Lodówka będzie skanować produkty i zamawiać je w sklepie. Samochody będą wysyłać informacje do serwisów o bieżącym stanie technicznym. Przez sieć będzie można sterować niemal wszystkim. Oto rewolucja internetu rzeczy.
GRZEGORZ SADOWSKI, WPROST: Pojęcie „internetu rzeczy” na Zachodzie robi ogromną karierę. Od wielu lat mówi się, że to jest kolejna wielka rewolucja w internecie i komunikacji. Zakłada ona, że wkrótce wszystkie urządzenia, które są wokół nas, będą w sieci, będą się między sobą komunikować. Na wielu płaszczyznach, bo dane z urządzeń będą też zbierane i analizowane. Czy tę rewolucję już w Polsce widać? A może to jest taka rewolucja, którą wszyscy od dawna zapowiadają, a ona nigdy nie nadchodzi?
KATARZYNA PRUS-MALINOWSKA, BZ WBK: Ta rewolucja już nadeszła, bo dziś użytkownik jest podłączony do wielu urządzeń, które się między sobą komunikują. Dla mnie internet rzeczy jest trendem, który ma uczynić życie przeciętnego Kowalskiego i również przeciętnego klienta w branży finansowej łatwiejszym oraz mądrzejszym. Ma dostarczyć takich rozwiązań, które wpłyną na lepsze postrzeganie przez niego życia, ułatwienie mu wielu rozwiązań w sytuacjach trudnych bądź problematycznych. Rozwiązania te sprawią, że decyzje finansowe będą dla niego prostsze.
GS: O ile na przykład w logistyce i transporcie można już mówić o internecie rzeczy, o tyle w handlu detalicznym jeszcze tego nie widać.
KP-M: Jest oczywiście jeszcze przed nami wielka bariera technologiczna. W dodatku w Polsce pojęcie internetu rzeczy nie zaistnieje w świadomości Kowalskiego. On musi poczuć, że ma konkretne profity wynikające z połączenia wielu urządzeń. To dopiero przed nami.
MARIUSZ TOPÓR, ERICPOL: Pojęcia „internet rzeczy” po raz pierwszy użyto w 1999 r., czyli ktoś to wymyślił 15 lat temu. Takich pojęć, które próbują coś systematyzować, było w historii mnóstwo, tylko marketingowcy nie próbowali z tego zrobić biznesu. Internet rzeczy, w największym uproszczeniu, to komunikowanie się między sobą wszelkich urządzeń w internecie. Próba odpowiedzi na pytanie, czy to już nastąpiło, czy nie, to jest gonienie króliczka. Już teraz każdy z nas ma w kieszeni jedno albo dwa urządzenia, które są identyfikowane w internecie, pozwalają znaleźć nas na mapie i w ten sposób komunikować się z nami bezpośrednio. Całe szczęście, że ograniczenia prawne nie nadążają za tym, co już dostarcza technologia. Tak się zastanawiam, czy rzeczywiście my jako ludzie chcemy tego internetu rzeczy.
GS: Świat wydaje się tym zachwycony. Według ostatnich danych, 20 proc. firm informatycznych prowadzi badania nad internetem rzeczy.
MARIUSZ LASEK, COMARCH: Do rozwoju między innymi technologii związanych z internetem rzeczy powołaliśmy Comarch Technologies. To realny biznes, który jest na bezwzględnej fali rosnącej. Ta rewolucja postępuje już od dłuższego czasu, stąd pytanie, czy jest to rewolucja, czy może jednak ewolucja. Pytanie, jakie wartości z tego płyną dla nas jako klientów, będzie tak naprawdę decydowało o jego dalszej przyszłości. Czy stanie się on masowy, czy może ten trend zwolni? Analitycy wskazują na dynamiczny skok. Cisco podaje, że za kilka, kilkanaście lat będziemy mówili o 50 mld urządzeń podłączonych do sieci. Z punktu widzenia technologii protokół IP, który dziś wykorzystujemy, nie jest w stanie zaadresować tak wielkiej puli urządzeń, więc istnieje też bariera technologiczna. Większy problem jest pewnie związany z mentalnością użytkowników, z pewnymi zagrożeniami określanymi jako users experience, czyli łatwością użytkowania: one powinny być jak najmniej widoczne z naszego punktu widzenia. Powinny nas otaczać, powinny wspierać nasze codzienne życie, wtedy ten wzrost będzie bardzo szybki.
GS: Przedstawiciel telecomu słyszy: „50 mld urządzeń podłączonych do internetu”, to jest to chyba dla niego dobra wiadomość?
ARTUR PIECHA, T-MOBILE: Tak, dlatego od dłuższego czasu wszyscy mocno inwestują w rozbudowę sieci, wspomniane Cisco pracuje nad rozwiązaniami, które mają wspierać w ciągu najbliższych lat także operatorów. Kolejnym elementem, który z punktu widzenia operatora będzie sporym wyzwaniem, jest adresacja. Czy numer telefonu będzie nam nadal potrzebny, czy będziemy się komunikowali, używając tylko adresów IP, a może jeszcze czegoś innego? Ilości danych, które będą przesyłane i przetwarzane, to już kolejny element i forma biznesu.
GS: Stąd prace nad protokołem IPv6.
AP: Wśród operatorów telekomunikacyjnych o zasięgu globalnym używany jest już od kilku lat. Nie został jednak udostępniony masowemu odbiorcy, ponieważ potrzebne jest wsparcie nie tylko w smartfonach, ale również w aplikacjach. MARCIN KOTLARSKI, T-MOBILE: Rewolucja musi nastąpić w naszych głowach. Internet rzeczy to połączenie trzech elementów: aplikacji, urządzeń końcowych i „sieci transportowej”, która łączy to wszystko w całość. Internet rzeczy to przede wszystkim poprawa jakości naszego życia. Już dziś możemy wyobrazić sobie sytuację, że podjeżdżamy do domu samochodem, włącza nam się automatycznie światło, zmywarka i ekspres do kawy. To jest możliwe do zrobienia. Pytanie tylko, czy takie potrzeby będziemy potrafili w sobie odkryć albo czy ktoś je w nas wykreuje. To duża szansa dla producentów urządzeń codziennego użytku, bo może się okazać, że za chwilę będziemy z nich korzystali w inny sposób. Ci producenci, którzy szybciej odkryją tę szansę i będą potrafili ją wykorzystać, odniosą sukces na rynku i być może fundamentalnie go zmienią.
GS: Odnoszę wrażenie, że w tej chwili internet rzeczy ulega jednak fragmentaryzacji, bo nie ma jednej wspólnej platformy komunikacyjnej, tak jak to jest w przypadku smartfonów.
MT: Ale jeżeli chodzi o smartfony, to mamy co najmniej dwa światy: ioesowy od Apple i androidowy Google, więc takiego wspólnego standardu nie było. Historycznie rzecz wziąwszy, pewnym precedensem był Windows. Sądzę, że w tej chwili my jako konsumenci, dostawcy usług czy rozwiązań powinniśmy się wystrzegać tego, że ktoś stworzy jeden standard, bo nie ma takiej możliwości, żeby było jedno i w dodatku doskonałe.
GS: Nie byłoby to lepsze dla konsumentów, aby urządzenia innych producentów się z sobą komunikowały?
