„Pisałem wiadomości do mojej żony i taty, że ich kocham”. „Powiedziałem mamie, że ją kocham i przytuliłem syna”. Tego typu relacje z lotu nr 2353 pojawiają się w sieci po dramatycznym lądowaniu awaryjnym w Tampie na Florydzie. W trakcie podróży potężny Boeing 767-300 nieoczekiwanie obniżył pułap loty z 30 tys. do około 10 tys. stóp, a spod sufitu wypadły maski tlenowe.
– Jedna ze stewardess złapała w kółko powtarzała przez interkom: „Nie panikujcie. Nie panikujcie”. Ale oczywiście był to wyjątkowo nerwowy moment. Wielu pasażerów wokół mnie zaczęło naprawdę ciężko oddychać – opowiadał w rozmowie z Channel 2 Action News pasażer lotu, Harris Dewoskin.
Opisywane zdarzenie miało miejsce w środę 18 września około godziny 17 czasu miejscowego. Gwałtowny manewr wymuszony był awarią, przez którą piloci natychmiast podjęli decyzję o lądowaniu awaryjnym. Pasażerowie w rozmowach z mediami zwracali uwagę na profesjonalizm i zimną krew załogi. Dziękowali też pilotom za szczęśliwe posadzenie samolotu na płycie lotniska w Tampie.
Delta Air Line po wszystkim przeprosiła swoich klientów i szybko zapewniła im autobusy, którymi mogli pokonać resztę trasy do Fort Lauderdale. Przewoźnik zapewnił, że jego pracownicy dokładnie zbadają ten przypadek i ocenią dalszą przydatność maszyny do lotów.
Czytaj też:
Start samolotu z ministrem na pokładzie przerwany przez...pszczołyCzytaj też:
400 tys. euro znalezione w samolocie. Sąd zdecydował, że należą do państwaCzytaj też:
Odszkodowanie za Boeingi 737 Max? Od tego zależy wynik roczny LOT-u