Zwolnienia grupowe. Czy powinniśmy bać się o miejsca pracy?

Zwolnienia grupowe. Czy powinniśmy bać się o miejsca pracy?

Biuro
Biuro Źródło: Shutterstock / voronaman
30 tys. osób zgłoszonych do zwolnień grupowych w skali roku to norma, z którą mamy do czynienia mniej więcej dekady, pomijając tutaj rok covidowy, który był anomalią. Wówczas do zwolnień zgłoszono około 70 tys. pracowników – wyjaśnia Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Przekonuje, że na rynku nie dzieje się nic nietypowego dla ostatnich lat.

Czy sytuacja na rynku pracy powinna niepokoić? Pierwszy raz od ponad roku nieco więcej firm planuje zwalniać niż zatrudniać pracowników – wynika z badań PIE na potrzeby Miesięcznego Indeksu Koniunktury. Na początku września 10 proc. firm zadeklarowało, że w najbliższych trzech miesiącach zamierza zmniejszyć stan zatrudnienia, a 9 proc. firm planowało przyjęcie nowych pracowników.

Co się dzieje na rynku pracy?

Z drugiej strony zdecydowana większość firm (81 proc.) nie przewiduje zmian w liczbie zatrudnionych. Najwięcej podmiotów planujących redukcję zatrudnienia występowało wśród dużych firm – aż 16 proc., a tylko 6 proc. planowało zatrudnić nowych pracowników.

Jednocześnie, wg danych GUS, wzrosła skala zwolnień grupowych – na koniec lipca br. 22 firmy zadeklarowały zwolnienie 4,9 tys. pracowników, co oznacza, że w sumie na koniec lipca było 19,4 tys. zgłoszonych zwolnień grupowych w 156 zakładach pracy. Czy to dużo czy mało? W rozmowie z OKO.Press sytuację na rynku pracy opisał Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Zauważył, że w sierpniu tego roku osób zgłoszonych do zwolnień grupowych było więcej niż w tym samym miesiącu rok wcześniej – 19,8 tys. do 18,4 tys., ale nie jest to jakiś dramatyczny wzrost.

– W licznych artykułach o fali zwolnień nie przeczytamy, że to są te procedury, w których liczby określają maksymalną liczbę osób, które stracą pracę. Że te procesy trwają miesiącami, czasem nawet latami. Trzeba przeprowadzić negocjacje ze związkami zawodowymi, jeżeli takie są w zakładach pracy – zauważył Kubisiak.

Część zwolnień grupowych nie dochodzi do skutku

Dodał, że część zapowiedzi się w ogóle nie materializuje, bo na przykład w ramach grup kapitałowych pracownicy przepływają z jednych spółek do drugich. – Niektóre banki od kilkunastu lat są w permanentnej procedurze zwolnień grupowych, bo restrukturyzują sobie oddziały. Ministerstwo Pracy ewaluuje, ile z tych zwolnień grupowych realnie się materializuje. W ubiegłym roku z zapowiedzianych ponad 30 tysięcy zwolnień zrealizowano 17 tys. – kontynuował.

Zapewnił, że 30 tys. osób zgłoszonych do zwolnień grupowych w skali roku to norma, z którą mamy do czynienia mniej więcej dekady, pomijając tutaj rok covidowy, który był anomalią. Wówczas do zwolnień zgłoszono około 70 tys. pracowników.

Choć więc nie ma powodów do niepokoju, alarmistyczne doniesienia wpływają na pracowników, którzy uwierzyli, że na rynku dzieje się coś złego, więc lepiej nie rozglądać się za nową pracą, tylko trzymać się posiadanej.

– I nagle się okazało, że kiedy mamy niemalże najniższy historyczny poziom bezrobocia, to rosną obawy o wzrost stopy bezrobocia, na co wskazywała ponad jedna trzecia Polaków – powiedział.

Dostępnych ofert jest mniej niż w różnych okresach w przeszłości, co przekłada się na czas poszukiwania pracy, ale w dalszym ciągu bezrobocie oscyluje w okolicach 5 proc.

Czytaj też:
W tym mieście najwięcej zwolnień grupowych. Odeszło prawie 1000 osób
Czytaj też:
Polskie firmy zwalniają na potęgę. Sprawdź, czy nie pracujesz w zagrożonej branży

Opracowała:
Źródło: OKO.Press / Wprost