MT: To leży po naszej stronie, czyli dostawców rozwiązań. A czy to będzie na jednej czy na wielu platformach, czy to będzie jeden wspólny protokół komunikacyjny, to kwestia wtórna. Wydaje mi się, że im większa tu będzie konkurencja, tym lepiej, bo wygrają te urządzenia, które są najlepsze. ML: Nie do końca się z tym zgadzam. Na pewno nie doprowadzimy do tego, że powstanie jeden spójny międzynarodowy standard dla internetu rzeczy, jednak prace nas wszystkich w kierunku standaryzacji są potrzebne. Wyobraźmy sobie, że na terytorium danego kraju nie istnieje jeden standard wtyczek elektrycznych. Jak nasze życie by wtedy wyglądało? W skali globalnej pewnie trudno będzie znaleźć jeden dominujący standard. Nasz rynek rozwija się coraz szybciej, szczególnie rynek urządzeń elektronicznych.
W przeszłości mieliśmy dość komfortową sytuację, w której istniało parę forów standaryzacyjnych na świecie, które definiowały takie standardy. W tym momencie są one generowane przez rynek konsumencki. Producenci urządzeń elektronicznych sami zawiązują pomiędzy sobą sojusze celem tworzenia takich standardów. Problemem jest, że przez pewien czas istnieją dwa, trzy standardy, może nawet kilka, i to faktycznie jest korzystne dla konsumenta, który może wybierać lepsze i odrzucać gorsze. Możemy wspomnieć słynne batalie między VHS i Beta, tudzież dywagacje, czy lepszy jest Blu-ray, czy jakaś inna technologia. Ostatecznie jednak decyduje konsument, który nie zawsze wybiera technologię najlepszą z punktu widzenia inżynieryjnego, ale tę, która lepiej trafia w jego potrzeby. To jest pole dla takich graczy, jak chociażby operatorzy telekomunikacyjni, by ten cały skomplikowany świat dziesiątek różnego rodzaju standardów chować przed użytkownikiem tak, żeby on tego w ogóle nie widział. Platformy internetu rzeczy w swoich architekturach będą chować te różne standardy komunikacyjne i pokazywać jeden wspólny interfejs, chociażby dla twórców aplikacji, twórców usług. Na to naprawdę jest miejsce i tutaj będą duże pieniądze, jeśli uda się komuś coś takiego wdrożyć. AP: T-Mobile, wprowadzając usługę MyWallet, wykorzystał pewien standard komunikacyjny istniejący w smartfonach, czyli technologię NFC. Apple zamierza w przyszłym roku wprowadzić podobną formę płatności, opierając się na tym samym standardzie. Możemy więc powiedzieć,że w pewnych obszarach standaryzacja będzie się pojawiała. Przykładem może być również zastosowanie beaconów, które wykorzystują standard opisany dla Bluetooth low energy. MK: MyWallet jest świetnym przykładem internetu rzeczy. Nie mamy karty płatniczej, ale mamy telefon. Rzecz, którą nosimy praktycznie zawsze przy sobie. Rzecz, do której możemy przepisać nasze programy lojalnościowe: wszystko to mamy w telefonie. To poprawia nam komfort życia. Wróciwszy do standaryzacji, myślę, że jest ona potrzebna, bo jeśli ma osiągnąć pewną skalę, to musimy obniżyć koszty produkcji. Standaryzacje, które już miały miejsce, czy to płyta CD, VHS, czy telefonia GSM, spowodowały, że spadły koszty. W nowych technologiach mamy dużą barierę wejścia. W związku z tym musimy osiągnąć masę krytyczną działalności, a pomaga w tym standaryzacja. Ale na początku rzeczywiście internet rzeczy będzie rozwijał się na drodze konkurencyjności producentów różnicujących swoją ofertę.
GS: Na początku zawsze jest konkurencja, wiele podmiotów, wszyscy chcą spróbować.
MK: Tworzy się synergia dodatnia, bo gracze próbują się prześcignąć, wymyślają coraz nowe funkcjonalności. W pewnym momencie naturalnie następuje standaryzacja. W żaden sposób nie ograniczy to jednak pomysłowości wszystkich producentów konkretnych aplikacji, bo sedno tkwi tak naprawdę w samej aplikacji. Chcielibyśmy w efekcie mieć jedną aplikację do sterowania urządzeniami w naszym domu, co nie znaczy, że mamy mieć urządzenia od jednego producenta. Bo akurat lodówkę wolimy mieć od A, a automat do kawy od B, bo jest w tym lepszy.
GS: Jakie są w tej chwili najważniejsze pomysły na rozwinięcie internetu rzeczy z punktu widzenia konsumenta?
K P-M: Myślę, że płatności mobilne. Jesteśmy w przededniu wdrożenia jednego standardu płatności mobilnych, wynikającego z porozumienia dużych polskich banków. Z punktu widzenia klienta nie będzie ważne, w jakim banku ma on konto. Jeśli jego bank jest w tym systemie płatności mobilnej, to ten klient ma takie samo doświadczenie, niezależnie od tego, czy płaci w sklepie, czy wypłaca z bankomatu, czy płaci w internecie. MT: Mam wrażenie, że technologie i możliwości techniczne wyprzedzają to, czego my jako użytkownicy oczekujemy. Bardzo ciekawa była wypowiedź nowego prezesa Mazdy, który po ciężkich latach zaczął wyprowadzać koncern na prostą i stwierdził, że oni chcą robić dobre samochody, a nie biura na kółkach. Cały czas się nad tym zastanawiam, czy rzeczywiście potrzebujemy tego, żeby informacja o nas tak szeroko rozchodziła się przez internet. Jeśli potrafimy sobie zaparzyć tę kawę zdalnie, to fajnie, ale jeżeli urządzenie będzie się tak komunikować, że będzie nam sugerować, iż powinniśmy tę kawę zaparzyć, a na dokładkę jeszcze nam powie, że jej nie ma, to zaczniemy przekraczać pewną granicę percepcji i możliwości funkcjonowania we współczesnym świecie. MK: Być może, znając nasze parametry życiowe, automat do kawy sam uzna, że powinniśmy pić kawę bezkofeinową. K P-M: Wydaje mi się, że bardziej chodzi o przewidywanie potrzeb w czasie rzeczywistym. Dzisiaj nam się wydaje, że to, co jest, nam wystarcza, ale jeśli zobaczymy, iż jesteśmy w stanie jako konsumenci końcowi mieć namacalne profity z tego, że ktoś nas śledzi, że jakaś aplikacja coś nam podpowiada, że reguluje nam nasze zdrowie i że to dla nas jest dobre, to myślę, że mentalnie jesteśmy w stanie to przyjąć. MT: W tej chwili jednak dobrego pomysłu na to nie ma. Oczywiście sztaby mądrych ludzi pracują nad wymyśleniem czegoś takiego, co z jednej strony nie przeładowałoby nas informacją i nie skomplikowało naszego życia, a z drugiej dało nam jakąś wartość dodaną. Czy płatności za pomocą telefonu ułatwiają nam życie? Oczywiście, że tak. Za chwilę się okaże, na ile faktycznie, ale urządzenia, które ułatwiają nam płacenie, poruszanie się, reagują, jeśli zapominamy portfela czy kluczy do domu, na pewno będą nam pomagały. Z punktu widzenia użytkownika ten telefon staje się powoli takim centrum, wokół którego wszystko się kręci.
