"Oburzeni" uratują kapitalizm?

"Oburzeni" uratują kapitalizm?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lech Wałęsa wieszczy koniec kapitalizmu, o którym świadczyć mają protesty europejskich „oburzonych” (przewidziane zresztą przez byłego prezydenta 15 lat temu). Co zastąpi kapitalizm? Zdaniem Wałęsy ma to być bliżej nieokreślony nowy ład, w którym będzie więcej sprawiedliwości, miejsc pracy i dialogu wszystkich ze wszystkimi. A może po prostu kapitalizm zastąpi „kapitalizm”.
Z kapitalizmem jest trochę jak z demokracją – to kiepski system, ale jak dotąd nikt nie wymyślił niczego lepszego. Niewidzialna ręka rynku – jeśli może działać swobodnie – rozdziela frukty niesprawiedliwie – ale obficie. „Sprytni" (trzymając się nomenklatury Wałęsy) kapitaliści bogacą się ponadprzeciętnie, a miliony mniej sprytnych im zazdroszczą. Rzecz jednak w tym, że nawet ci mniej „sprytni" mogą – dzięki efektywności kapitalizmu – żyć na wyższym poziomie niż feudalni chłopi, tudzież mieszkańcy socjalistycznych rajów (vide Korea Północna). Innymi słowy – mogłoby być lepiej, ale mogłoby być również znacznie gorzej. Z naciskiem na „znacznie".

„Oburzeni" – wbrew temu co mówi o nich Wałęsa – nie są neoproletariatem, ani „wyklętym ludem ziemi", który powstał, by rozkułaczyć burżujów w imię równościowych ideałów. To przedstawiciele klasy średniej, których „oburzyło" to, że muszą ponosić koszty kryzysu ekonomicznego niewspółmierne do swojej winy. Bo owszem – wszyscy przesadziliśmy trochę z konsumpcją, solidarnie nadmuchując balon ogromnej bańki spekulacyjnej, która na naszych oczach efektownie pękła – ale ktoś nam go nadmuchać pozwolił. A tak się złożyło, że „producenci" tego balonu zostali po wszystkim zasypani na pocieszenie deszczem pieniędzy – a cała reszta ma zacisnąć pasa. Jak tu się nie oburzać?

Patologia polegająca na tym, że kolejne błędy bankierów i finansistów są żyrowane przez coraz bardziej zadłużone państwa, nie jest jednak immanentną cechą kapitalizmu. Co więcej – ratowanie bankrutujących banków i funduszy inwestycyjnych ma z kapitalizmem tyle wspólnego, co rozgrywki polskiej ekstraklasy z piłką nożną. Niby wszystko wygląda podobnie – ale diabeł tkwi w szczegółach. To prawda – w kapitalizmie mamy zazwyczaj do czynienia z dużymi dysproporcjami finansowymi (bo jedni ludzie są sprytni, a inni są sprytni nieco mniej), tylko że istotą samoregulacji tego systemu jest ponoszenie odpowiedzialności za podjęte decyzję przez każdego – i tego sprytnego, i tego sprytnego nieco mniej. Amerykański astronauta Frank Borman powiedział kiedyś, że „kapitalizm bez bankructwa, jest jak chrześcijaństwo bez piekła" – i trudno o lapidarniejsze opisanie systemu owej samoregulacji. Innymi słowy – jeśli podejmujesz ryzykowne decyzje licząc na ogromny zysk, musisz liczyć się z tym, że wszystko stracisz. A wtedy nie ma zmiłuj – wypadasz z gry. To „kapitalistyczne piekło" ma powstrzymywać ogół inwestorów przed balansowaniem na skraju ekonomicznej przepaści. Owszem – zawsze znajdą się tacy, którzy ryzyko podejmą – ale większość będzie się jednak bać piekła. W dłuższej perspektywie czasowej system ten premiuje raczej rozwagę niż brawurę.

Tymczasem w świecie, przeciwko któremu protestują „oburzeni", mechanizm ten został wyłączony. Bankierzy, którzy w pogoni za zyskiem rozdawali kredyty na lewo i prawo, zamiast wylądować na bruku otrzymali kilka worków pieniędzy od zaniepokojonych polityków, którzy bardziej od zasad rynkowych cenią sobie święty spokój. Niestety dawanie pieniędzy bankrutowi-hazardziście nie rozwiązuje problemu – co najwyżej przesuwa go w czasie. Poza tym żyrowanie finansowego hazardu to powiedzenie tym, którzy dotychczas tego hazardu nie uprawiali: „piekła nie ma, możecie szaleć, jakby co to pomożemy". W ten sposób miliardy euro wpompowane w system bankowy zamiast zakończyć kryzys sprowadziły na nas jego drugą falę. Że upadek wielkich banków i funduszy inwestycyjnych byłby bolesny? To prawda. Ale czy jesteśmy pewni, że ich ratowanie za wszelką cenę będzie mniej bolesne? I czy jesteśmy pewni, że starczy nam worków z pieniędzmi, aby zaspokoić rosnące potrzeby uprawiających hazard finansistów?

„Oburzeni" protestujący przeciwko chciwym bankierom i rozrzutnym rządom mogą być przekonani, że ich celem jest obalenie kapitalizmu. Prawda jest jednak taka, że to właśnie oni mogą pomóc w jego ocaleniu.