Pilnujmy wpływów z e-myta!

Pilnujmy wpływów z e-myta!

Dodano:   /  Zmieniono: 
System elektronicznego myta, który od lipca zastąpił w Polsce winiety, nie budzi entuzjazmu przewoźników. Zamiast zryczałtowanej opłaty od samochodu o masie powyżej 3,5 tony, wprowadzono stawki związane z liczbą przejechanych kilometrów. Najwięcej zapłacą ci, którzy dysponują starym, szkodzącym środowisku taborem. Z kolei dla budżetu państwa ViaToll oznacza z kolei spore wpływy, które muszą być wykorzystane na budowę dróg. Rolą opinii publicznej jest teraz patrzenie na ręce urzędnikom i pilnowanie, by miliardy złotych z kieszeni kierowców nie poszły na łatanie dziury budżetowej.
System e-myta nie jest prostą kontynuacją systemu winietowego – i to nie tylko z powodu urealnienia opłat. Winiety były z ekonomicznego punktu widzenia po prostu mało efektywne. Jeśli ciężarówka miała wykupioną winietę, mogła jeździć po płatnej autostradzie za darmo. Straty, jakie z tego powodu ponosili zarządcy autostrad, pokrywało państwo z pieniędzy Krajowego Funduszu Drogowego. Mieliśmy zatem do czynienia z kuriozalną sytuacją, gdy z funduszy na budowę i modernizację dróg płacono rekompensaty w związku z systemem, który w teorii miał przynosić Funduszowi dochody. Mówiąc krótko: to podatnicy składali się na przejazd TIR-ów autostradami. O skali problemu może świadczyć fakt, iż w 2008 r. rekompensaty dla koncesjonariuszy całkowicie pochłonęły przychody z winiet.

E-myto jest bardziej racjonalne i – co tu dużo mówić – uczciwsze. Przewoźnicy płacą za faktycznie przejechaną liczbę kilometrów, a nie za okres, na który wykupili winietę. Przychody z tytułu nowego systemu w ciągu siedmiu lat mają osiągnąć niebagatelną kwotę 14,5 mld zł. Aby jednak suma ta nie pozostała w sferze marzeń, priorytetem powinno być maksymalne uszczelnienie systemu. W sferze technicznej odpowiada za to wykonawca - firma Kapsch. Z umowy wynika jasno, że to w jej interesie jes to, aby system jak najszybciej osiągnął pełną szczelność, ponieważ dopóki nie będzie on w pełni funkcjonalny - spółka musi rekompensować ewentualne straty budżetowi państwa. W sferze praktycznej jest to jednak również problem Ministerstwa Infrastruktury i podległej temu resortowi Inspekcji Transportu Drogowego. Na razie na drogach inspektorów jest zbyt mało - miejmy nadzieję, że obietnice stworzenia w nowym roku kolejnych etatów zostaną spełnione. Wówczas pojawi się realna szansa, by – jak w Czechach – skuteczność w egzekwowaniu należności wyniosła ponad 99 proc.

Samo e-myto nie pokryje gigantycznych potrzeb w zakresie funduszy na budowę i modernizację sieci drogowej. Opłaty, które ponoszą przewoźnicy, muszą jednak w całości być przeznaczane na ten właśnie cel. Dlatego dziś trzeba dokładnie słuchać zapewnień urzędników i pilnować, by nie stały się pustymi obietnicami. Mamy przecież w tym względzie różne - nie zawsze najlepsze - doświadczenia. W przypadku elektronicznego myta rozminięcie się założeń z praktyką mogłoby oznaczać nie tylko jeszcze większe opóźnienia w inwestycjach drogowych, ale przede wszystkim skrajną nieuczciwość wobec przewoźników. Branża spedycyjna i cała opinia publiczna muszą być bardzo wyczulone, by – niezależnie od tego, kto w następnych latach sprawować będzie rządy w Polsce – przychody, które zapewnia ViaToll, nie zostały przeznaczone na cele nie mające nic wspólnego z budową nowoczesnych dróg. Wiemy bowiem dobrze, że pokusa, by dodatkowe środki w budżecie wykorzystać do łatania już istniejących dziur, bywa bardzo silna…

dr Agnieszka Domańska, Szkoła Główna Handlowa