Pierwsze wrażenie ze Starfield. Ciężki start w piękny kosmos

Pierwsze wrażenie ze Starfield. Ciężki start w piękny kosmos

Starfield
Starfield Źródło:WPROST.pl
Premiera Starfielda otworzyła graczom bramy kosmosu, ale czy długo oczekiwany tytuł RPG od Bethesdy jest grą roku? Od paru dni zwiedzam świat Starfield i mogę powiedzieć, że tytuł wciągnął mnie na dobre, choć nie od razu.

Starfield – jedna z najbardziej oczekiwanych gier 2023 roku – ma dziś swoją premierę. Recenzje tytułu są dość pozytywne, a z początkiem września produkcja całkowicie zdominował internetowe dyskusje. W social media przekomarzają się zarówno fani traktujący grę jako tytuł wyśmienity, jak i komentatorzy wytykający produkcji wadę za wadą.

Po ponad 30 godzinach spędzonych w świecie Starfielda w ostatnich dniach pora bym dołożył swój fragment do tej skomplikowanej mozaiki. Zaskakująco – obie strony mogą mieć sporo racji.

Starfield – trudne dobrego początki

Starfield to pierwsza nowa seria Bethesdy od blisko 30 lat. Już na starcie zmaga się więc z ogromnymi oczekiwaniami fanów, którym nie sposób sprostać. Przyznam, że i dla mnie pierwszy kontakt z grą był jak kubeł zimnej wody. W tamtym momencie gra mocno przypominała mi Fallouta 4 w „przebraniu NASA”. Przebraniu całkiem udanym, bo na szacie graficznej można zawiesić oko na dłużej.

„I to już? To wszystko? Chwila, co ja mam robić?” – takie myśli kłębiły mi się w głowie na samym początku, gdzie w intro wprowadzany jest zarys głębszej fabuły, toczymy pierwsze walki z piratami czy uczymy się pilotowania statków kosmicznych.

Start naszej historii nie jest zbytnio skomplikowany, ani cudownie napisany. Autorzy bardzo szybko i nieco bez wyboru gracza wtłaczają nas w główny wątek fabularny. Dotknęliśmy tajemniczego kawałka kosmicznego złomu i w dwie chwile potem wszyscy nam gratulują, oferują pracę, chcą nas zabić, dają statek kosmiczny, robota kompana – brakuje tylko soczystego kopa na start.

Jednocześnie każde nieopatrzne kliknięcie w ogromnym systemie menu wprowadza nas w kolejny tutorial. Samouczki pojawiają się jeden za drugim i zalewają nas kolejnymi informacjami, które trudno spamiętać. Tak się prowadzi statek, tak się eksploruje, to musisz skanować, a to wydobywać laserem górniczym. Tu zbudujesz posterunek, tu możesz edytować statki, tu prowadzić badania naukowe, tu się przyjmuje kontrakty, a tak przekonasz postaci niezależne do swoich racji.

Co więcej, żaden z samouczków nie wchodzi w szczegóły na tyle, by gracz czuł się faktycznie wprowadzony w kolejne systemy tytułu. W efekcie jesteśmy wrzucani na naprawdę głęboką wodę. Pierwsze godziny Starfielda są dość przytłaczające i mogą nawet zniechęcić. Jestem jednak zdania, że warto jednak zabrnąć w grę nieco dalej.

Starfieldowi trzeba dać pooddychać

W moim przypadku wszystko „kliknęło” około dziesiątej godziny gry. Lepiej wiedziałem już, w którą stronę chce budować moją postać, a parę nowych broni i umiejętności dało mi dużo więcej frajdy w walce. Odblokowanie jetpacka powinno być obowiązkowym pierwszym punktem dla każdej nowej postaci. Znacząco zmienia on rozgrywkę, ułatwia poruszanie się po świecie i tak dalej. To totalny must have.

Po pewnym czasie sprawniej radziłem sobie także z wrogami w kosmosie. Tu znów ostrzeżenie – początkowy statek Frontier to kupa złomu. W miarę szybko przesiadłem się na zdobyczną jednostkę piratów, nieco ją podrasowałem, zainwestowałem w umiejętności pilotowania i frajda z dogfight'ów z miejsca była parę razy większa.

