Szpitale publiczne narzekają na prywatne

Szpitale publiczne narzekają na prywatne

Dodano:   /  Zmieniono: 
Szpitale publiczne leczą „ciężkie przypadki”, a w tym samym czasie prywatne placówki podbierają im co „zdrowszych” pacjentów, na których można zarobić. Wszystko przez lekarzy pracujących i w państwowej i w prywatnej placówce. Sprawę badał już NFZ.
Pytany o ten proceder Adam Radomyski, wicedyrektor Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie, tłumaczy że „wielu lekarzy dorabia prywatnie. Do prywatnych placówek podsyłają pacjentów, u których nie należy się spodziewać komplikacji. Taki pacjent szybko wychodzi do domu, szpital przez to ma większy zysk i może więcej lekarzowi zapłacić. Zwłaszcza że lekarze są często udziałowcami prywatnych klinik." – Poprosiliśmy NFZ o sprawdzenie, ilu pacjentów zostało od nas zabranych, a ilu trafiło do nas z powikłaniami po zabiegach w pobliskiej prywatnej klinice – relacjonuje Radomyski.

Okazuje się że aż 30 proc. pacjentów w ostatnim roku było w obydwu placówkach. Podobny konflikt interesów zachodzi również w innych miejscach. NFZ nie wie jednak co z tym zrobić. – To pacjent wybiera, gdzie będzie się leczyć. Nie ma dla lekarzy kary za taką akwizycję – tłumaczy rzeczniczka mazowieckiego NFZ Wanda Pawłowicz.

Szefowie warszawskich szpitali narzekają na obecną stawkę za pacjenta. – Mamy z tym duży kłopot, bo za pacjenta dostaje się uśrednioną stawkę. Jeśli nam zostają wszystkie najcięższe przypadki, generujemy stratę, której nie mamy jak nadrobić – mówi Radomyski. – W prywatnych, poza nielicznymi wyjątkami, pacjenci nie leczą się długo i nie umierają – mówi poseł Marek Balicki, szef Szpitala Wolskiego w Warszawie. Balicki dodaje, że on, mając prywatny szpital, też wolałby zarabiać, niż generować długi.
Zdaniem Zdzisława Szramika, przewodniczącego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy na Podkarpaciu, winny jest patologiczny system, a także presja dyrektorów prywatnych placówek, by odsyłać „cięższe przypadki" do publicznych szpitali, by nie generować strat. NFZ, według Szramika ma za mało pieniędzy do dyspozycji, więc naciska na szpitale, by godziły się leczyć po zaniżonych kosztach. Szpitale się przed tym bronią.

Rozwiązaniem, proponowanym od lat, jest budowa tzw. systemu referencyjnego, który polegałby na tym, że najcięższe przypadki kierowano by do klinik i szpitali wojewódzkich, za które płacono by dużo więcej niż za proste przypadki. Aby go jednak wprowadzić, potrzeba decyzji politycznych oraz dodatkowych pieniędzy.

adcis, „Dziennik Gazeta Prawna"