Ci łajdacy z Wall Street - Fundusze private equity

Ci łajdacy z Wall Street - Fundusze private equity

Niemiecka gospodarka chwieje się w posadach, więc politycy zaczynają demonizować rolę funduszy inwestycyjnych

Mało które miejsce zostało ciężej dotknięte upadkiem niemieckiego przemysłu stalowego niż Gelsenkirchen, liczące 271 tys. mieszkańców miasto w Zagłębiu Ruhry, gdzie bezrobocie sięga

26 procent i należy do najwyższych w kraju. Kiedy więc Franz Muntefering, przewodniczący rządzących Socjaldemokratów, porównał zagraniczne fundusze typu private equity do "plagi szarańczy wysysającej środki" z niemieckich firm, bardzo spodobało się to Alfredowi Schleuowi. – Wreszcie ktoś nazwał rzecz po imieniu – mówi Schleu, szef lokalnej komórki IG Metall, związku zawodowego reprezentującego 2,4 miliona pracowników takich branż jak hutnictwo i motoryzacja.

Fundusze private equity, które wykupują całe firmy lub ich części, a następnie poddają je restrukturyzacji, napotykają rosnącą wrogość. Nieważne, że kierowany przez Socjaldemokratów rząd sam chce uszczknąć nieco z głębokiej kiesy funduszy, których inwestycje w Niemczech oceniano w ubiegłym roku na 27,7 miliarda dolarów. Od 1998 roku rząd sprzedał dwie firmy nowojorskiemu funduszowi Apax Partners Inc. – Tank & Rast, sieć moteli i stacji benzynowych zlokalizowanych przy autostradach, oraz Drukarnię Federalną. Ataki na zagranicznych inwestorów dotyczą nie tyle faktów, ile emocji i wynikają z desperackich prób podejmowanych przez rząd kanclerza Gerharda Schroedera, by przekonać do siebie proletariackich i lewicowych wyborców z Nadrenii Północnej-Westfalii, najludniejszego landu Niemiec, gdzie leży między innymi Gelsenkirchen i inne równie ciężko dotknięte przez los miejscowości.

Schroeder i spółka są zdesperowani. Sondaże pokazują, że w wyznaczonych na 22 maja wyborach krajowych land ten przypadnie opozycyjnym Chrześcijańskim Demokratom, co może oznaczać koniec koalicyjnego rządu SPD z partią Zielonych. – Ataki te są inspirowane przez kogoś, kto za sobą ma już tylko ścianę – mówi Peter Hammermann, dyrektor zarządzający Barclay Private Equity Fund na Niemcy. Dla niektórych przedstawicieli skrajnej lewicy krytyka zagranicznego kapitału w wykonaniu Munteferinga i tak była zbyt łagodna, więc polityk nie uniknął obrzucenia jajkami na pochodzie pierwszomajowym w Duisburgu.
Wyrażenia użyte przez Munteferinga są uderzająco zbieżne z zawartością okładkowego artykułu w majowym wydaniu wewnętrznego magazynu IG Metall, co budzi obawę, że podjęto skoordynowaną akcję przeciwko funduszom private equity. Ilustracja na okładce przedstawia obżartego komara w garniturze, który uśmiechając się demonicznie, uchyla cylinder w barwach flagi USA. Amerykańskie firmy w Niemczech: krwiopijcy – głosi tytuł.

Niewielu Niemców ma tak radykalne poglądy. Sondaże pokazują jednak, że opinia publiczna źle postrzega firmy i inwestorów, które jej zdaniem, chcą osiągać zyski kosztem likwidacji miejsc pracy. Ten sprzeciw może doprowadzić do prób podwyższenia podatku od zysków funduszy private equity lub wprowadzenia licencji dla pracujących w nich menedżerów, co mogłoby być użytecznym narzędziem do ograniczenia ich działalności. – Naród chce, by firmy w większym stopniu wykazywały się społeczną odpowiedzialnością – mówi Richard Hilmer, dyrektor zarządzający berlińskiego ośrodka badań społecznych Infratest-Dimap.

