- Kruszywa, asfalt, paliwa, cement i stal stanowią 50-60 proc. wartości kontraktów drogowych. W 2010 i 2011 r. asfalt podrożał w sumie o 45 proc. Wykonawcy nie przewidzieli w kontraktach możliwych podwyżek cen. Jednak gdyby to zrobili, ich wyceny byłyby tak wysokie, że na pewno byliby ostatni w przetargach - przekonywał.
Radziwiłł stwierdził, że po prawie dwudziestu latach zastoju inwestycyjnego, w związku z Euro 2012 nagle wszyscy rzucili się do pracy. - Zachowywaliśmy się jak stado. Braliśmy ryzykowne kontrakty po niskich cenach. Czasami zabrakło doświadczenia, nie ustrzegliśmy się własnych błędów. Euro 2012 potraktowaliśmy w kategoriach religii. Wierzyliśmy, że wszystko za wszelką cenę musi się skończyć na mistrzostwa, choć przecież buduje się na pokolenia. Narzuciło to krótkie terminy wykonania, byle przed Euro 2012 i drakońskie kary. Firmy pracujące pod taką presją nie wytrzymują - dodał.
- Przyparci finansowo do muru wykonawcy stają się bardzo agresywni. Szukają wszelkich możliwych roszczeń przeciwko zamawiającemu, finansują się pieniędzmi podwykonawców i dostawców. Wiedząc, że będą mieli ujemną marżę na kontrakcie, np. z powodu wzrostu cen materiałów, zbierają - mówiąc językiem polskiej polityki - tzw. haki na zamawiającego. Za te roszczenia, często zasadne, zleceniodawca zapłaci ekstra. Im gorzej przygotowany kontrakt, tym więcej. Taka polityka haków pozwala zarobić na kontrakcie albo przynajmniej nie ponieść strat - tłumaczył Radziwiłł.
ja, "Gazeta Wyborcza"