Czy obywatele Pompei byli ubezpieczeni?

Czy obywatele Pompei byli ubezpieczeni?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdy w 79 r. n.e. wybuchał Wezuwiusz i zasypywał Pompeje, instytucja ubezpieczenia w kulturze Imperium Romanum nie była zbyt dobrze znana, choć Chińczycy i Babilończycy ubezpieczanie praktykowali już na 2, a nawet 3 wieki przed naszą erą. Jednak, jak wiemy z podręczników historii, nawet, gdyby mieszkańcy Pompeji byli ubezpieczeni, na niewiele by się im to zdało, bo nie byłoby komu wypłacać odszkodowań. Widzimy na tym przykładzie wyraźnie, że ryzyko ostatecznie spoczywa zawsze na ubezpieczonym.
Ubezpieczenie nie zapewni nam spokojnego snu, bo nigdy nie możemy być pewni, że w razie wypadku to my będziemy beneficjentami świadczenia. Tak naprawdę ubezpieczamy się tylko od wypadków średniego kalibru. Jeśli złamiemy rękę, przecierpimy okres zrastania się kości i dostaniemy należną sumę ubezpieczenia, to być może odczujemy nawet delikatną satysfakcję, że wyrwaliśmy bogatej firmie ubezpieczeniowej kilka groszy. Jednak, kiedy złamiemy kręgosłup, żadna suma nie zrekompensuje nam dożywotniego kalectwa. Tym bardziej, jeśli po prostu zginiemy, nasze ubezpieczenie zostanie przekazane bliskim, albo po prostu pokryje koszty pogrzebu. Satysfakcja żadna, prawda? Inną kwestią jest ta, że często uznajemy się za pupilków fortuny, którym nic się nigdy nie stanie, nawet jeśli podejmujemy bardzo ryzykowne działania. To są uwagi aż nazbyt oczywiste, ale ludzie mają dziwną tendencję do zapominania o ograniczonej funkcji ubezpieczenia i pamiętania o własnej wyjątkowości.

Powyższe ma dwa skutki. Oba sprowadzają się do brania na siebie zbyt dużego ryzyka. Pierwszy – przecenia się ubezpieczenie i utożsamia się je z zabezpieczeniem. Delikwent ubezpiecza się od nieszczęśliwych wypadków i sądzi, że nic złego mu się nie przydarzy, a jeśli nawet – co z tego, przecież jest ubezpieczony! Ten mechanizm psychologiczny jest dość częsty i chyba warty zbadania. Prowadzi on do tego, że ludzie podejmują ryzyko, którego – gdyby nie byli ubezpieczeni – nigdy by nie podjęli. Wbrew pozorom jest to korzystne z punktu widzenia np. innowacyjności. To ryzykanci są bardzo często odkrywcami (słynny eksperyment Benjamina Franklina z wyładowaniami atmosferycznymi). Drugi skutek to przeciwieństwo pierwszego. Bierzemy na siebie duże ryzyko, wcale się nie ubezpieczając i licząc na to, że mamy przecież pewne szanse uniknąć kłopotów, a jeśli coś się wydarzy – jakoś to będzie. Jest to postawa bezmyślna, w odróżnieniu do pierwszej, która jest tylko ryzykancka. Z subiektywnego punktu widzenia, bilans zysków i strat wypada więc gorzej, zaś choć efekt innowacyjności może również występować, to o wiele rzadziej. Mówimy przecież o ludziach bezmyślnych, a wynalazków, osiągnięć i odkryć spodziewamy się raczej po ludziach myślących.

Odnosząc te dwa podejścia do ubezpieczeń do osób poszkodowanych w obecnej powodzi i ewentualnej pomocy finansowej dla nich ze strony państwa, można wysunąć dość przewrotne twierdzenie. Z punktu widzenia ekonomicznego, sprawa jest prosta – firmy wypłacają pieniądze ubezpieczonym, a nieubezpieczeni muszą liczyć na pomoc rodziny, sąsiadów, etc. To jest jednak tylko teoria, bo z punktu widzenia politycznego, zwłaszcza w trakcie kampanii i z racji tego, że rządzą nami etatyści, nieunikniona jest pomoc finansowa. Co ciekawe, skierowana jest ona do grupy nieubezpieczonej, a nie – ubezpieczonej. Oznacza to, że ryzykanci są oceniani przez polityków niżej niż osoby bezmyślne. Jednak, jeśli już ktoś chce wydawać pieniądze podatników na pomoc powodzianom, to powinien przecież premiować raczej osoby myślące. Dochodzimy w ten sposób do wniosku, że państwo zamiast płacić bezmyślnym, powinno wspomóc ryzykantów, którzy przecież również z całą pewnością nie uznają wypłat od ubezpieczycieli za pełną rekompensatę. Wtedy będziemy mogli liczyć na to, że przy następnej powodzi ubezpieczonych będzie o wiele więcej.