku zapadł wyrok, w którym Trybunał orzekł, że wycinka była niezgodna z prawem Unii – przypomina OKO.press.
Jeśli i tym razem Polska obstawać będzie przy swoim (co, jak wiemy, już ma miejsce), nie można wykluczać, że kara finansowa ponownie okaże się metodą dyscyplinującą. Najbliższe dni rządzący oraz władze PGE muszą wykorzystać na przemyślenie, w jaki sposób sprawić, by „i wilk był syty, i owca cała”, a więc w jaki sposób prowadzić wydobycie, by udobruchać Komisję Europejską. Niewykluczone, że zobowiązanie do zmniejszenia wydobycia nieco uspokoiłoby nastroje. Zamiast jednak proponować koncyliacyjne rozwiązania, polscy politycy poszli na noże i oskarżyli unijne instytucje o stronniczość, naruszanie prawa i powtarzali, że o żadnym wdrożeniu środka zabezpieczającego nie ma mowy.
Kto tak naprawdę szkodzi Czechom
Sprawa jest złożona i trzeba mieć nadzieję, że niezależni eksperci z należytą powagą podejdą do ustalenia, czy polska odkrywka stanowi niebezpieczeństwo dla regionów w Czechach i Niemczech. Pamiętajmy, że w obu tych krajach na terenach przygranicznych działają kopalnie odkrywkowe. Trzeba ustalić, czy prowadzona przez nie eksploatacja w żadnym stopniu nie wpływa na dostęp do wody, tak by Turów nie stał się chłopcem do bicia, który zapłaci całą cenę za szkody.
W grę wchodzą ogromne pieniądze i kontrakty na wiele lat. Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego, sugerował na łamach Business Insider Polska, że Czechom tak naprawdę nie chodzi o środowisko, ale kontrakty na dostawy węgla.
„(...) czy jeśli Czesi dopną swego i wstrzymają do czasu podjęcia decyzji przez Sąd UE prace Turowa, elektrownia odpowiadająca za 7 procent produkcji energii w Polsce, będzie musiała zakupić węgiel brunatny? Od kogo więc go może kupić? Jeśli udałoby się Czechom zablokować wydobycie węgla brunatnego w Turowie, mogłyby go sprzedać właśnie tam” – pisał.