Brytyjska firma daje wybór: powrót z pracy zdalnej albo wynagrodzenie o 20 proc. w dół
Pisaliśmy niedawno o tym, że niektóre globalne firmy wprowadzają systemy zachęt dla pracowników, którzy po dwóch latach pracy zdalnej z niechęcią myślą o powrocie do biura. Codzienne dojazdy to przecież nie tylko czas spędzony w autobusie czy samochodzie, ale też konkretne koszty związane z koniecznością zatankowania lub kupienia biletów. Do tego praca z biura wymaga kupienia odpowiednich ubrań, płacenia za jedzenie w biurowym bufecie (chyba że ktoś umie przygotowywać sobie pudełka z obiadem lub wystarczą mu kanapki) i pewnego przeorganizowania życia. Słowem: nie wszyscy pracownicy mają na taką rewolucję ochotę, tym bardziej jeśli mają świadomość, że ich praca wcale nie wymaga osobistej obecności w biurze.
Prawnicy mają wybór: dojazd do firmy albo niższa pensja
Chcąc przezwyciężyć tę niechęć, niektóre firmy dopłacają do kosztów dojazdu, fundują posiłki albo po prostu zwiększają wynagrodzenie pracownikom, którzy są gotowi regularnie odbijać kartę wejściową przy wejściu do biura. Okazuje się, że metoda marchewki nie jest jednak powszechnie przyjęta i niektórzy szefowie chcą karać pracowników, którzy odmawiają pracy z biura czy choćby hybrydowej. BBC opisuje przykład międzynarodowej korporacji prawniczej Stephenson Harwood, której szefostwo zapowiedziało, że pracujący wyłącznie zdalnie muszą liczyć się z pensją niższą o 20 proc.
Menadżerowie argumentują to tym, że pracujący z domu nie ponoszą kosztów dojazdów, więc to nieuczciwe wobec dojeżdżających, by wypłacać im takie samowynagrodzenie. W firmie obowiązuje również hybrydowy model pracy, który zakłada dwa dni pracy z domu. Hybryda daje podstawę do pełnego wynagrodzenia.
Brytyjski minister zostawia pracownikom liściki
Nie tylko kierownictwo firmy Stephenson Harwood chciałoby zobaczyć pracowników przy biurkach. Pod koniec kwietnia brytyjski minister ds. szans związanych z Brexitem Jacob Rees-Mogg przeprowadził swego rodzaju biurowy „performance”: na papierze służącym do oficjalnej korespondencji rządowej wydrukował krótką wiadomość i liściki zostawił na biurkach, przy których nie siedzieli ministerialni urzędnicy. Wiadomości zawierały taki tekst: „Przykro mi, że Cię tu nie zastałem. Mam nadzieję, że wkrótce zobaczymy się w biurze”.
Jako że nieobecni nie mogli przeczytać zostawionej na biurkach wiadomości, minister wrzucił zdjęcie liścików na swoje media społecznościowe. Jeśli spodziewał się, że wszyscy komentujący przyklasną mu, że jaki to zabawny pomysł i mieć szef z poczuciem humoru to skarb, to się pomylił. Niektórzy internauci wskazali, że praca zdalna to wyzwanie dla menadżerów i kadrowców, którzy tak muszą ją zaprogramować, by była efektywna i nie powodowała rozbicia kontaktów międzyludzkich – ale to jest do zrobienia. Inni napisali, że liściki od ministra mogły być obraźliwe dla pracowników, którzy codziennie przyjeżdżają do biura, ale tego dnia byli na urlopie lub zwolnieniu lekarskim.
Uregulowanie pracy zdalnej jest coraz bliżej
Choć od wybuchu pandemii minęły ponad dwa lata, polski ustawodawca nadal nie uregulował pracy zdalnej. Zapowiedzi, że nastąpi to lada dzień, słyszymy od wiosny 2020 roku, a tymczasem w braku ustawowych rozwiązań pracodawcy musieli samodzielnie ustalić ramy, w jakich taka praca mogłaby być wykonywana. Udało się to metodą prób i błędów. Mimo to rząd zapewnia nieustannie, że jest coraz bliżej przedstawienia propozycji uregulowania pracy zdalnej. Więcej o propozycji piszemy w poniższym tekście.