Polacy z niepokojem myślą o tym, że jeśli projekt PiS dotyczący zakazu handlu w niedziele zostanie uchwalony, w siódmym dniu tygodnia zostaną bez jakiejkolwiek możliwości zrobienia zakupów. W kuchni zabraknie masła, a może niespodziewanie przyjadą goście i okaże się, że nie ma co podać na stół? Trzeba czekać do poniedziałku.
Tak niedzielny handel widzą Polacy
Obecnie coraz więcej sklepów otwiera się jako placówki pocztowej, gdyż sam fakt realizowania usługi polegającej na wydawaniu paczek daje im ten status. Zgodnie z propozycją sformułowaną przez Janusza Śniadka, niegdyś szefa „Solidarności”, a obecnie posła partii rządzącej, otwarte będą tylko te sklepy, w których wydawanie i przyjmowanie paczek stanowi istotną część przychodu. Nie jest tajemnicą, że w Żabce czy Biedronce jest to działalność marginalna.
Pierwsze zaostrzenie handlu wiosną 2018 roku spotkało się z dużym oporem społecznym. W pierwszym roku sklepy otwarte były jednak przez dwie niedziele w miesiącu i Polacy życzyliby sobie, by powrócił ten stan rzeczy.
Z badania ARC Rynek i Opinia, które opisuje „Rzeczpospolita” wynika, że połowa badanych chciałaby powrotu niedziel handlowych, choć w różnych wariantach. Polacy mają z jednej strony świadomość, że wolne w niedziele jest na rękę wielu pracownikom handlu, którzy dzięki temu mają czas dla rodziny, ale z drugiej wskazują, że gdzie jeden korzysta, tam traci ktoś inny. W zamkniętych w niedziele sklepach nie dorobią sobie już na przykład studenci studiów dziennych.
Z czerwcowego badania CBRE wynika, że przeciwników zakazu przybywa – to 55 proc., wzrost o 4 pkt proc. w ciągu roku.
Czytaj też:
Pracująca niedziela to dla pracowników Biedronki nieprzyjemny obowiązek