Rynki z nadzieją spoglądają na globalną gospodarkę. Liczą na ożywienie. Ale pamięć o sytuacji z ubiegłych lat każe zachować ostrożność. Dziś warto zwrócić uwagę na odczyty danych ze Stanów Zjednoczonych.
Wczorajsze notowania mimo ograniczonej zmienności kursów były zaskakująco ciekawe. Jedne z pierwszych marcowych publikacji fundamentalnych (Philly FED 12,5 pkt, NY Empire State 20,21 pkt) ze Stanów Zjednoczonych po raz kolejny potwierdziły wcześniejsze oczekiwania: oczekiwania dotyczące przyszłej koniunktury gospodarczej za oceanem zaczynają się poprawiać i coraz częściej mówi się, że z nadejściem wiosny globalną gospodarkę czeka drugi oddech. Nadzieję pobudza dodatkowo to, że pozytywny trend, jaki zasygnalizowały ostatnie zmiany zatrudnienia w sektorze pozarolniczym w USA, dziś wydają się potwierdzać kolejne doniesienia z tamtejszego rynku pracy (w ubiegłym tygodniu zarejestrowano 351 tys. bezrobotnych). Podobną tendencję obserwowaliśmy rok i dwa lata temu. Ale po optymistycznych trzech?czterech miesiącach na początku roku następowało spowolnienie (lub wręcz zapaść, jak w 2010 r.) i stare problemy wracały.
Końcówka tygodnia przynosi jednak jeszcze jedną interesującą zależność: wzrost rentowności niemieckich obligacji skarbowych i amerykańskich dziesięciolatek. Chodzi zatem o instrumenty dłużne uznawane za tzw. safe haven. Jeszcze niedawno inwestorzy musieli dopłacać, aby te papiery zagościły w ich portfelach. Tymczasem czwartkowy obrót przyniósł wzrost rentowności długu niemieckiego do poziomu 2 proc., a instrumenty amerykańskie oprocentowane były nawet na ponad 2,34 proc. Tłumaczyć to można tym, że inwestorzy zachęceni ostatnimi pozytywnymi publikacjami makroekonomicznymi uznali, że najgorsza część kryzysu jest już za nami. Dlatego przerzucili swoje kapitały i postawili na bardziej ryzykowne, ale dające potencjalnie wyższą premię aktywa. Czy moment po temu był odpowiedni? W tej chwili trudno to określić. Wydaje się jednak, że obecny optymizm jest wyraźnie przesadzony. Spowolnienie gospodarcze w krajach stanowiących centrum strefy euro co prawda wyhamowało, ale państwa peryferyjne wciąż skazane są na głęboką recesję. Można więc się spodziewać, że inwestorom jeszcze nieraz ukażą się tamtejsze demony.
Warto ponadto zwrócić uwagę na wyraźny już spadek korelacji pomiędzy wahaniami kursu euro do dolara a sytuacją na globalnych parkietach. Podstawowym wytłumaczeniem tej anomalii jest zdaje się zmiana percepcji inwestorów na szerokim rynku. W przeszłości wycena wspólnej waluty uważana była za wskaźnik określający to, na ile inwestorzy obawiają się ryzyka. Tymczasem ostatnie tygodnie pokazują, że uczestnicy rynku zaczynają 'geograficznie' patrzeć na rynki. Uznają np., że kłopoty strefy euro dotyczą Starego Kontynentu. W zupełności nie przeszkadzają im one w próbie przeforsowania czteroletnich rekordów na amerykańskich indeksach.
Co przyniesie dzisiejsza sesja? Przede wszystkim porcje nowych danych makroekonomicznych ze Stanów Zjednoczonych. Najważniejsza wydaje się publikacja indeksu nastrojów konsumenckich Uniwersytetu Michigan (oczekuje się poziomu 75,5 pkt). Inwestorzy poznają wstępny odczyt z 60 proc. ankiet. Będzie on przede wszystkim potwierdzeniem popytowych nastrojów wśród konsumentów prywatnych. Ponadto dowiemy się, jaka była lutowa inflacja w USA (w ujęciu CPI). Rynek spodziewa się, że w ujęciu rok do roku wyniesie ona 2,9 proc., zaś miesiąc do miesiąca 0,2 proc. Zdecydowanie wyższy poziom oznaczać może większe szanse na wprowadzenie QE3 (trzeciej rundy tzw. monetyzacji długu). Znaczące przekroczenie poziomu oczekiwań możliwe jest m.in. z powodu wysokich cen ropy naftowej na rynkach surowcowych.
Końcówka tygodnia przynosi jednak jeszcze jedną interesującą zależność: wzrost rentowności niemieckich obligacji skarbowych i amerykańskich dziesięciolatek. Chodzi zatem o instrumenty dłużne uznawane za tzw. safe haven. Jeszcze niedawno inwestorzy musieli dopłacać, aby te papiery zagościły w ich portfelach. Tymczasem czwartkowy obrót przyniósł wzrost rentowności długu niemieckiego do poziomu 2 proc., a instrumenty amerykańskie oprocentowane były nawet na ponad 2,34 proc. Tłumaczyć to można tym, że inwestorzy zachęceni ostatnimi pozytywnymi publikacjami makroekonomicznymi uznali, że najgorsza część kryzysu jest już za nami. Dlatego przerzucili swoje kapitały i postawili na bardziej ryzykowne, ale dające potencjalnie wyższą premię aktywa. Czy moment po temu był odpowiedni? W tej chwili trudno to określić. Wydaje się jednak, że obecny optymizm jest wyraźnie przesadzony. Spowolnienie gospodarcze w krajach stanowiących centrum strefy euro co prawda wyhamowało, ale państwa peryferyjne wciąż skazane są na głęboką recesję. Można więc się spodziewać, że inwestorom jeszcze nieraz ukażą się tamtejsze demony.
Warto ponadto zwrócić uwagę na wyraźny już spadek korelacji pomiędzy wahaniami kursu euro do dolara a sytuacją na globalnych parkietach. Podstawowym wytłumaczeniem tej anomalii jest zdaje się zmiana percepcji inwestorów na szerokim rynku. W przeszłości wycena wspólnej waluty uważana była za wskaźnik określający to, na ile inwestorzy obawiają się ryzyka. Tymczasem ostatnie tygodnie pokazują, że uczestnicy rynku zaczynają 'geograficznie' patrzeć na rynki. Uznają np., że kłopoty strefy euro dotyczą Starego Kontynentu. W zupełności nie przeszkadzają im one w próbie przeforsowania czteroletnich rekordów na amerykańskich indeksach.
Co przyniesie dzisiejsza sesja? Przede wszystkim porcje nowych danych makroekonomicznych ze Stanów Zjednoczonych. Najważniejsza wydaje się publikacja indeksu nastrojów konsumenckich Uniwersytetu Michigan (oczekuje się poziomu 75,5 pkt). Inwestorzy poznają wstępny odczyt z 60 proc. ankiet. Będzie on przede wszystkim potwierdzeniem popytowych nastrojów wśród konsumentów prywatnych. Ponadto dowiemy się, jaka była lutowa inflacja w USA (w ujęciu CPI). Rynek spodziewa się, że w ujęciu rok do roku wyniesie ona 2,9 proc., zaś miesiąc do miesiąca 0,2 proc. Zdecydowanie wyższy poziom oznaczać może większe szanse na wprowadzenie QE3 (trzeciej rundy tzw. monetyzacji długu). Znaczące przekroczenie poziomu oczekiwań możliwe jest m.in. z powodu wysokich cen ropy naftowej na rynkach surowcowych.