Zmarły we wtorek Tadeusz Gołębiewski znany był z rezerwy wobec urzędników i instytucji. W czasie pandemii nie skorzystał z rządowej tarczy antykryzysowej, bo jak wyjaśniał w rozmowie z Wirtualną Polską, „na pomoc tę składały się głownie kredyty, które w każdej chwili mogły być wypowiedziane z żądaniem natychmiastowej spłaty”. Innych przedsiębiorców ta perspektywa nie martwiła aż tak bardzo, więc składali wnioski i mieli na częściowe wypłaty dla pracowników i niektóre rachunki.
Gołębiewski też płacił pensje i jak zapewniał, nikogo nie zwolnił ani nie wysłał na przymusowy urlop. By mieć pieniądze, wyprzedawał obrazy. „Wszystkie obrazy, które posiadałem, w ostatnim roku wyprzedałem. A w kolekcji były i okazy po 400 tys. zł. Sprzedane, by ratować biznes. W kolekcji to i Wojciech Kossak był, ale też poszedł pod młotek. Obrazy sprzedane, złoto sprzedane. Obrączka mi tylko została” – mówił w rozmowie z WP.
Całe życie na wpisie do ewidencji przedsiębiorców
Już jako student w latach 60. postanowił, że nie chce pracować w państwowym przedsiębiorstwie, co w czasach PRL bardzo ograniczało paletę możliwości. Znalazł jednak niszę: chałupniczo produkował wafle i sprzedawał pobliskim lodziarniom.
W 1966 r. zarejestrował się w ewidencji przedsiębiorców indywidualnych (dziś CEIDG) i przez 56 lat prowadził firmę pod tym samym wpisem.