Polsko - niemieckie stosunki można porównać do rozmowy głuchego ze ślepym. Niemcy to głuchy, a Polska to ślepy.
Zarówno Niemcy jak i Polacy w równym stopniu ponoszą winę za nienajlepsze wzajemne stosunki. Niemcy - bo mają zbyt lekceważący stosunek do Polski i nie chcą słuchać naszych argumentów. Przypomnijmy sprawę "polskich obozów koncentracyjnych". Sformułowanie to było używane nawet przez czołowych niemieckich dziennikarzy takich pism jak "Der Spiegel" czy "Sueddeutsche Zeitung". To, co Polacy uznali za przekłamanie historii (i w tej kwestii mieli rację, bowiem jak wynika z ankiet, już większość studentów Doliny Krzemowej jako nazistów wskazuje właśnie Polaków), dla Niemców było zwykłym skrótem myślowym.
Polacy zaś są tak przewrażliwieni na własnym punkcie, że podnoszą krzyk nawet kiedy nie ma ku temu powodu. I tak zamiast zignorować opublikowany w niszowym lewicowym dzienniku "Tageszeitung", artykuł porównujący naszego prezydenta do kartofla, zrobili wielką międzynarodową aferę. Przez to artykuł, który przeczytałoby najwyżej 60 tys. Niemców (taki jest nakład tego dziennika, który jest znany z ostrego języka i "specyficznego" poczucia humoru), wszedł na czołówki wszystkich polskich i niemieckich gazet, a "Tageszeitung" miał darmową reklamę.
W podobny sposób nadaliśmy znaczenia niemal nieznanej w Niemczech firmie Powiernictwo Pruskie. Złożone przez nich przed Bożym Narodzeniem pozwy przeciwko Polsce w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu wywołały burze w polskich mediach. Tymczasem w Niemczech dotąd nikt nie zważał na poczynania tej podejrzanej firmy. Nawet wielu prawników nie chciało jej reprezentować przed sądem. I tak jest niemal ze wszystkim. Niemcy niczym się nie przejmują, Polacy o wszystko podnoszą krzyk.
Jeśli Niemcy nie nauczą się nas słuchać, a my nie nauczymy się odróżniać spraw mało istotnych od istotnych i adekwatnie do nich reagować, nie ma co liczyć na poprawę naszych relacji.
Polacy zaś są tak przewrażliwieni na własnym punkcie, że podnoszą krzyk nawet kiedy nie ma ku temu powodu. I tak zamiast zignorować opublikowany w niszowym lewicowym dzienniku "Tageszeitung", artykuł porównujący naszego prezydenta do kartofla, zrobili wielką międzynarodową aferę. Przez to artykuł, który przeczytałoby najwyżej 60 tys. Niemców (taki jest nakład tego dziennika, który jest znany z ostrego języka i "specyficznego" poczucia humoru), wszedł na czołówki wszystkich polskich i niemieckich gazet, a "Tageszeitung" miał darmową reklamę.
W podobny sposób nadaliśmy znaczenia niemal nieznanej w Niemczech firmie Powiernictwo Pruskie. Złożone przez nich przed Bożym Narodzeniem pozwy przeciwko Polsce w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu wywołały burze w polskich mediach. Tymczasem w Niemczech dotąd nikt nie zważał na poczynania tej podejrzanej firmy. Nawet wielu prawników nie chciało jej reprezentować przed sądem. I tak jest niemal ze wszystkim. Niemcy niczym się nie przejmują, Polacy o wszystko podnoszą krzyk.
Jeśli Niemcy nie nauczą się nas słuchać, a my nie nauczymy się odróżniać spraw mało istotnych od istotnych i adekwatnie do nich reagować, nie ma co liczyć na poprawę naszych relacji.