E-myto się spóźniło, Skarb Państwa nic nie stracił

E-myto się spóźniło, Skarb Państwa nic nie stracił

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. sxc.hu Źródło:FreeImages.com
E-myto zadebiutowało na polskich drogach z lekkim falstartem. 1 lipca, z przyczyn technicznych, firma Kapsch nie zdołała uruchomić elektronicznego systemu pobierania opłat drogowych – i zgodnie z umową zapłaci za dwa dni zwłoki (system ruszył ostatecznie 3 lipca) 2 miliony złotych kary umownej. Firma pokryje też koszty związane z tym, że 1 i 2 lipca do budżetu nie wpłynęły opłaty od kierowców za użytkowanie przez nich dróg. – Z punktu widzenia Skarbu Państwa system jest szczelny – przekonuje Urszula Nelken, rzeczniczka Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad.
Zgodnie z dyrektywą UE i przyjętym przez polski Sejm prawem 1 lipca 2011 roku polscy kierowcy powinni byli zacząć płacić e-myto. System elektronicznych opłat za korzystanie z dróg miał tego dnia objąć sieć 1560 km dróg. Kierowcy samochodów ciężarowych, a także samochodów z przyczepą ważących więcej niż 3,5 tony za kilometr przejechanej drogi mieli płacić od 0,16 do 0,53 złotych. Wszystko opóźniło się jednak o dwa dni – system ruszył 3 lipca.
Dlaczego doszło do opóźnienia? – Sprawa jest czysto techniczna – chodziło o podłączenie urządzeń kontrolnych na bramownicach do systemu kontrolnego – tłumaczy Dorota Prochowicz, rzeczniczka projektu e-myta. Wspomniane przez nią bramownice to kluczowy element systemu – po przejechaniu pod taką bramką, samochód wyposażony w urządzenie viaBOX wysyła za jego pośrednictwem sygnał o wjechaniu na trasę do centrali systemu. Od tego momentu, aż do czasu przekroczenia kolejnej bramki, wieńczącej płatny odcinek drogi, system nalicza kierowcy płatności. 1 i 2 lipca bramki nie działały poprawnie – i dlatego opłaty nie były naliczane. 

 

Co z tym e-mytem?

Dochody z e-myta mają trafiać do Krajowego Funduszu Drogowego, który przeznaczać je będzie na budowę, modernizację i utrzymanie polskich dróg. Czy z tej perspektywy dwa dni, w czasie których system nie działał poprawnie, okazały się dla polskich dróg „stracone"? Okazuje się, że nie. Umowa między GDDKiA a firmą Kapsch, która jest wykonawcą systemu e-myta w Polsce została tak skonstruowana, że w przypadku jakichkolwiek opóźnień wykonawca płaci milion złotych za każdy dzień, w którym system nie funkcjonuje – a dodatkowo pokrywa straty związane z tym, że do Krajowego Funduszu Drogowego nie wpłynęły pieniądze za użytkowanie dróg. Dlatego z punktu widzenia Skarbu Państwa opóźnienie w uruchomieniu systemu nie wiąże się z żadnymi kosztami. – Z naszego punktu widzenia system jest szczelny. Żaden podatnik nie dołożył ani złotówki do systemu – zapewnia Urszula Nelken. Ile ostatecznie zapłaci Kapsch dowiemy się na początku września. Media spekulują, że za każdy dzień zwłoki firma oprócz miliona złotych kary umownej zapłaci 2 miliony złotych na poczet e-myta, które powinno było wpłynąć na konto Krajowego Funduszu Drogowego.

Czy opóźnienia we wdrażaniu e-myta dało się uniknąć? Zdaniem Edmunda Kłossowskiego, eksperta z Instytutu Jagiellońskiego, było to niemożliwe, ponieważ ze względu na późne zakończenie przetargu (rozstrzygnięto go w październiku 2010 roku) Kapsch miał jedynie osiem miesięcy na wdrożenie systemu. – Tymczasem w Austrii zajęło to 15 miesięcy, a i tak nie udało się wszystkiego dopiąć do końca – wskazuje Kłossowski. – Przetarg był za długo, umowa została zawarta zbyt późno – dodaje. Nelken odpiera jednak ten zarzut wskazując, że firma podpisując umowę znała warunki kontraktu. Pretensji do GDDKiA nie ma również Prochowicz. – Wiedzieliśmy na co się piszemy, Dyrekcja była bardzo pomocna przy realizacji projektu – podkreśla. I dodaje, że Kapsch jako odpowiedzialny partner Skarbu Państwa wypełni „wszelkie zobowiązania kontraktowe". Zapewnia również, że od 3 lipca system jest już w pełni sprawny.    

arb