Prezes NBP Marek Belka twierdzi, że nie jest entuzjastą podatku VAT, ale – przekonuje – w sytuacji rosnącego deficytu budżetowego to najmniej bolesne rozwiązanie. Jacek Rostowski dodaje, że nie było alternatywy dla podniesienia stawki podatku VAT. A w zanadrzu politycy mają już kolejne podatkowe pomysły – choćby wprowadzenie podatku bankowego. Bo przecież nic się nie da zrobić… A już na pewno nie da się zmniejszyć wydatków. Co to, to nie!
Z podatkami jest tak, że niezależnie od tego jak bardzo je podniesiemy, to i tak zdobyte w ten sposób pieniądze państwo zdoła wydać. Ba – wkrótce okaże się pewnie, że środków w budżecie znów brakuje. Bo przecież jest wiele grup społecznych, którym słusznie należy się podniesienie standardu życia – nauczyciele, lekarze, żołnierze, pielęgniarki, górnicy, rolnicy, emeryci, etc. etc. Zawsze można też zbudować jakiś nowy stadion (igrzysk nigdy za wiele!), albo chociaż tunel wzdłuż rzeki (kto mieszka w Warszawie wie o co chodzi, innych – zapraszamy do podziwiania osiągnięć stolicy w tym zakresie). Generalnie jeśli państwo ma pieniądze to zawsze je zdoła wydać. Z sensem lub bez.
Ta skłonność państwa do wydawania pieniędzy, które znajdą się w jego zasięgu każe sceptycznie spojrzeć na plany ratowania finansów publicznych poprzez podnoszenie już istniejących, lub wymyślanie nowych (bankowy? bykowe?) podatków – zwłaszcza jeśli nie idą za tym inicjatywy zmierzające do obniżenia wydatków. A tych – ani widu, ani słychu. Parlament zacisnął pasa i… zwiększył budżet o 50 milionów złotych. Prezydent zacisnął mocniej – i jego budżet wzrósł zaledwie o 11 milionów. Ale to wszystko detaliści. Z projektu budżetu na 2011 rok wynika, że do zabawy pod nazwą KRUS dopłacimy, bagatela 15 miliardów złotych, a ZUS będziemy reanimować za 37 miliardów. W sumie do emerytur dopłacimy 52 miliardy – co oznacza, że gdyby ktoś w ciągu ostatnich 20 lat zamiast wymyślać kolejne podatki zracjonalizował system emerytalny to za rok zamiast 40 miliardów deficytu mielibyśmy 12 miliardów złotych nadwyżki. Ba, wystarczyłoby zlikwidować KRUS i objąć rolników standardowym ubezpieczeniem, by podwyżka VAT-u nie była konieczna (bo podwyżka ma nam przynieść 5 miliardów złotych zysku – a KRUS kosztuje nas wspomniane 15 miliardów). Czy na pewno nie ma alternatywy dla podnoszenia podatków?
Może być jednak tak, że wszystkiemu winni są… Majowie. To oni bowiem zapowiedzieli swego czasu, że koniec świata nastąpi tuż po Euro 2012 (gwoli sprawiedliwości – organizacji mistrzostw przez Polskę i Ukrainę nie przewidzieli). A skoro tak – to po prostu na oszczędzanie już nie ma czasu, a poza tym zmuszanie ludzi do zaciskania pasa w perspektywie rychłej apokalipsy byłoby nieludzkie. No i jak w takim wypadku planować np. reformę systemu emerytalnego – która musiałaby być zakrojona na kilkanaście lat?
Tylko dlaczego Niemcy zapowiedzieli dziś wprowadzenie kolejnych środków oszczędnościowych, mimo poprawiania się kondycji niemieckiej gospodarki? Nie znają tej przepowiedni?
Ta skłonność państwa do wydawania pieniędzy, które znajdą się w jego zasięgu każe sceptycznie spojrzeć na plany ratowania finansów publicznych poprzez podnoszenie już istniejących, lub wymyślanie nowych (bankowy? bykowe?) podatków – zwłaszcza jeśli nie idą za tym inicjatywy zmierzające do obniżenia wydatków. A tych – ani widu, ani słychu. Parlament zacisnął pasa i… zwiększył budżet o 50 milionów złotych. Prezydent zacisnął mocniej – i jego budżet wzrósł zaledwie o 11 milionów. Ale to wszystko detaliści. Z projektu budżetu na 2011 rok wynika, że do zabawy pod nazwą KRUS dopłacimy, bagatela 15 miliardów złotych, a ZUS będziemy reanimować za 37 miliardów. W sumie do emerytur dopłacimy 52 miliardy – co oznacza, że gdyby ktoś w ciągu ostatnich 20 lat zamiast wymyślać kolejne podatki zracjonalizował system emerytalny to za rok zamiast 40 miliardów deficytu mielibyśmy 12 miliardów złotych nadwyżki. Ba, wystarczyłoby zlikwidować KRUS i objąć rolników standardowym ubezpieczeniem, by podwyżka VAT-u nie była konieczna (bo podwyżka ma nam przynieść 5 miliardów złotych zysku – a KRUS kosztuje nas wspomniane 15 miliardów). Czy na pewno nie ma alternatywy dla podnoszenia podatków?
Może być jednak tak, że wszystkiemu winni są… Majowie. To oni bowiem zapowiedzieli swego czasu, że koniec świata nastąpi tuż po Euro 2012 (gwoli sprawiedliwości – organizacji mistrzostw przez Polskę i Ukrainę nie przewidzieli). A skoro tak – to po prostu na oszczędzanie już nie ma czasu, a poza tym zmuszanie ludzi do zaciskania pasa w perspektywie rychłej apokalipsy byłoby nieludzkie. No i jak w takim wypadku planować np. reformę systemu emerytalnego – która musiałaby być zakrojona na kilkanaście lat?
Tylko dlaczego Niemcy zapowiedzieli dziś wprowadzenie kolejnych środków oszczędnościowych, mimo poprawiania się kondycji niemieckiej gospodarki? Nie znają tej przepowiedni?