Eksploracja kosmosu – która miała być jednym z fundamentów Starfielda – jest nieco bardziej dwuznaczna. Same wycieczki po powierzchniach poszczególnych planet były ciekawe na samym początku, ale szybko stały się rutyną. Skanujemy rośliny, zwierzęta i minerały, by do bólu wolno wypełniać procenty do stu.

Po pięciu planetach ma się wrażenie, że wszystko gdzieś się już widziało, może w nieco innej konfiguracji. Zwłaszcza nudne są jaskinie, które zwykle dają nam jedynie nieco zasobów i może parę bestii do zabicia. Z drugiej strony bardzo dobrze eksplorowało mi się opuszczone stacje kosmiczne. Momentami ciężka atmosfera przypominała mi System Shocka.

Starfield

Fabuła też wpada z czasem na lepsze tory. Po początkowym szoku związanym z dołączeniem do organizacji Constellation szybko spotykamy grono barwnych i przekonujących postaci. Dostajemy też pierwszą misję, w której można poczuć się nieco jak Indiana Jones podążający śladami zapomnianego artefaktu po kolejnych poszlakach.

Do gustu przypadła mi też Sarah Morgan – szefowa Constellation, która jako kompanka towarzysząca w misjach stała się głosem rozsądku wobec nieco kryminalnych zapędów mojej postaci. Poszukiwaczka przygód jest napisana z polotem, świetnie odegrana i stanowi ogromny kontrast w porównaniu do Vasco. Nasz pierwszy kompan robot jest nieco oschły i dużo mniej ciekawy.

Jaką grą jest naprawdę Starfield?

Starfield jest ogromną grą i nadal mam wrażenie, że tylko zarysowałem powierzchnię rozległego świata, który ma do pokazania. Dokładnie wiem jednak, jakim typem produkcji jest nowy tytuł Bethesdy.

To gra typu slow burn, która ma dużo do zaoferowania, ale w nieco przytłumionym, niezobowiązującym stylu. Podczas moich sesji nigdy nie miałem ogromnych wyrzutów adrenaliny – walk, które kończyłem z jednym punktem życia, czy widowiskowych pojedynków w statkach kosmicznych niczym w Star Wars. Z drugiej strony nie można nazwać gry nudną i ani razu nie korciło mnie, by ją wyłączyć i porobić coś innego.

Centralnym motywem rozgrywki jest koncepcja rozbudowywania. Miarowego dokładania jednej cegiełki do drugiej, powolnego zmierzania do dalekiego i skomplikowanego celu. Niezależnie czy dokładamy kolejny punkt umiejętności bohatera, znaleźliśmy zjawiskowo dobry pancerz, w końcu mamy odpowiednie zasoby do ulepszenia naszej ulubionej broni, środki na gruntowną przebudowę statku czy zbudowaliśmy nowy posterunek.

Krok za krokiem stajemy się silniejsi, dostajemy w ręce nowe narzędzia, rozwijamy dostępne wcześniej opcje, a zdobycze z jednego aspektu gry pozwalają nam posunąć sprawy dalej w innym systemie rozgrywki. A potem orientujemy się, że właśnie spędziliśmy przy grze pięć godzin. Dawno nie zdarzało mi się już wyłączyć gry i od razu myśleć, co zrobię w niej jutro. Starfieldowi udało się to osiągnąć.

Jako że tytuł Bethesdy od 6 września dostępny jest w Xbox Game Pass – szczerze polecam sprawdzenie Starfielda na własną rękę, za niewielką opłatą subskrypcyjną. To niezwykle dobry sposób na przekonanie się, czy świat gry jest dla nas wciągający i chcemy pozostać w nim nawet na setki godzin.

Czytaj też:
Starfield już stał się bestsellerem. Wyprzedził Baldur's Gate 3 na Steam
Czytaj też:
Wypaliłem się, przechodząc Baldur's Gate 3. Czy gra RPG może być za długa?

Źródło: WPROST.pl