Franki. Sądy sobie radzą, ustawa nie jest potrzebna

Franki. Sądy sobie radzą, ustawa nie jest potrzebna

Franki szwajcarskie
Franki szwajcarskie Źródło:Fotolia / fot. megakunstfoto
Raport NIK potwierdza to, co znający się na prawie wiedzą. Umowy frankowe są rażąco "antykonsumenckie". Jeśli jednak pojawi się nowa ustawa, jak chce NIK, kredytobiorcy mogą mieć problemy.

Oto mamy przed sobą raport Najwyższej Izby Kontroli o kredytach „we frankach”. To ważny dokument, ze względu na jego autora, mniej natomiast z uwagi na zawarte w nim tezy. Nazwijmy rzeczy po imieniu: NIK powiedziała to, co każdy o kredytach „frankowych” już od wielu lat wie. Powiedziała to, co od dawna głoszą - w oficjalnych przecież dokumentach, raportach, stanowiskach i tzw. istotnych poglądach - Prezes UOKiK, Rzecznik Finansowy, Rzecznik Praw Obywatelskich, sędziowie (w wyrokach), Trybunał Sprawiedliwości UE (też w wyrokach), profesorowie prawa (w opiniach prawnych), prawnicy sądowi konsumentów (w pozwach) i wreszcie sami konsumenci i ich stowarzyszenia (w reklamacjach, wezwaniach, stanowiskach itp).

Dyrektywa 93/13/EWG, która reguluje kwestię ochrony konsumenta naprawdę nie jest trudna. Już na pierwszy rzut oka – jeśli przyłożyć umowy bankowe do jej przepisów – widać, że umowy „frankowe” mają konsumenta za nic. Dyrektywa 93/13/EWG jest bardzo silnie prokonsumencka, a umowy „frankowe” są rażąco antykonsumenckie. Z tej konfrontacji umowy „frankowe” nie mają szans wyjść cało. Po prostu, jeśli zdarza się, że sąd nie przyznaje racji kredytobiorcy, to, przykro mi, ale oznacza to najczęściej jakiś błąd sądu. Potknięcie w metodyce lub rozumieniu przepisów, ale obiektywnie to po prostu błąd. Żadna umowa nie informowała o skali ryzyka na poziomie wymaganym przez prawo. Żadna. I już to tylko wystarcza, by umowę „położyć” przed sędzią, który jak należy zapoznał się pozwem. O innych wadach tych umów, licznych, nie wspominając.

Nowość raportu NIK polega w zasadzie na tym, że dość solidnie oberwało się organom państwowym. Słusznie. Rzecz jednak w tym, że to nie Rzeczpospolita Polska zaprojektowała i sprzedała Polakom toksyczne kredyty. Zrobiły to banki. A w zasadzie ich zarządy. Konkretne osoby, które nacisnęły przycisk „Sprzedawać”. Nikt im tego robić nie kazał. Zrobiły to świadomie, z własnej, nieprzymuszonej woli, z chęci zysku i z pogardą dla interesów swoich klientów i dla obowiązującego prawa. Takie są fakty. Potwierdziliśmy to w wielu wyrokach sądowych.

I oto w raporcie NIK pojawia się postulat „rozwiązania problemu” w drodze „rozwiązań ustawowych”. Drżę na myśl o realizacji tych zaleceń przez polskiego prawodawcę i wiem co mówię. W 2011 roku pojawiła się mała nowelizacja Prawa bankowego, zwana dzisiaj ustawą antyspreadową. Naprawdę niewielka nowelizacja, która wprowadziła możliwość spłaty tego dziwoląga, jakim jest kredyt złotówkowo-frankowy, we franku szwajcarskim. Intencje były zapewne dobre, ulżyć kredytobiorcom, zlikwidować kłody rzucane im przez banki pod nogi. Ale wyszło jak zawsze. Od razu przypominają mi się setki – jeśli nie tysiące - rozpraw, na których musieliśmy przekonywać sąd, że ta nowelizacja w żadnej mierze nie usunęła postanowień niedozwolonych. Bo banki oczywiście twierdziły, że ta nowelizacja oznaczała pełną akceptację ich praktyk w przeszłości, rozgrzeszenie i zielone światło na przyszłość. I w ogóle, że dzięki niej wszystkie postanowienia niedozwolone ot tak po prostu z Polski zniknęły. Co gorsza parę lat temu część sędziów była skłonna tę wersję „kupić”, a raz „kupił” ją nawet Sąd Najwyższy (szczęśliwie w późniejszych wyrokach zdystansował się od tego „wypadku przy pracy”).

Moim zdaniem sądy radzą sobie bardzo przyzwoicie, bez potrzeby zmian w prawie, mimo pojedynczych potknięć, oczywiście nagłaśnianych przez banki jako rzekoma linia orzecznicza. Prawo mamy bardzo dobre. Zresztą w całości pochodzi ono z Unii i chwała mu za to, bo ktoś je kiedyś gruntownie przemyślał, zanim przelał je na kilka stron tekstu i ujął w formę unijnej dyrektywy, nakazując wszystkim państwom wdrożenie tych zasad. I po stokroć wolę nieliczne potknięcia nielicznych sędziów, o których czasem tu czy tam się w mediach słyszy, niż ustawę, która w intencji „rozwiąże problem”, a w istocie „potknie” wszystko, wszędzie i od razu.

Każda nowa ustawa, a nie daj Boże specustawa, to jak podlanie bankowej bakterii na szkiełku, które w sądach już niemal wyjałowiliśmy w całości, tym razem nową, wspaniałą pożywką. Ileż możliwych nowych interpretacji! Ile luk, ile niejasności, niedopowiedzeń, ile wspaniałych nowych wątpliwości do zasiania w sądzie! Ile wzajemnych, skomplikowanych relacji przepisów nowych do tych już istniejących!

Stawiam dukaty przeciw kamieniom, że sektor bankowy wypatruje takiej ustawy z uśmiechem na ustach wiedząc, że zanim sądy zmuszą go do jej stosowania, minie kolejne 10 lat i roszczenia konsumentów pochłonie przedawnienie. Bo skoro zmuszenie banków do przestrzegania kodeksu cywilnego zajęło nam prawie 8 lat (tyle mniej więcej czasu upłynęło od pierwszych wyroków Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie do w miarę masowego wydawania orzeczeń korzystnych dla konsumentów w indywidualnych sprawach), to ile zajmie nam wypracowanie orzecznictwa na nowym gruncie ? Pytanie oczywiście retoryczne.

Krótko rzecz ujmując, raport ciekawy. Wyciąg z niego załączymy być może do naszych pozwów. Po stanowiskach Prezesa UOKiK, Rzecznika Finansowego, Rzecznika Praw Obywatelskich i trzech druzgocących banki opiniach profesorskich.

Robert Mazur, radca prawny kancelarii Mazur i Wspólnicy

Źródło: WPROST.pl