GS: To jest taki paradoks. Większość z nas nie czyta, co jest napisane w warunkach licencyjnych. A tam pozwalamy na bardzo dużo i oddajemy naszą prywatność. Producent opaski na rękę, która bada nasze parametry życiowe, puls, aktywność fizyczną itp., może później te dane przekazywać do firm ubezpieczeniowych. Tak się dzieje w USA. Dzięki temu ubezpieczyciel może zaproponować tańszą polisę, jeśli widzi, że prowadzimy zdrowy tryb życia.
AP: To jest dobry przykład. Istnieją już portale społecznościowe, na które sami przekazujemy dane o naszej aktywności sportowej. Uzupełniamy to o informacje, co i kiedy jemy. Firmy ubezpieczeniowe obecnie korzystają z tych informacji, ponieważ już od kilku lat w autach flotowych instalowane są moduły do śledzenia pojazdu, w zamian oferujące różnego rodzaju upusty w składkach ubezpieczeniowych dla firm. Pytanie, jak dalej te dane będą przetwarzane. Przykładowo nasz trener sportowy może wykorzystywać obecnie dane online i natychmiast wpływać na to, co powinniśmy zjeść w danym dniu lub jaką formę treningu wybrać. Trener nie musi być z nami w danym momencie, może być oddalony o setki kilometrów. Wokół tego tworzy się już nowy biznes. MK: Udostępniamy masę informacji o sobie, ale na szczęście są one rozproszone w różnych aplikacjach. Trzeba pamiętać, że przesyłanie informacji zdrowotnych do centralnego miejsca, gdzie system może zanalizować te dane, pozwala nam uniknąć pewnych nieprzyjemnych rzeczy lub sytuacji kryzysowych związanych ze zdrowiem. Ale musimy na to świadomie wyrazić zgodę. Są to oczywiście wyzwania związane z bezpieczeństwem tych informacji. W pewnych miejscach już dziś przechowujemy dane i zawsze będzie rodzić się pewien dylemat, że ktoś może do tych danych w jakiś sposób dotrzeć. Dobry nadzór jest potrzebny. Jednak pewne bariery przekroczyliśmy i teraz zostaje tylko pytanie, czy pozwolimy, by te dane system analizował i na ich podstawie powiedział: OK, dzisiaj powinieneś się napić kawy bezkofeinowej. ML: Poprawa jakości życia to jest jeden cenny element tego ekosystemu. Drugim jest obniżenie kosztów społecznych. Na przykład telemedycyna w ogólnym rozrachunku ma obniżać koszty systemowej opieki zdrowotnej. Jest cała masa jednostek chorobowych trzymających pacjentów w szpitalach, które możemy – z punktu widzenia tych chorób – traktować jak drogie i ekskluzywne hotele. Dzięki niektórym rozwiązaniom telemedycznym możemy pacjenta wypuścić do domu, gdzie jesteśmy w stanie go zdalnie monitorować. Comarch ma statystyki, z których wynika, że w przypadku telekardiologii do 80 proc. przypadków jesteśmy w stanie diagnozować, nie angażując w to lekarskiego personelu medycznego. Proszę sobie wyobrazić, że 80 proc. przypadków, które do tej pory zostały zdiagnozowane przez kardiologów, może teraz monitorować średni personel medyczny, tudzież autonomiczne i niezależne algorytmy medyczne. Oczywiście cała legislacja i proces prawny musi za tym podążać, jednak mamy już dostępną technologię, która w tym konkretnym przypadku pozwoli znacząco obniżyć koszty całego systemu.
GS: Z drugiej strony może się nagle okazać, że pana nie ubezpieczymy, bo pan ciągle pije tę kawę, siedzi przed komputerem, w ogóle się nie rusza… W przypadku telemedycyny sprawa jest jasna, ubezpieczycielowi zależy na obniżeniu kosztów, więc będzie szukał takich rozwiązań. A jak ten model biznesowy będzie wyglądał na innych polach?
MK: W wielu wypadkach nie będzie się różnił od kupowania dowolnych usług na rynku. Dostajemy pewną wartość, którą można wycenić, i jeżeli chcemy monitorować samochód lub monitorować osobę starszą, czy jest bezpieczna, czy nie, to czasami jest to wartość, za którą sami chętnie zapłacimy. Forma, w której jest to finansowane z reklam, jest możliwa, bo potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której będę miał monitor na lodówce. Ta lodówka będzie inteligentna i wyobrażam sobie, że zaakceptuję jako użytkownik, że tam będą wyświetlane reklamy i być może się dowiem, że w sklepie mijanym przeze mnie codziennie pojawił się jakiś fajny nowy produkt, o którym nie wiedziałem. Na koniec dnia jest to oczywiście kwestia akceptacji użytkownika i tutaj trzeba sobie powiedzieć, że tutaj ten model korzystania z tych usług w pewnym sensie się zmieni, ale będzie odzwierciedlał realny proces zakupowy konkretnej wartości dodanej. ML: Płatny przekaz reklamowy nie zniknie, będzie istnieć. My jako klienci powinniśmy szukać korzyści płynących z precyzyjnego profilowania tego przekazu marketingowego. W tym momencie strzelamy w mediach tą reklamą bardzo szeroko. W przypadku rozwiązań internetu rzeczy jesteśmy w stanie znacznie lepiej sprofilować przekaz, on już nie będzie przez to tak bardzo niechciany. Jeśli wczoraj przeglądaliśmy katalogi jakiegoś producenta samochodów, a dzisiaj przechodzimy akurat obok salonu, jest premiera nowego modelu i ja w związku z tym, że ta analiza moich zachowań wskaże, iż prawdopodobnie jestem klientem i prawdopodobnie chcę kupić takie auto, to jeśli dostanę taką reklamę, to jej raczej nie odrzucę. Ona nie będzie niechciana, ale wręcz może mnie zachęcić do tego, aby rozważyć zakup takiego produktu. Jest też dużo pracy dla nas, aby te algorytmy były jak najmądrzejsze, żeby ten przekaz był mocno celowany w nas i naszą potrzebę w danym momencie. KP-M: Mamy do czynienia z sytuacją wygrana-wygrana. Jako konsument oddaję swoje dane i godzę się na to, żeby dostawca różnych usług czy produktów znał mnie i wiedział dokładnie, jakie mam potrzeby, jak się zachowuję, co robię. Mając nadzieję, że poprzez tę analizę danych będzie w stanie dostarczyć mi produkt lub usługę, które faktycznie do mnie pasują, odpowiadają moim potrzebom, a nawet je przewidują. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie taką sytuację, kiedy konsument jedzie samochodem, który się psuje. Aplikacja komunikuje się z tym samochodem i już dokładnie wie, co się stało, więc wysyła informację do banku, że prawdopodobnie jest taka i taka awaria, tyle i tyle będzie to kosztować. Konsument dostaje informację o tym, czy stać go na tę naprawę, czy powinien to rozłożyć w czasie lub wziąć kredyt.
GS: Przewijało się sformułowanie, że nasze prawodawstwo nie nadąża. Czego brakuje w polskim prawie? Na razie w zasadzie nie ma nawet żadnej definicji internetu rzeczy.