Szokujące zachowanie

Sprzeciw wobec funduszy najbardziej widoczny jest w Niemczech, ale podobne sygnały docierają także z Francji, gdzie pojawiają się pierwsze próby, by winę za wolny wzrost gospodarczy zrzucić na zagranicznych inwestorów. – Zachowanie niektórych funduszy jest dla Europejczyków szokujące – mówi Bernard Carayon, francuski parlamentarzysta, który wniósł projekt ustawy ograniczającej dostęp do kapitału francuskich firm. – Inwestują u nas z dwóch powodów: albo chcą zwolnić pracowników, a potem sprzedać firmę, wcześniej dzieląc ją na części, albo też polują na nasze technologie.
W Niemczech pogorszenie klimatu wokół funduszy private equity może mieć wpływ na losy setek rodzinnych firm, które rozważają zawarcie z nimi transakcji. Już dziś niemieccy przedsiębiorcy znani są z tego, że niechętnie oddają swe interesy w ręce cudzoziemców, nawet gdy jest to ekonomicznie korzystne. – Ta niebezpieczna retoryka jest pożywką dla resentymentów skierowanych przeciwko przedsiębiorcom – twierdzi Randolf Rodenstock, który w 2003 roku zdecydował się sprzedać zakłady oprawek do okularów i szkieł kontaktowych Rodenstock funduszowi Permira, kończąc tym samym stuletnie władanie swej rodziny nad firmą.

Czemu warto stawiać na zagraniczne fundusze? To prawda, że zwalniają one pracowników i przenoszą produkcję do krajów o niższych kosztach. Firmy private equity podejmują jednak wyzwania, które odstraszają innych inwestorów. Londyńska Permira Adviser podjęła wielkie ryzyko, gdy w 2003 roku w ramach transakcji szacowanej na 1,3 mld USD przejęła pakiet kontrolny w przynoszącej straty płatnej telewizji Premiere. – W firmie panował kompletny chaos – mówi Thomas Krenz, dyrektor zarządzający Permiry w Niemczech. Stację zrestrukturyzowano i w marcu jej akcje zadebiutowały na frankfurckiej giełdzie. Z kolei dzięki pomocy Haima Sabana, inwestora z Los Angeles, niemiecki nadawca ProSiebenSat.1 Media poprawił wiarygodność kredytową, a wartość jego akcji wzrosła ponaddwukrotnie, bez drastycznych zmian w poziomie zatrudnienia.

Fundusze private equity często pomagają też niemieckim firmom w restrukturyzacji, znajdując rynki dla ich pozapodstawowej działalności. Wincor Nixdorf, dawny dział Siemensa zajmujący się oprogramowaniem i usługami informatycznymi, zadebiutował w ubiegłym roku na frankfurckiej giełdzie dzięki restrukturyzacji przeprowadzonej przez KKR. Od 1999 r., kiedy KKR przejął firmę, Nixdorf zwiększył zatrudnienie ponaddwukrotnie do z górą 6 tys. osób, a większość z tych miejsc pracy powstała w Niemczech. Nie jest też prawdą, że private equity jest amerykańską specjalnością. Według danych Niemieckiego Stowarzyszenia Private Equity i Venture Capital, ponad 80 proc. sum zainwestowanych w 2004 roku w Niemczech przez takie fundusze pochodziło od inwestorów niemieckich, takich jak banki czy firmy ubezpieczeniowe.

Jednak do Niemców coraz bardziej zaniepokojonych stagnacją gospodarczą, rekordowym bezrobociem i kurczącym się państwem socjalnym, te złożone argumenty nie trafiają. Jak na razie kanclerz Schroeder trzyma się w cieniu, a jego partia nie przedstawiła żadnej propozycji, która współgrałaby z retoryką Munteferinga. Wręcz przeciwnie. W marcu Schroeder zaproponował obniżenie stawki podatku korporacyjnego z 39 do 33 procent, tak by niemiecki biznes stał się bardziej konkurencyjny. Aby jednak okazać ideową pryncypialność, Socjaldemokraci będą musieli przynajmniej na pokaz przeciwstawić się ekspansji private equity. – Potrzebujemy bodźców do tworzenia nowych miejsc pracy, a nie do robienia szybkich interesów – mówi związkowiec Schleu. Trudno jednak przekonać kogokolwiek w Niemczech, że te dwie rzeczy mogą iść z sobą w parze.

Fundusze na łowach

Wartość ich europejskich inwestycji rośnie w błyskawicznym tempie

Wlk. Brytania
2001 – 25,00
2002 – 31,21
2003 – 47,96
2004 – 52,45

Niemcy
2001 – 6,78
2002 – 9,25
2003 – 20,52
2004 – 27,70

Francja
2001 – 6,06
2002 – 17,83
2003 – 7,24
2004 – 23,29

Jack Ewing,
Współpraca: Rachel Tiplady