Mała firma stworzyła tłumacza lepszego od Google? Ma kolejny sukces

Mała firma stworzyła tłumacza lepszego od Google? Ma kolejny sukces

zdj. ilustracyjne
zdj. ilustracyjne Źródło: Fotolia / Maksym Yemelyanov
Kolejny sukces niewielkiej firmy DeepL. Już w 2017 roku informowaliśmy o przełomowym tłumaczu, który okazał się lepszy od usług technologicznych gigantów.

Historia firmy DeepL to dowód na to, że nie trzeba wielkich pieniędzy, ani ogromnych struktur i ugruntowanej pozycji rynkowej, aby osiągnąć sukces i dać światu produkt przewyższający jakością dokonania dotychczasowych liderów w danej dziedzinie. 20 pracowników DeepL stworzyło internetowy translator, który z poziomu przeglądarki internetowej potrafi tłumaczyć teksty z podobną dokładnością jak znany globalnie Google Translator. Czasami wręcz przewyższa go szybkością wiernością tłumaczenia.

Lepszy niż Google, Microsoft i Bing

Dziś firma ogłosiła kolejny sukces. Od teraz system DeepL potrafi tłumaczyć również długie i skomplikowane teksty. Programiści twierdzą, że ich algorytm radzi sobie o wiele lepiej niż produkty tak znanych gigantów technologicznych, jak Google, Microsoft czy Bing.

„Nowy system tłumaczeniowy DeepL został poddany ślepym testom naukowym, w których 119 fragmentów tekstów z różnych dziedzin zostało przetłumaczonych przez Tłumacza DeepL oraz systemy konkurencyjne, m.in. Tłumacza Google i Tłumacza Microsoft. Profesjonalni tłumacze wybrali ich zdaniem najlepsze wyniki, nie wiedząc, które tłumaczenia wygenerował który system. W rezultacie, tłumacze wybrali tłumaczenia DeepL cztery razy częściej niż te innych systemów” – czytamy w komunikacie DeepL.

Kolejny sukces

O firmie było głośno już w 2017, kiedy Tłumacz DeepL przyćmił systemy tłumaczeniowe wszystkich dużych firm technologicznych. Po raz pierwszy nowatorskie sieci neuronowe były wtedy w stanie przetłumaczyć bezbłędnie również dłuższe fragmenty tekstu. W konsekwencji popularność DeepL gwałtownie wzrosła: ponad pół miliarda użytkowników skorzystało z jego usług w 2019.

Czytaj też:
Twoje filmy mogły trafić do obcych osób. Google przyznaje się do wpadki