Zamknięcie kopalni i elektrowni Turów będzie miało ogromny wpływ na lokalny rynek pracy. Dlatego, choć do zamknięcia zostało jeszcze wiele lat, PGE już pracuje nad scenariuszem „miękkiego lądowania” i liczy na współpracę samorządu
– W tutejszym kompleksie elektrownia plus kopalnia pracuje kilka tysięcy ludzi. Doliczając ich rodziny i firmy współpracujące, to jest już kilkanaście tysięcy osób — mówi agencji Newseria Biznes Ryszard Wasiłek, wiceprezes zarządu ds. operacyjnych w PGE Polskiej Grupie Energetycznej.
Powtórka z Wałbrzycha
Przy zamykaniu Turowa spółka PGE chce uniknąć scenariusza, który wydarzył się 20 lat temu w Wałbrzychu. Po zamknięciu wszystkich kopalni w regionie pracę straciło ok. 17 tys. górników., a bezrobocie sięgnęło 40 proc.
– Zrobiono to zbyt szybko, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia ludzi, którzy pracowali w tych kopalniach. I skutki tej decyzji pokutują do dzisiaj. My nie chcemy popełnić tego błędu. Bardzo liczę na to, że samorządy pomogą nam w tym swoimi pomysłami – podkreśla Ryszard Wasiłek.
Polska liczy na Czechy
Kopalnia i elektrownia Turów leżą na trójstyku granic Polski, Niemiec i Czech. W regionie znajduje się w sumie dziewięć kopalni odkrywkowych węgla brunatnego — pięć na terenie Czech i cztery w Niemczech. Dlatego spółka liczy na międzynarodową współpracę w tej sprawie.
– Każdy kraj ma swoją specyfikę. Porównując np. Polskę i Francję, która ma ponad 70 proc. produkcji energii z atomu, a my czerpiemy jej mniej więcej tyle samo z węgla kamiennego i brunatnego, widać, że jeśli pojęcie transformacji energetycznej w UE będzie dotyczyło różnych krajów w ten sam sposób, to nie osiągniemy sukcesu. Powinniśmy uwzględniać w tym procesie transformacji specyfikę danego kraju. Polska będzie musiała dłużej odchodzić od węgla na rzecz innych źródeł — mówi
agencji Newseria Ryszard Wasiłek.
Czytaj też:
Anna Moskwa dla „Wprost”: Nikt nie powiedział, że węgiel będzie za darmo