Podczas ponad 9-godzinnych obrad komisja przesłuchała trzy osoby: b. ministra finansów Jerzego Osiatyńskiego (1992-1993), b. dyrektora departamentu instytucji finansowych Ministerstwa Finansów Sławomira Sikorę (1990-1994) oraz wiceministra finansów Stefana Kawalca (1991-1994).
Komisja kontynuowała rozpoczęte w połowie maja br. przesłuchania świadków, którzy mogą udzielić informacji o prywatyzacji Banku Śląskiego (BSK).
Jednym z wątków, nad którymi pracuje komisja jest wycena akcji BSK - komisja kwestionuje ją jako za niską. Wg zeznań poprzednich świadków, doradca prywatyzacyjny sugerował cenę ok. 20 zł za akcję, resort finansów sprzedawał w 1993 r. akcje banku po 50 zł, zaś w giełdowym debiucie w styczniu 1994 r. za akcje te płacono 675 zł.
Komisję interesuje też powolne tempo potwierdzania świadectw depozytowych, niezbędne do zapisania akcji na rachunkach inwestycyjnych przed złożeniem zleceń giełdowych. W sumie akcje BSK kupiło w ofercie publicznej w 1993 r. ponad 820 tys. inwestorów, jednak na początku notowań mieli oni problemy z realizacją zleceń.
Osiatyński powiedział, że był odpowiedzialny za wybór kierunku prywatyzacji BSK. Podkreślił, że wszystko odbywało się w ramach przepisów prawa. Ocenił, że metoda wyceny BSK była poprawna, a wycena została przeprowadzona zgodnie z obowiązującymi przepisami. Podobną opinię zaprezentował Sikora; uznał on, że biorąc pod uwagę ówczesną sytuację Polski, prywatyzacja została przeprowadzona optymalnie. Przypomniał, że cały proces odbywał się w warunkach, gdy w Polsce rodził się rynek kapitałowy, dlatego też bez analizy ówczesnej sytuacji nie sposób dokonać oceny zdarzeń.
Kawalec zeznał przed komisją, że działania Ministerstwa Finansów związane z BSK były podejmowane w "najlepszej wierze, w interesie Skarbu Państwa i inwestorów". Jego zdaniem, przy wycenie akcji banku nie było żadnych nieprawidłowości. "Prywatyzacja Banku Śląskiego, mimo perturbacji, zakończyła się zgodnie z zamierzeniami Ministerstwa Finansów" - podkreślił Kawalec.
Osiatyński, pytany przez posłów o metody wyceny banku przypomniał, że przygotowywał je doradca inwestycyjny BNP Paribas Bank. "Od strony metodologicznej uważam, że wszystkie zastosowane metody były poprawne" - podkreślił.
Wyjaśnił, że zastosowana przez doradcę metoda dyskonta opierała się na przeliczeniu przyszłych dochodów w okresie najbliższych 5 lat. Dodał, że wówczas, wobec braku informacji co do kształtowania się wskaźników makroekonomicznych, przyjęto hipotetyczną wartość banku po 5 latach, nie próbując oceniać wysokości stóp dyskonta i strumienia dalszych dochodów w 6. roku i kolejnych latach.
Osiatyński wyjaśnił, że analizy prowadziły do wyceny po denominacji w wysokości 25 zł za akcję. "To była cena wyjściowa, dzięki której minister finansów mógł ulokować na rynku akcje o wartości 6-krotnie większej niż wartość największej wówczas prywatyzacji" - powiedział. Sikora ocenił, że wycena akcji BSK była rzetelna.
Osiatyński podkreślił, że w prospekcie emisyjnym zawarta była klauzula o możliwości unieważnienia przetargu po to, aby - w zależności od sytuacji na rynku - minister finansów mógł zmienić decyzję. Marek Borowski, który po Osiatyńskim objął funkcję ministra finansów (Borowski był ministrem finansów w rządzie Waldemara Pawlaka, od 26 października 1993 do 8 lutego 1994), zdecydował o unieważnieniu przetargu. Doprowadziło to - zdaniem Osiatyńskiego - do podwyższenia ceny akcji do 50 zł. Osiatyński nie powiedział, dlaczego Borowski podjął taką decyzję, ponieważ - jak podkreślił - "znalazł się przed komisją jako świadek, a nie jako ekspert". Na pytanie, na jakiej podstawie został unieważniony przetarg, odpowiedział, że "to jest pytanie do Marka Borowskiego".