AP: Z punktu widzenia operatorów mamy dużo regulacji, które mówią o przechowywaniu danych. Nie ma jednak bezpośrednich regulacji dotyczących internetu rzeczy. Są pewnego rodzaju zalecenia, które można stosować. Jeżeli chodzi o obrót danymi, to jest to odrębna kwestia. Jeśli chodzi o sprzedawane danych, to tutaj operatorzy i właściciele danych podlegają tym samym prawom. MK: Myślę, że poziom regulacji jest bardzo wysoki. Narzucanie dodatkowych elementów na usługodawcę nie jest potrzebne. Obrót danymi, ich przechowywanie są regulowane. Dostarczanie ich też jest regulowane. To, czego brakuje, to poziom edukacji użytkowników końcowych. Większość problemów związanych z atakami na konta bankowe czy na cokolwiek innego wiąże się z naszą nieświadomością i niestety dzieje się za naszym przyzwoleniem. MT: Ale jeżeli mamy n milionów użytkowników, to zawsze jakiś procent z nich będzie nieświadomy. MK: Zawsze będzie jakieś ryzyko. Wychodząc na ulicę, też możemy ulec wypadkowi. Pewnych rzeczy nie unikniemy, korzystając z telefonów czy z bankowości internetowej, nie unikniemy zagrożeń. Tak samo nasz telefon może zostać skradziony, ale wystarczy, że zabezpieczymy ten telefon kodem PIN i już jesteśmy bezpieczniejsi. To są zasady związane z pewną „higieną” użytkowania urządzeń. Trzeba oczywiście jeszcze bardziej edukować użytkowników, aby korzystali z tych dostępnych na dzisiaj środków bezpieczeństwa. ML: Sama technologia też wspiera postęp w sferze bezpieczeństwa. Nowe urządzenia są przeznaczone do jego podnoszenia. Różnego rodzaju tokeny, które też można sklasyfikować jako internet rzeczy. Jeśli popatrzymy sobie na historię płatności kartami kredytowymi, na to, jak one ewoluowały w ciągu lat, to tutaj też widzimy znaczący postęp.
GS: Dziś jesteśmy liderami w Europie, jeśli chodzi o płatności zbliżeniowe.
MK: Nawet przeniesienie karty zbliżeniowej na telefon już podnosi nam poziom bezpieczeństwa. Trzymając ją w portfelu, wystawiamy się na pewne ryzyko. Ta karta w telefonie jest wielokrotnie bezpieczniejsza niż nasz portfel. To są innowacje bardzo proste, ale podnoszące komfort życia.
GS: Tak się zastanawiam, czy razem z internetem rzeczy nie idziemy w stronę orwellowskiego świata, w którym sami siebie wystawiliśmy i każda nasza aktywność będzie przedmiotem handlu, a nasza prywatność jest nam w pełni odebrana, i to na własne życzenie. Czasami idziemy przed siebie i mówimy sobie: bo tak nam będzie wygodniej.
MK: To się już dzieje. Dzisiaj, żeby skorzystać z mapy na Androidzie, trzeba wyrazić zgodę na udostępnianie naszych danych. MT: Operatorzy dość precyzyjnie wiedzą, gdzie jesteśmy w każdej sekundzie naszego życia. MK: Z drugiej strony mamy taki obowiązek, żeby lokalizować, wiedzieć troszeczkę więcej. Ale to też nie jest przedmiot handlu. Wszelkie informacje są przechowywane w bezpieczny sposób, zgodnie z regulacjami narzucanymi na uczestników rynku. MT: Chyba że odpowiednie instytucje o nie poproszą. MK: Bezpieczeństwo informacji to jest priorytet dla takiego gracza jak T-Mobile. Tutaj naprawdę trzymamy najwyższy poziom bezpieczeństwa. Oczywiście działamy w pewnym reżimie prawnym, który narzuca określone regulacje, ale także sposób korzystania z tych danych, udostępniania ich odpowiednim służbom. Nie musimy czuć dyskomfortu. Bezpieczeństwo, o które sami dbamy, wynika z aplikacji, które mamy w telefonie. Przecież nie musimy korzystać ze smartfona z Androidem. Nie musimy się na to zgadzać, to wszystko nasza wola. Tak daleko, jak się na to zgodzimy, tak daleko ujawniamy pewne informacje o sobie. Udostępnianie danych też nie wiąże się z naruszeniem bezpieczeństwa. Udostępnienie tych informacji po to, żeby skorzystać z mapy, pomaga nam poruszać się po mieście.
GS: Pomaga nam znaleźć adresy, mapy działają szybciej…
MK: Robimy to, mam nadzieję, z pełną świadomością, aby uzyskać pewną wartość od aplikacji. KP-M: To bardzo dobry przykład. Jeśli aplikacja podpowie nam, którą drogę mamy obrać, żeby po pracy najszybciej dojechać do domu, to jest to realna wartość. Tutaj są korki, aplikacja o tym wie, ja udostępniam dane, gdzie jestem, więc tam nie jadę. ML: To prosty rachunek zysków i strat. Jeśli zysków jest więcej, to będziemy się na to godzić. Mam przykład start-upu o nazwie Glympse, który pozwala nam się dzielić swoją lokalizacją. I znowu: jak prosta aplikacja może ułatwić nasze życie. Czy nigdy nie mieliśmy problemu, że chcemy się spotkać z kurierem albo taksówkarzem w centrum zatłoczonego miasta i tracimy dużo czasu, żeby się zlokalizować? Te technologie nam pomagają.
GS: Czy polscy informatycy są w stanie skorzystać na rewolucji internetu rzeczy? Czy my jesteśmy w szpicy, czy schowani z tyłu?
MT: Ericpol cały czas zyskuje, jesteśmy beneficjentami tego, co nas otacza. W Europie Zachodniej brakuje 35 tys. inżynierów oprogramowania. Polska jest więc obszarem, który jest bardzo znaczący, jeśli chodzi o dostarczanie usług informatycznych, a coraz więcej tych usług jest w obszarze szeroko rozumianego internetu rzeczy. Ericpol jest tego przykładem. 80-90 proc. naszych usług jest skierowanych na rynek zagraniczny i dość pokaźna część z tego to są usługi w obszarze M2M, czyli komunikacji między urządzeniami albo komunikacji między człowiekiem a urządzeniem. Oprócz tego, że to są nasze przychody, podnosi to nasz poziom kompetencji. Uczymy się nowych rzeczy, mamy szansę na rozwój naszych projektów i wewnętrznych produktów o charakterze innowacyjnym.
GS: Czyli jest taka nadzieja, że ze speców od składania pralek i lodówek staniemy się wytwórcą, że dzięki tej rewolucji internetowej możemy przyspieszyć nasz rozwój?
ML: Kraków i południe Polski stało się w tym momencie zagłębiem, jeśli chodzi o beacony, co najmniej kilka takich firm jest tam ulokowanych. Te firmy są pokazywane jako światowe przykłady i pionierzy. Znajdziemy je w raportach Gartnera czy innych instytutów analitycznych i, co ważne, to jest nasza myśl, to jest nasz IPR, to są nasze produkty, to nie są tylko usługi, ale to są również produkty, które u nas zostaną. AP: Jeśli patrzymy na Kraków, T-Mobile mocno zaangażował się w rozwój start-upów. Stworzyliśmy Hub:Raum, który jest miejscem wspierającym rozwój nowych aplikacji oraz innowacji. Mogę powiedzieć, że większość aplikacji, które powstają, to przecież pomysły tworzone przez młode osoby, często będące jeszcze na studiach. T-Mobile stara się wspierać tego typu innowacje, uruchamiając w kraju szereg eventów, angażując się w rozwój, pokazując gotowe aplikacje, które kierowane są na rynek prywatny oraz biznesowy. Powstające nowe start-upy skupiają się nie tylko na rynku globalnym, ale i na rynku polskim, który jest bardzo dużym potencjalnym rynkiem zbytu. Patrząc na przychody z M2M globalnie, operatorzy mają tego świadomość. Inicjatywy, które wychodzą często z polskiego rynku, są dostrzegane również poza naszym krajem.
