Sklepy zamknięte w niedziele? Sieci tak łatwo nie odpuszczą
Kilka dni temu prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację ustawy dotyczącą zakazu handlu w niedziele, która ma doprecyzować przepisy i uszczelnić dotychczasowe zasady. Tym samym skończy się otwieranie sklepów pod pozorem świadczenia na jego terenie usług pocztowych.
Jeszcze tylko przez kilka miesięcy będziemy mogli pozwolić sobie na komfort zapominania o tym, że trzeba kupić mleko do niedzielnej kawy lub zrobić zakupy pod kątem poniedziałkowego śniadania. Ustawa przewiduje trzymiesięczne vacatio legis i można zakładać, że zacznie obowiązywać z początkiem lutego 2022 roku.
Pracownicy – współwłaścicielami?
To będą pracowite tygodnie dla prawników zatrudnionych przez sieci handlowe. Muszą znaleźć furtkę, która umożliwi sklepom dalsze funkcjonowanie w siódmym dniu tygodnia. Pomysłem, który pojawia się w przestrzeni medialnej – ale nie został głośno skomentowany przez żadną sieć handlową – jest jakiś rodzaj akcjonariatu pracowniczego. W sklepach będą mogli bowiem pracować w niedzielę właściciele sklepów, franczyzobiorcy oraz członkowie ich rodziny. Każdy mający udział w spółce jest współwłaścicielem, a co za tym idzie, może pracować w każdą niedzielę. To jednak dość karkołomna konstrukcja i niełatwa do przeprowadzenia, więc mało prawdopodobne, by została zastosowana.
Warto tutaj zastrzec, że wytrychów mogą szukać sklepy w rodzaju Żabki czy należących do grupy Eurocash (np. ABC lub Lewiatan), które działają na zasadach franczyzy. Dyskonty w rodzaju Lidla czy Auchan będą zamknięte.
Wolontariat w sklepie u ojca
Czy więc za kilka miesięcy wszystkie sklepy spożywcze będą w niedziele zamknięte na cztery spusty? Niekoniecznie. Jeśli za ladą stanie franczyzobiorca lub właściciel, to sklep będzie mógł działać. Jedna osoba do pracy przez 8-10 godzin to za mało, więc ustawa dopuszcza skorzystanie z pomocy. I tak, w pracy mogą właściciela czy franczyzobiorcę wspierać członkowie rodziny: małżonek, dzieci własne lub małżonka, dzieci przysposobione, rodzice, macocha, ojczym, rodzeństwo, wnuki lub dziadkowie. Żeby jednak utrudnić właścicielowi skompletowanie załogi, ustawa zastrzega, że praca tych osób musi być nieodpłatna. To chyba jedyna ustawa, która w ogóle zakłada, że ktoś miałby świadczyć pracę bez wynagrodzenia.
Czyli ustawodawca niby coś umożliwił, ale jednocześnie postawił tamę. Właściciel otworzy sklep, jeśli wcześniej namówi dzieci czy rodziców na wolontariat, lub co bardziej prawdopodobne – zapłaci im „pod stołem”. To nie jedyny absurd: jeśli na co dzień w sklepie pracuje córka czy żona właściciela, to w niedzielę może świadczyć usługi jak w każdym innym dniu tygodnia, ale już tylko z dobroci serca (przynajmniej teoretycznie, bo zakładamy, że handlowcy nie traktują bliskich jak bezpłatnej siły roboczej).
Z punktu widzenia klienta pół biedy, jeśli osiedlowy spożywczak prowadzi ktoś, kto ma duża rodzinę skorą do bezpłatnej pracy. W przeciwnym razie lepiej mieć nadzieję, że goście nie zaskoczą nas wizytą w niedzielę i nie trzeba będzie jechać na sąsiednie osiedle, by kupić coś do zjedzenia.
Rośnie popularność zakupów z dostawą
Jeśli prawnicy sieci handlowych nie znajdą wytrychu, który umożliwi otwarcie punktów handlowych, cała nadzieja w nowych technologiach. Sieci rozwijają współpracę z kurierami, którzy deklarują, że są w stanie dowieźć zakupy w ciągu kilku godzin. Biedronka chce taką formę świadczenia usług wynieść na jeszcze wyższy poziom: kto zamówi przez aplikację Glovo, może mieć zakupy w swoim mieszkaniu w ciągu 15 minut. Byłaby to sprytna odpowiedź sieci na zakaz handlu niedzielnego, ale jest pewien szkopuł: usługa świadczona jest w sześciu miastach i tylko w promieniu dwóch kilometrów.
To stan na dziś, bo konkurencja nie przygląda się biernie działaniom Biedronki. 21 października ruszył pilotaż nowej usługi w Żabce. Nazywa się „Żabka Jush” i zakłada ekspresową dostawy zakupów. W ramach pilotażu będą mogli wypróbować ją mieszkańcy czterech warszawskich dzielnic: Śródmieścia, Ochoty, Woli i Ursynowa.
Skoro obsługa nie może wejść do sklepu, powstaną sklepy bez obsługi
Pomysł, że trzeba zamówić kuriera, który przywiezie nam olej i cukier, których zabrakło do ciasta – i jeszcze za tę dostawę trzeba zapłacić, dla wielu z nas nadal brzmi nierozsądnie, ale może tak to będzie w najbliższym czasie wyglądało. Jeszcze innym pomysłem na rozwiązanie problemu zamkniętych sklepów są tzw. sklepy autonomiczne. Nie ma w nich żadnej obsługi. Sam „proces zakupowy” może się różnić od zakupów w zwykłym sklepie samoobsługowym. Ze względów bezpieczeństwa może to być zaprojektowane tak, że nie wkłada towarów bezpośrednio do koszyka, a wybiera je na ekranie urządzenia, po czym zostają one umieszczone w tym koszyku. Przed wejściem klient musi się wylegitymować za pomocą aplikacji z kodem QR.
Pierwsze autonomiczne sklepy pojawiły się w Polsce w 2019 roku. To nadal ciekawostka, ale w najbliższej przyszłości ich liczba może wzrosnąć. Staną się odpowiedzią nie tylko na zakaz handlu, ale i na rosnącą presję płacową ze strony pracowników handlu. Czyli może być taniej, a sieci handlowe bardzo to lubią, czego dowodzi niekwestionowana popularność kas samoobsługowych w dyskontach.