Posłowie chcieli także wyjaśnić powody wyboru biura maklerskiego Banku Śląskiego do obsługi transakcji związanych ze sprzedażą akcji. Po wejściu BSK na giełdę w styczniu 1994 r. okazało się, że w obrocie znalazła się niewielka pula akcji, głównie pracowniczych, w związku z opóźnieniami w potwierdzaniu przez akcjonariuszy świadectw depozytowych. Potwierdzenie takie było niezbędne do zapisania akcji na rachunkach inwestycyjnych przed złożeniem zleceń giełdowych. Biuro maklerskie nie mogło obsłużyć wszystkich akcjonariuszy.
Sikora wyjaśnił, że były do wyboru dwa biura: BSK i Pekao SA, ale - jak tłumaczył - to drugie straciło licencję po wcześniejszej obsłudze sprzedaży akcji WBK. Wybór był konsultowany z Komisją Papierów Wartościowych (KPW - poprzedniczki KPWiG), która stwierdziła, że "nie ma przeszkód".
Kawalec uważa, że przy wyborze biura maklerskiego mogło dojść do konfliktu interesów, szczególnie w przypadku potwierdzania świadectw udziałowych.
"Tak - w przypadku potwierdzania świadectw udziałowych przez biura maklerskie pojawiło się podejrzenie, że jakiś konflikt interesów mógł nastąpić" - powiedział Kawalec podczas przesłuchania.
Posłowie chcieli też ustalić, na jakiej podstawie pracownicy mogli nabyć dodatkowe akcje BSK. Osiatyński wyjaśnił, że w ramach puli preferencyjnej dla pracowników było 3,1 proc. akcji banku. Przypomniał, że w momencie finalizowania prac nad prospektem emisyjnym toczyły się prace nad rządowym projektem ustawy, która dawałaby pracownikom prywatyzowanych banków możliwość przejęcia 10 proc. akcji za darmo. Dlatego - jak wyjaśnił - podjęta została decyzja o uzupełnieniu pracownikom puli o 6,9 proc. akcji. "Nie za darmo, płacili tyle samo co każdy nabywca na rynku pierwotnym" - powiedział.
Posłowie pytali także o to, czy UOP podejmował jakiekolwiek działania, aby wyjaśnić okoliczności prywatyzacji BSK. Osiatyński poinformował, że nic nie wie na ten temat.
Osiatyński odniósł się podczas przesłuchania do raportu z prywatyzacji BSK, opracowanego w 1994 r. przez Najwyższą Izbę Kontroli (NIK). W tym czasie prezesem Izby był Lech Kaczyński. Podczas przesłuchania posłowie wielokrotnie powoływali się na raport NIK, w którym Izba stwierdziła, że przy prywatyzacji BSK występowały nieprawidłowości.
Zdaniem Osiatyńskiego fakt, że autor raportu, dyrektor departamentu prywatyzacji Ryszard Szyc był właścicielem 50 akcji BSK, mógł mieć wpływ na rzetelność dokumentu. "Miałem i mam wątpliwości, czy nie zachodził konflikt interesów pomiędzy posiadaniem akcji i treścią raportu" - ocenił Osiatyński.
Według Sikory, raport NIK był znany prokuraturze, która ostatecznie wykazała bezzasadność zarzutów sformułowanych po kontroli. "Poza tym, większość opinii co do meritum i zastrzeżeń, co do trybu przeprowadzenia kontroli - dzisiaj podtrzymuję" - powiedział Sikora.
Natomiast Kawalec stwierdził, że nie może traktować raportu jako "obiektywny i miarodajny". "Chociaż zawiera on wiele faktów prawdziwych. Natomiast w dyskusjach, które tutaj toczymy raport może być tylko przesłanką" - powiedział Kawalec.
Były minister finansów stwierdził też, że mówienie o tym, jakoby znani politycy mieli akcje Banku Śląskiego, jest "robieniem krzywdy". Osiatyński odniósł się w ten sposób do tzw. listy Pęka, mającej zawierać nazwiska akcjonariuszy BSK, w tym - nazwiska znanych osób. Osiatyński powołał się na wypowiedź ówczesnego prezesa NIK Lecha Kaczyńskiego w Sejmie z 18 listopada 1994 r. o tym, że mimo odmowy dostępu do rejestru, Izba dotarła do listy akcjonariuszy BSK. Jak twierdzi Osiatyński, L. Kaczyński powiedział wówczas, że na tej liście jest jeden znany polityk - Ireneusz Sekuła, wtedy członek SdRP, posiadacz 12 akcji banku.pap, ss, ab