KATARZYNA PRUS-MALINOWSKA, BZ WBK: Ta rewolucja już nadeszła, bo dziś użytkownik jest podłączony do wielu urządzeń, które się między sobą komunikują. Dla mnie internet rzeczy jest trendem, który ma uczynić życie przeciętnego Kowalskiego i również przeciętnego klienta w branży finansowej łatwiejszym oraz mądrzejszym. Ma dostarczyć takich rozwiązań, które wpłyną na lepsze postrzeganie przez niego życia, ułatwienie mu wielu rozwiązań w sytuacjach trudnych bądź problematycznych. Rozwiązania te sprawią, że decyzje finansowe będą dla niego prostsze.
GS: O ile na przykład w logistyce i transporcie można już mówić o internecie rzeczy, o tyle w handlu detalicznym jeszcze tego nie widać.
KP-M: Jest oczywiście jeszcze przed nami wielka bariera technologiczna. W dodatku w Polsce pojęcie internetu rzeczy nie zaistnieje w świadomości Kowalskiego. On musi poczuć, że ma konkretne profity wynikające z połączenia wielu urządzeń. To dopiero przed nami.
MARIUSZ TOPÓR, ERICPOL: Pojęcia „internet rzeczy” po raz pierwszy użyto w 1999 r., czyli ktoś to wymyślił 15 lat temu. Takich pojęć, które próbują coś systematyzować, było w historii mnóstwo, tylko marketingowcy nie próbowali z tego zrobić biznesu. Internet rzeczy, w największym uproszczeniu, to komunikowanie się między sobą wszelkich urządzeń w internecie. Próba odpowiedzi na pytanie, czy to już nastąpiło, czy nie, to jest gonienie króliczka. Już teraz każdy z nas ma w kieszeni jedno albo dwa urządzenia, które są identyfikowane w internecie, pozwalają znaleźć nas na mapie i w ten sposób komunikować się z nami bezpośrednio. Całe szczęście, że ograniczenia prawne nie nadążają za tym, co już dostarcza technologia. Tak się zastanawiam, czy rzeczywiście my jako ludzie chcemy tego internetu rzeczy.
GS: Świat wydaje się tym zachwycony. Według ostatnich danych, 20 proc. firm informatycznych prowadzi badania nad internetem rzeczy.
MARIUSZ LASEK, COMARCH: Do rozwoju między innymi technologii związanych z internetem rzeczy powołaliśmy Comarch Technologies. To realny biznes, który jest na bezwzględnej fali rosnącej. Ta rewolucja postępuje już od dłuższego czasu, stąd pytanie, czy jest to rewolucja, czy może jednak ewolucja. Pytanie, jakie wartości z tego płyną dla nas jako klientów, będzie tak naprawdę decydowało o jego dalszej przyszłości. Czy stanie się on masowy, czy może ten trend zwolni? Analitycy wskazują na dynamiczny skok. Cisco podaje, że za kilka, kilkanaście lat będziemy mówili o 50 mld urządzeń podłączonych do sieci. Z punktu widzenia technologii protokół IP, który dziś wykorzystujemy, nie jest w stanie zaadresować tak wielkiej puli urządzeń, więc istnieje też bariera technologiczna. Większy problem jest pewnie związany z mentalnością użytkowników, z pewnymi zagrożeniami określanymi jako users experience, czyli łatwością użytkowania: one powinny być jak najmniej widoczne z naszego punktu widzenia. Powinny nas otaczać, powinny wspierać nasze codzienne życie, wtedy ten wzrost będzie bardzo szybki.
GS: Przedstawiciel telecomu słyszy: „50 mld urządzeń podłączonych do internetu”, to jest to chyba dla niego dobra wiadomość?
ARTUR PIECHA, T-MOBILE: Tak, dlatego od dłuższego czasu wszyscy mocno inwestują w rozbudowę sieci, wspomniane Cisco pracuje nad rozwiązaniami, które mają wspierać w ciągu najbliższych lat także operatorów. Kolejnym elementem, który z punktu widzenia operatora będzie sporym wyzwaniem, jest adresacja. Czy numer telefonu będzie nam nadal potrzebny, czy będziemy się komunikowali, używając tylko adresów IP, a może jeszcze czegoś innego? Ilości danych, które będą przesyłane i przetwarzane, to już kolejny element i forma biznesu.
GS: Stąd prace nad protokołem IPv6.
AP: Wśród operatorów telekomunikacyjnych o zasięgu globalnym używany jest już od kilku lat. Nie został jednak udostępniony masowemu odbiorcy, ponieważ potrzebne jest wsparcie nie tylko w smartfonach, ale również w aplikacjach. MARCIN KOTLARSKI, T-MOBILE: Rewolucja musi nastąpić w naszych głowach. Internet rzeczy to połączenie trzech elementów: aplikacji, urządzeń końcowych i „sieci transportowej”, która łączy to wszystko w całość. Internet rzeczy to przede wszystkim poprawa jakości naszego życia. Już dziś możemy wyobrazić sobie sytuację, że podjeżdżamy do domu samochodem, włącza nam się automatycznie światło, zmywarka i ekspres do kawy. To jest możliwe do zrobienia. Pytanie tylko, czy takie potrzeby będziemy potrafili w sobie odkryć albo czy ktoś je w nas wykreuje. To duża szansa dla producentów urządzeń codziennego użytku, bo może się okazać, że za chwilę będziemy z nich korzystali w inny sposób. Ci producenci, którzy szybciej odkryją tę szansę i będą potrafili ją wykorzystać, odniosą sukces na rynku i być może fundamentalnie go zmienią.
GS: Odnoszę wrażenie, że w tej chwili internet rzeczy ulega jednak fragmentaryzacji, bo nie ma jednej wspólnej platformy komunikacyjnej, tak jak to jest w przypadku smartfonów.
MT: Ale jeżeli chodzi o smartfony, to mamy co najmniej dwa światy: ioesowy od Apple i androidowy Google, więc takiego wspólnego standardu nie było. Historycznie rzecz wziąwszy, pewnym precedensem był Windows. Sądzę, że w tej chwili my jako konsumenci, dostawcy usług czy rozwiązań powinniśmy się wystrzegać tego, że ktoś stworzy jeden standard, bo nie ma takiej możliwości, żeby było jedno i w dodatku doskonałe.
GS: Nie byłoby to lepsze dla konsumentów, aby urządzenia innych producentów się z sobą komunikowały?
MT: To leży po naszej stronie, czyli dostawców rozwiązań. A czy to będzie na jednej czy na wielu platformach, czy to będzie jeden wspólny protokół komunikacyjny, to kwestia wtórna. Wydaje mi się, że im większa tu będzie konkurencja, tym lepiej, bo wygrają te urządzenia, które są najlepsze. ML: Nie do końca się z tym zgadzam. Na pewno nie doprowadzimy do tego, że powstanie jeden spójny międzynarodowy standard dla internetu rzeczy, jednak prace nas wszystkich w kierunku standaryzacji są potrzebne. Wyobraźmy sobie, że na terytorium danego kraju nie istnieje jeden standard wtyczek elektrycznych. Jak nasze życie by wtedy wyglądało? W skali globalnej pewnie trudno będzie znaleźć jeden dominujący standard. Nasz rynek rozwija się coraz szybciej, szczególnie rynek urządzeń elektronicznych.
