Euro nie przetrwa

Euro nie przetrwa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wspólna europejska waluta miała być silna, przewidywalna i stabilna. Z tej triady najważniejsza jest oczywiście stabilność i przewidywalność. Jak się okazało, dzięki kłopotom finansowym Grecji i Hiszpanii, przewidywalność, a co za tym idzie – stabilność waluty stanęła pod znakiem zapytania. Nie przeszkodziło to min. Rostowskiemu zapowiedzieć wejścia Polski do eurostrefy na 2015 r.
Podobno zaletą euro jest jeden bank centralny. Dzięki niemu polityka monetarna ma być łatwiejsza. To założenie jest jednak błędne. Bank centralny działa, jak centralny planista. Im więcej ma do zaplanowania, tym groźniejsze skutki jego pomyłek, bo to, że się pomyli, jak wykazał Ludwig von Mises, jest pewne. Jedna strefa monetarna taka, jak euro, ma jednak tę zaletę, że nie pozwala krajom członkowskim na finansowanie swoich długów poprzez dodruk pieniądza. Nie mają one po prostu takiej technicznej możliwości.

Jednak Grecja, która ugina się pod ciężarem długów i batem socjalistycznej polityki gospodarczej, jest empirycznym dowodem na to, że mechanizm działania strefy nie współgra z innymi pryncypiami, które foruje UE. Wyznaczając restrykcyjne kryteria konwergencji, ze sławnym kryterium inflacyjnym i kryterium deficytowym, których nie spełnia obecnie niemal żaden kraj unii, promuje zarazem politykę zwiększania wydatków publicznych. Są one skutkiem przyjęcia gospodarczego ideału państwa dobrobytu. Nie można chcieć od państw członkowskich, by prowadziły niedeficytową politykę fiskalną, a jednocześnie zapewniały emerytury, opiekę zdrowotną, edukację, itd. Jest to tragiczna sprzeczność, której politycy unijni chyba sobie nie uświadamiają.

Dygresja. Czasami słyszy się głosy, że UE przypomina ZSRR. Zwolennikiem takiej tezy jest np. znany rosyjski dysydent Władimir Bukowski. Są te głosy o tyle sensowne, że oba twory bazują na nieograniczonym zwiększaniu wydatków budżetowych. Różnią się, oczywiście, celem: UE wydaje pieniądze na biurokrację i „poprawianie" jakości życia swoich mieszkańców, a ZSRR wydawało pieniądze na biurokrację i zbrojenia. To, moim zdaniem, ważne spostrzeżenie. Oczywiście, nie mamy pełnej analogii. W UE istnieje w pewnych sektorach wolny rynek, co stawia ją wyżej niż ZSRR, ale wcale nie oznacza, że UE przetrwa. Z prostego względu: pełny wolny rynek mamy wtedy, gdy wolno nam dysponować swoją własnością. UE dąży do tego, by coraz więcej własności przekazywać w podatkach państwu, a najlepiej od razu Brukseli. To naszą swobodę dysponowania własnością eliminuje i będzie prowadzić w stronę centralnego planowania. Koniec dygresji.

Wracając do problemów strefy euro. Ważna jest jeszcze jedna kwestia. Otóż, jak wiemy, nawet gdyby grecki rząd zechciał wprowadzić ograniczenia wydatków i skonsolidować budżet, nie będzie tego w stanie zrobić. Takie działanie zostanie zablokowane przez greckie społeczeństwo, przyzwyczajone do tego, że państwo dużo nań łoży. Już teraz związki zawodowe przygotowują się do protestów.
Sprawy zaszły za daleko i żaden kraj unii nie będzie potrafił uciec od problemu deficytu inaczej niż się zadłużając. A to powinno zastanowić ministra Rostowskiego. Może euro po prostu się nie opłaca?