Dylemat Robin Hooda

Dylemat Robin Hooda

Dodano:   /  Zmieniono: 
Socjalizm to ustrój, który bohatersko walczy z problemami nieznanymi w innych ustrojach – pisał nieodżałowany Stefan Kisielewski. Gdyby „Kisiel” żył dzisiaj pewnie w taki właśnie sposób skomentowałby wyznanie brytyjskiego ministra ds. gmin Johna Denhama z Partii Pracy, który przyznał, że samorządy brytyjskie faworyzując ciemnoskórych pracowników doprowadziły do pauperyzacji białych, którzy teraz potrzebują pomocy państwa.
Oczywiście Wielka Brytania nie jest państwem socjalistycznym, ani nawet socjaldemokratycznym, ale akurat mechanizm opisany przez Denhama jest charakterystyczny dla państw, w których wrażliwość społeczna okazuje się ważniejsza od rozsądku. Oto mamy do czynienia ze zjawiskiem, które można by nazwać roboczo „dylematem Robin Hooda". Jak wszyscy pamiętamy dobroduszny rozbójnik z lasu Sherwood i jego wesoła kompania byli pionierami systemu redystrybucji majątku. Ich działalność zawodowa opierała się na tej samej regule, która rządzi m.in. progresywnym systemem podatkowym – chodziło o to, by łupić bogatych a ich precjoza przekazywać biednym, którzy dzięki temu zaznawali uroków sprawiedliwości społecznej pławiąc się w dotychczas niedostępnym dla nich luksusie. Problem, który w historii o Robin Hoodzie wprawdzie się nie pojawił, ale który jest naturalną konsekwencją takiej filozofii polega na tym, że w pewnym momencie grabieni na potęgę bogacze zamieniają się miejscami z dawnymi biedakami. I nagle okazuje się, że – trzymając się zasady „zabieraj bogatym – oddawaj biednym", trzeba dokonać wolty – i rozpocząć łupienie tych, którym wcześniej pomagano. Dla Robin Hooda i jego ekipy to nie najgorsze rozwiązanie – mechanizm działa jak perpetuum mobile, a misja zbawiania świata nigdy się nie skończy.

W takiej sytuacji znalazły się obecnie wspomniane wcześniej brytyjskie samorządy, o których mówił minister Denham. Wprowadzając „dyskryminację pozytywną" osób o innym niż biały kolorze skóry, samorządowcy wcielili się w rolę współczesnego Robin Hooda. Zapewnili lepsze warunki startu i większe możliwości znajdującym się dotychczas na gorszej pozycji czarnoskórym pracownikom chcąc „wyrównać ich szanse". Zamiast tego doprowadzili jednak do zamiany ról społecznych – szanse cały czas nie rozkładają się równo, z tymże teraz czarnoskórzy awansowali o oczko wyżej w hierarchii społecznej, a biali robotnicy spadli na sam jej dół. Co teraz zrobią samorządowcy? Ależ to jasne! – Walka z nierównościami musi dotyczyć biednych wspólnot białej klasy pracującej – apeluje Denham. Czyli teraz trzeba trochę pofaworyzować białych i za chwilę wszystko będzie po staremu. No i wtedy znowu będzie można wprowadzić „dyskryminację pozytywną" wobec czarnoskórych. Że to błędne koło? A jakże. Ma tylko jeden plus – dzięki ciągłemu gonieniu własnego ogona armia urzędników odpowiedzialna za „wyrównywanie szans” będzie miała zajęcie do końca świata i o jeden dzień dłużej.


A gdyby tak – szalona myśl – gdyby tak nie faworyzować nikogo? Nie okradać jednych z życiowych szans kosztem drugich? Gdyby tak posłuchać np. Friedricha von Hayeka, który tłumaczył, że ekonomia to taki szalony system, w którym chaos jest najwyższą formą porządku. Jeśli pozostawimy ją samej sobie to prędzej czy później dojdzie do tego, że generalnie pracowici będą mieli więcej, a leniwi mniej. Bo czyż nie to powinno być jedynym kryterium podziału dochodu?


Dyskryminując pozytywnie jakąś grupę tak naprawdę przyzwyczajamy ją do pomocy z zewnątrz. Zamiast o własnych siłach rozwiązywać swoje problemy ludzie, którzy mogą liczyć na pomoc samorządów, ministerstw czy innych urzędników, zawsze będą się na nich oglądać. Co okazuje się tragiczne w skutkach kiedy pomocy zabraknie. Jeśli czarnoskórzy teraz otrzymują fory od samorządów, a nagle – w imię podniesienia poziomu życia białych – przestaną je otrzymywać i okaże się, że to co dotychczas wystarczało do zdobycia pracy to teraz ciut za mało – poczują się oszukani. I prędzej czy później znowu trzeba będzie im pomóc – narażając jakąś inną grupę społeczną na wykluczenie. „Socjalizm to ustrój, który bohatersko walczy z problemami nieznanymi w innych ustrojach".


Niestety współcześni Robin Hoodowie niechętnie wychodzą z lasu i zawieszają łuki na kołkach. Jeśli bowiem przestaną oddawać się codziennej grabieży, nie będzie można snuć pięknych opowieści o ich heroicznej walce o lepsze jutro, które uparcie nie chce nadejść.