W przeszłości mieliśmy dość komfortową sytuację, w której istniało parę forów standaryzacyjnych na świecie, które definiowały takie standardy. W tym momencie są one generowane przez rynek konsumencki. Producenci urządzeń elektronicznych sami zawiązują pomiędzy sobą sojusze celem tworzenia takich standardów. Problemem jest, że przez pewien czas istnieją dwa, trzy standardy, może nawet kilka, i to faktycznie jest korzystne dla konsumenta, który może wybierać lepsze i odrzucać gorsze. Możemy wspomnieć słynne batalie między VHS i Beta, tudzież dywagacje, czy lepszy jest Blu-ray, czy jakaś inna technologia. Ostatecznie jednak decyduje konsument, który nie zawsze wybiera technologię najlepszą z punktu widzenia inżynieryjnego, ale tę, która lepiej trafia w jego potrzeby. To jest pole dla takich graczy, jak chociażby operatorzy telekomunikacyjni, by ten cały skomplikowany świat dziesiątek różnego rodzaju standardów chować przed użytkownikiem tak, żeby on tego w ogóle nie widział. Platformy internetu rzeczy w swoich architekturach będą chować te różne standardy komunikacyjne i pokazywać jeden wspólny interfejs, chociażby dla twórców aplikacji, twórców usług. Na to naprawdę jest miejsce i tutaj będą duże pieniądze, jeśli uda się komuś coś takiego wdrożyć. AP: T-Mobile, wprowadzając usługę MyWallet, wykorzystał pewien standard komunikacyjny istniejący w smartfonach, czyli technologię NFC. Apple zamierza w przyszłym roku wprowadzić podobną formę płatności, opierając się na tym samym standardzie. Możemy więc powiedzieć,że w pewnych obszarach standaryzacja będzie się pojawiała. Przykładem może być również zastosowanie beaconów, które wykorzystują standard opisany dla Bluetooth low energy. MK: MyWallet jest świetnym przykładem internetu rzeczy. Nie mamy karty płatniczej, ale mamy telefon. Rzecz, którą nosimy praktycznie zawsze przy sobie. Rzecz, do której możemy przepisać nasze programy lojalnościowe: wszystko to mamy w telefonie. To poprawia nam komfort życia. Wróciwszy do standaryzacji, myślę, że jest ona potrzebna, bo jeśli ma osiągnąć pewną skalę, to musimy obniżyć koszty produkcji. Standaryzacje, które już miały miejsce, czy to płyta CD, VHS, czy telefonia GSM, spowodowały, że spadły koszty. W nowych technologiach mamy dużą barierę wejścia. W związku z tym musimy osiągnąć masę krytyczną działalności, a pomaga w tym standaryzacja. Ale na początku rzeczywiście internet rzeczy będzie rozwijał się na drodze konkurencyjności producentów różnicujących swoją ofertę.
GS: Na początku zawsze jest konkurencja, wiele podmiotów, wszyscy chcą spróbować.
MK: Tworzy się synergia dodatnia, bo gracze próbują się prześcignąć, wymyślają coraz nowe funkcjonalności. W pewnym momencie naturalnie następuje standaryzacja. W żaden sposób nie ograniczy to jednak pomysłowości wszystkich producentów konkretnych aplikacji, bo sedno tkwi tak naprawdę w samej aplikacji. Chcielibyśmy w efekcie mieć jedną aplikację do sterowania urządzeniami w naszym domu, co nie znaczy, że mamy mieć urządzenia od jednego producenta. Bo akurat lodówkę wolimy mieć od A, a automat do kawy od B, bo jest w tym lepszy.
GS: Jakie są w tej chwili najważniejsze pomysły na rozwinięcie internetu rzeczy z punktu widzenia konsumenta?
K P-M: Myślę, że płatności mobilne. Jesteśmy w przededniu wdrożenia jednego standardu płatności mobilnych, wynikającego z porozumienia dużych polskich banków. Z punktu widzenia klienta nie będzie ważne, w jakim banku ma on konto. Jeśli jego bank jest w tym systemie płatności mobilnej, to ten klient ma takie samo doświadczenie, niezależnie od tego, czy płaci w sklepie, czy wypłaca z bankomatu, czy płaci w internecie. MT: Mam wrażenie, że technologie i możliwości techniczne wyprzedzają to, czego my jako użytkownicy oczekujemy. Bardzo ciekawa była wypowiedź nowego prezesa Mazdy, który po ciężkich latach zaczął wyprowadzać koncern na prostą i stwierdził, że oni chcą robić dobre samochody, a nie biura na kółkach. Cały czas się nad tym zastanawiam, czy rzeczywiście potrzebujemy tego, żeby informacja o nas tak szeroko rozchodziła się przez internet. Jeśli potrafimy sobie zaparzyć tę kawę zdalnie, to fajnie, ale jeżeli urządzenie będzie się tak komunikować, że będzie nam sugerować, iż powinniśmy tę kawę zaparzyć, a na dokładkę jeszcze nam powie, że jej nie ma, to zaczniemy przekraczać pewną granicę percepcji i możliwości funkcjonowania we współczesnym świecie. MK: Być może, znając nasze parametry życiowe, automat do kawy sam uzna, że powinniśmy pić kawę bezkofeinową. K P-M: Wydaje mi się, że bardziej chodzi o przewidywanie potrzeb w czasie rzeczywistym. Dzisiaj nam się wydaje, że to, co jest, nam wystarcza, ale jeśli zobaczymy, iż jesteśmy w stanie jako konsumenci końcowi mieć namacalne profity z tego, że ktoś nas śledzi, że jakaś aplikacja coś nam podpowiada, że reguluje nam nasze zdrowie i że to dla nas jest dobre, to myślę, że mentalnie jesteśmy w stanie to przyjąć. MT: W tej chwili jednak dobrego pomysłu na to nie ma. Oczywiście sztaby mądrych ludzi pracują nad wymyśleniem czegoś takiego, co z jednej strony nie przeładowałoby nas informacją i nie skomplikowało naszego życia, a z drugiej dało nam jakąś wartość dodaną. Czy płatności za pomocą telefonu ułatwiają nam życie? Oczywiście, że tak. Za chwilę się okaże, na ile faktycznie, ale urządzenia, które ułatwiają nam płacenie, poruszanie się, reagują, jeśli zapominamy portfela czy kluczy do domu, na pewno będą nam pomagały. Z punktu widzenia użytkownika ten telefon staje się powoli takim centrum, wokół którego wszystko się kręci.
GS: To jest taki paradoks. Większość z nas nie czyta, co jest napisane w warunkach licencyjnych. A tam pozwalamy na bardzo dużo i oddajemy naszą prywatność. Producent opaski na rękę, która bada nasze parametry życiowe, puls, aktywność fizyczną itp., może później te dane przekazywać do firm ubezpieczeniowych. Tak się dzieje w USA. Dzięki temu ubezpieczyciel może zaproponować tańszą polisę, jeśli widzi, że prowadzimy zdrowy tryb życia.
AP: To jest dobry przykład. Istnieją już portale społecznościowe, na które sami przekazujemy dane o naszej aktywności sportowej. Uzupełniamy to o informacje, co i kiedy jemy. Firmy ubezpieczeniowe obecnie korzystają z tych informacji, ponieważ już od kilku lat w autach flotowych instalowane są moduły do śledzenia pojazdu, w zamian oferujące różnego rodzaju upusty w składkach ubezpieczeniowych dla firm. Pytanie, jak dalej te dane będą przetwarzane. Przykładowo nasz trener sportowy może wykorzystywać obecnie dane online i natychmiast wpływać na to, co powinniśmy zjeść w danym dniu lub jaką formę treningu wybrać. Trener nie musi być z nami w danym momencie, może być oddalony o setki kilometrów. Wokół tego tworzy się już nowy biznes. MK: Udostępniamy masę informacji o sobie, ale na szczęście są one rozproszone w różnych aplikacjach. Trzeba pamiętać, że przesyłanie informacji zdrowotnych do centralnego miejsca, gdzie system może zanalizować te dane, pozwala nam uniknąć pewnych nieprzyjemnych rzeczy lub sytuacji kryzysowych związanych ze zdrowiem. Ale musimy na to świadomie wyrazić zgodę. Są to oczywiście wyzwania związane z bezpieczeństwem tych informacji. W pewnych miejscach już dziś przechowujemy dane i zawsze będzie rodzić się pewien dylemat, że ktoś może do tych danych w jakiś sposób dotrzeć. Dobry nadzór jest potrzebny. Jednak pewne bariery przekroczyliśmy i teraz zostaje tylko pytanie, czy pozwolimy, by te dane system analizował i na ich podstawie powiedział: OK, dzisiaj powinieneś się napić kawy bezkofeinowej. ML: Poprawa jakości życia to jest jeden cenny element tego ekosystemu. Drugim jest obniżenie kosztów społecznych. Na przykład telemedycyna w ogólnym rozrachunku ma obniżać koszty systemowej opieki zdrowotnej. Jest cała masa jednostek chorobowych trzymających pacjentów w szpitalach, które możemy – z punktu widzenia tych chorób – traktować jak drogie i ekskluzywne hotele. Dzięki niektórym rozwiązaniom telemedycznym możemy pacjenta wypuścić do domu, gdzie jesteśmy w stanie go zdalnie monitorować. Comarch ma statystyki, z których wynika, że w przypadku telekardiologii do 80 proc. przypadków jesteśmy w stanie diagnozować, nie angażując w to lekarskiego personelu medycznego. Proszę sobie wyobrazić, że 80 proc. przypadków, które do tej pory zostały zdiagnozowane przez kardiologów, może teraz monitorować średni personel medyczny, tudzież autonomiczne i niezależne algorytmy medyczne. Oczywiście cała legislacja i proces prawny musi za tym podążać, jednak mamy już dostępną technologię, która w tym konkretnym przypadku pozwoli znacząco obniżyć koszty całego systemu.
GS: Z drugiej strony może się nagle okazać, że pana nie ubezpieczymy, bo pan ciągle pije tę kawę, siedzi przed komputerem, w ogóle się nie rusza… W przypadku telemedycyny sprawa jest jasna, ubezpieczycielowi zależy na obniżeniu kosztów, więc będzie szukał takich rozwiązań. A jak ten model biznesowy będzie wyglądał na innych polach?
MK: W wielu wypadkach nie będzie się różnił od kupowania dowolnych usług na rynku. Dostajemy pewną wartość, którą można wycenić, i jeżeli chcemy monitorować samochód lub monitorować osobę starszą, czy jest bezpieczna, czy nie, to czasami jest to wartość, za którą sami chętnie zapłacimy. Forma, w której jest to finansowane z reklam, jest możliwa, bo potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której będę miał monitor na lodówce. Ta lodówka będzie inteligentna i wyobrażam sobie, że zaakceptuję jako użytkownik, że tam będą wyświetlane reklamy i być może się dowiem, że w sklepie mijanym przeze mnie codziennie pojawił się jakiś fajny nowy produkt, o którym nie wiedziałem. Na koniec dnia jest to oczywiście kwestia akceptacji użytkownika i tutaj trzeba sobie powiedzieć, że tutaj ten model korzystania z tych usług w pewnym sensie się zmieni, ale będzie odzwierciedlał realny proces zakupowy konkretnej wartości dodanej. ML: Płatny przekaz reklamowy nie zniknie, będzie istnieć. My jako klienci powinniśmy szukać korzyści płynących z precyzyjnego profilowania tego przekazu marketingowego. W tym momencie strzelamy w mediach tą reklamą bardzo szeroko. W przypadku rozwiązań internetu rzeczy jesteśmy w stanie znacznie lepiej sprofilować przekaz, on już nie będzie przez to tak bardzo niechciany. Jeśli wczoraj przeglądaliśmy katalogi jakiegoś producenta samochodów, a dzisiaj przechodzimy akurat obok salonu, jest premiera nowego modelu i ja w związku z tym, że ta analiza moich zachowań wskaże, iż prawdopodobnie jestem klientem i prawdopodobnie chcę kupić takie auto, to jeśli dostanę taką reklamę, to jej raczej nie odrzucę. Ona nie będzie niechciana, ale wręcz może mnie zachęcić do tego, aby rozważyć zakup takiego produktu. Jest też dużo pracy dla nas, aby te algorytmy były jak najmądrzejsze, żeby ten przekaz był mocno celowany w nas i naszą potrzebę w danym momencie. KP-M: Mamy do czynienia z sytuacją wygrana-wygrana. Jako konsument oddaję swoje dane i godzę się na to, żeby dostawca różnych usług czy produktów znał mnie i wiedział dokładnie, jakie mam potrzeby, jak się zachowuję, co robię. Mając nadzieję, że poprzez tę analizę danych będzie w stanie dostarczyć mi produkt lub usługę, które faktycznie do mnie pasują, odpowiadają moim potrzebom, a nawet je przewidują. Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie taką sytuację, kiedy konsument jedzie samochodem, który się psuje. Aplikacja komunikuje się z tym samochodem i już dokładnie wie, co się stało, więc wysyła informację do banku, że prawdopodobnie jest taka i taka awaria, tyle i tyle będzie to kosztować. Konsument dostaje informację o tym, czy stać go na tę naprawę, czy powinien to rozłożyć w czasie lub wziąć kredyt.
GS: Przewijało się sformułowanie, że nasze prawodawstwo nie nadąża. Czego brakuje w polskim prawie? Na razie w zasadzie nie ma nawet żadnej definicji internetu rzeczy.
AP: Z punktu widzenia operatorów mamy dużo regulacji, które mówią o przechowywaniu danych. Nie ma jednak bezpośrednich regulacji dotyczących internetu rzeczy. Są pewnego rodzaju zalecenia, które można stosować. Jeżeli chodzi o obrót danymi, to jest to odrębna kwestia. Jeśli chodzi o sprzedawane danych, to tutaj operatorzy i właściciele danych podlegają tym samym prawom. MK: Myślę, że poziom regulacji jest bardzo wysoki. Narzucanie dodatkowych elementów na usługodawcę nie jest potrzebne. Obrót danymi, ich przechowywanie są regulowane. Dostarczanie ich też jest regulowane. To, czego brakuje, to poziom edukacji użytkowników końcowych. Większość problemów związanych z atakami na konta bankowe czy na cokolwiek innego wiąże się z naszą nieświadomością i niestety dzieje się za naszym przyzwoleniem. MT: Ale jeżeli mamy n milionów użytkowników, to zawsze jakiś procent z nich będzie nieświadomy. MK: Zawsze będzie jakieś ryzyko. Wychodząc na ulicę, też możemy ulec wypadkowi. Pewnych rzeczy nie unikniemy, korzystając z telefonów czy z bankowości internetowej, nie unikniemy zagrożeń. Tak samo nasz telefon może zostać skradziony, ale wystarczy, że zabezpieczymy ten telefon kodem PIN i już jesteśmy bezpieczniejsi. To są zasady związane z pewną „higieną” użytkowania urządzeń. Trzeba oczywiście jeszcze bardziej edukować użytkowników, aby korzystali z tych dostępnych na dzisiaj środków bezpieczeństwa. ML: Sama technologia też wspiera postęp w sferze bezpieczeństwa. Nowe urządzenia są przeznaczone do jego podnoszenia. Różnego rodzaju tokeny, które też można sklasyfikować jako internet rzeczy. Jeśli popatrzymy sobie na historię płatności kartami kredytowymi, na to, jak one ewoluowały w ciągu lat, to tutaj też widzimy znaczący postęp.
GS: Dziś jesteśmy liderami w Europie, jeśli chodzi o płatności zbliżeniowe.
MK: Nawet przeniesienie karty zbliżeniowej na telefon już podnosi nam poziom bezpieczeństwa. Trzymając ją w portfelu, wystawiamy się na pewne ryzyko. Ta karta w telefonie jest wielokrotnie bezpieczniejsza niż nasz portfel. To są innowacje bardzo proste, ale podnoszące komfort życia.
GS: Tak się zastanawiam, czy razem z internetem rzeczy nie idziemy w stronę orwellowskiego świata, w którym sami siebie wystawiliśmy i każda nasza aktywność będzie przedmiotem handlu, a nasza prywatność jest nam w pełni odebrana, i to na własne życzenie. Czasami idziemy przed siebie i mówimy sobie: bo tak nam będzie wygodniej.
MK: To się już dzieje. Dzisiaj, żeby skorzystać z mapy na Androidzie, trzeba wyrazić zgodę na udostępnianie naszych danych. MT: Operatorzy dość precyzyjnie wiedzą, gdzie jesteśmy w każdej sekundzie naszego życia. MK: Z drugiej strony mamy taki obowiązek, żeby lokalizować, wiedzieć troszeczkę więcej. Ale to też nie jest przedmiot handlu. Wszelkie informacje są przechowywane w bezpieczny sposób, zgodnie z regulacjami narzucanymi na uczestników rynku. MT: Chyba że odpowiednie instytucje o nie poproszą. MK: Bezpieczeństwo informacji to jest priorytet dla takiego gracza jak T-Mobile. Tutaj naprawdę trzymamy najwyższy poziom bezpieczeństwa. Oczywiście działamy w pewnym reżimie prawnym, który narzuca określone regulacje, ale także sposób korzystania z tych danych, udostępniania ich odpowiednim służbom. Nie musimy czuć dyskomfortu. Bezpieczeństwo, o które sami dbamy, wynika z aplikacji, które mamy w telefonie. Przecież nie musimy korzystać ze smartfona z Androidem. Nie musimy się na to zgadzać, to wszystko nasza wola. Tak daleko, jak się na to zgodzimy, tak daleko ujawniamy pewne informacje o sobie. Udostępnianie danych też nie wiąże się z naruszeniem bezpieczeństwa. Udostępnienie tych informacji po to, żeby skorzystać z mapy, pomaga nam poruszać się po mieście.
GS: Pomaga nam znaleźć adresy, mapy działają szybciej…
MK: Robimy to, mam nadzieję, z pełną świadomością, aby uzyskać pewną wartość od aplikacji. KP-M: To bardzo dobry przykład. Jeśli aplikacja podpowie nam, którą drogę mamy obrać, żeby po pracy najszybciej dojechać do domu, to jest to realna wartość. Tutaj są korki, aplikacja o tym wie, ja udostępniam dane, gdzie jestem, więc tam nie jadę. ML: To prosty rachunek zysków i strat. Jeśli zysków jest więcej, to będziemy się na to godzić. Mam przykład start-upu o nazwie Glympse, który pozwala nam się dzielić swoją lokalizacją. I znowu: jak prosta aplikacja może ułatwić nasze życie. Czy nigdy nie mieliśmy problemu, że chcemy się spotkać z kurierem albo taksówkarzem w centrum zatłoczonego miasta i tracimy dużo czasu, żeby się zlokalizować? Te technologie nam pomagają.
GS: Czy polscy informatycy są w stanie skorzystać na rewolucji internetu rzeczy? Czy my jesteśmy w szpicy, czy schowani z tyłu?
MT: Ericpol cały czas zyskuje, jesteśmy beneficjentami tego, co nas otacza. W Europie Zachodniej brakuje 35 tys. inżynierów oprogramowania. Polska jest więc obszarem, który jest bardzo znaczący, jeśli chodzi o dostarczanie usług informatycznych, a coraz więcej tych usług jest w obszarze szeroko rozumianego internetu rzeczy. Ericpol jest tego przykładem. 80-90 proc. naszych usług jest skierowanych na rynek zagraniczny i dość pokaźna część z tego to są usługi w obszarze M2M, czyli komunikacji między urządzeniami albo komunikacji między człowiekiem a urządzeniem. Oprócz tego, że to są nasze przychody, podnosi to nasz poziom kompetencji. Uczymy się nowych rzeczy, mamy szansę na rozwój naszych projektów i wewnętrznych produktów o charakterze innowacyjnym.
GS: Czyli jest taka nadzieja, że ze speców od składania pralek i lodówek staniemy się wytwórcą, że dzięki tej rewolucji internetowej możemy przyspieszyć nasz rozwój?
ML: Kraków i południe Polski stało się w tym momencie zagłębiem, jeśli chodzi o beacony, co najmniej kilka takich firm jest tam ulokowanych. Te firmy są pokazywane jako światowe przykłady i pionierzy. Znajdziemy je w raportach Gartnera czy innych instytutów analitycznych i, co ważne, to jest nasza myśl, to jest nasz IPR, to są nasze produkty, to nie są tylko usługi, ale to są również produkty, które u nas zostaną. AP: Jeśli patrzymy na Kraków, T-Mobile mocno zaangażował się w rozwój start-upów. Stworzyliśmy Hub:Raum, który jest miejscem wspierającym rozwój nowych aplikacji oraz innowacji. Mogę powiedzieć, że większość aplikacji, które powstają, to przecież pomysły tworzone przez młode osoby, często będące jeszcze na studiach. T-Mobile stara się wspierać tego typu innowacje, uruchamiając w kraju szereg eventów, angażując się w rozwój, pokazując gotowe aplikacje, które kierowane są na rynek prywatny oraz biznesowy. Powstające nowe start-upy skupiają się nie tylko na rynku globalnym, ale i na rynku polskim, który jest bardzo dużym potencjalnym rynkiem zbytu. Patrząc na przychody z M2M globalnie, operatorzy mają tego świadomość. Inicjatywy, które wychodzą często z polskiego rynku, są dostrzegane również poza naszym krajem.