Dawno, dawno temu w galaktyce z niewykorzystanym potencjałem. Recenzja Star Wars: Outlaws

Dawno, dawno temu w galaktyce z niewykorzystanym potencjałem. Recenzja Star Wars: Outlaws

Star Wars: Outlaws
Star Wars: Outlaws Źródło: Materiały prasowe / Ubisoft
Star Wars: Outlaws pozwala nam przeżyć przygodę w świecie Gwiezdnych Wojen widzianą nie z perspektywy potężnych rycerzy Jedi, ale z perspektywy złodziejki uwikłanej po uszy w potyczki w galaktycznym półświatku. Wcielenie się w Kay Vess jest przyjemne, ale gdyby nie parę irytujących aspektów mogłoby być o wiele lepsze.

Star Wars: Outlaws to osadzona w otwartym świecie gra akcji z widokiem z trzeciej osoby stworzona przez należące do Ubisoftu szwedzkie studio Massive Entertainment. Gra pozwala doświadczyć świata znanego z Gwiezdnych Wojen nie z perspektywy władającego mocą rycerza Jedi, a „koleżanki po fachu” Hana Solo – banitki Kay Vess i jej futrzastego małego towarzysza – kosmity z rasy Merqaal o imieniu Nix.

Star Wars: Outlaws, czyli odległa galaktyka z perspektywy złodziejki

Niewątpliwie głównym atutem gry jest wszechobecny klimat Gwiezdnych Wojen. Widać to m.in. w pieczołowicie zaprojektowanych lokacjach na pięciu planetach, które odwiedzamy, zasiedlonych przez niezwykłe ludzko-kosmiczno-robotyczne społeczeństwo. Świetnie wybrano też czas akcji, która dzieje się pomiędzy wydarzeniami z filmów „Imperium Kontratakuje” i „Powrót Jedi” i przenosi nas w najbardziej tradycyjne wyobrażenie tego uniwersum. Gdy w trakcie rozgrywki odwiedzimy miasto Mos Eisley na pustynnej planecie Tatooine z patrolującymi ulice szturmowcami i przechadzającymi się nimi mamutopodobnymi banthami oraz odwiedzimy słynną kantynę, możemy dosłownie poczuć się jak w starej filmowej trylogii. Minigry takie jak karciany kasselski sabak, możliwość obstawiania wyścigów fatierów, czy klimatyczne rozgrywki na automatach tylko potęgują ten klimat.

Screen z gry Star Wars: Outlaws

Jako że w Star Wars: Outlaws wcielamy się w złodziejkę, świetnie poznajemy przestępczy półświatek. Fabuła gry jest sprawnie napisaną opowieścią z gatunku heist, czyli historią o planowanym wielkim napadzie, w której najpierw zbieramy drużynę, a potem wykonujemy największy skok w galaktyce. Ma on pozwolić nam odegrać się na brutalnym szefie nowego kartelu, który oznaczył nas Piętnem Śmierci za kradzież przeżywaną w pierwszych godzinach rozgrywki.

W grze ciekawie nakreślona jest nasza protagonistka, której przeszłość i drogę do zostania złodziejką poznajemy podczas wielu retrospekcji. Interesujący są towarzysze, których werbujemy do skoku, ale brakuje większego pogłębienia ich charakterów, a zwłaszcza androida ND-5. W opowieści bardzo dobrze oddany jest zaś klimat półświatka, w którym nie chodzi o walkę dobra ze złem, tylko o przeżycie i zaspokojenie swoich egoistycznych pobudek, a poszczególne postacie, nawet pozytywnie do nas nastawione, są w stanie zdradzić i zabić, tylko żeby zarobić więcej.

Między Huttami a Szkarłatnym Świtem

Jeśli mowa o półświatku, to w grze obok głównych misji rozwinięta jest ciekawe mechanika lawirowania między czterema galaktycznymi kartelami.– Syndykatem Pyke'ów, Szkarłatnym Świtem, Kartelem Huttów i Klanem Ashigów. W czasie rozgrywki będziemy wykonywali zlecenia dla poszczególnych gangów, zwiększając sobie u nich reputację. To przekłada się na lepsze ceny i unikatowe towary w sklepach z nimi związanych, dodatkowe misje, czy możliwość odwiedzania zajętych przez nich terytoriów bez wywoływania alarmu oraz inne ułatwienia.

Jednak bardzo często wykonując misję dla jednego gangu, możemy w pewnym momencie zdecydować się na zdradzenie go i wsparcie innej rywalizującej z nim grupy. W ten sposób zyskamy zwykle lepszą nagrodę i ulepszymy sobie reputację u nowej frakcji, pogarszając ją u tej pierwszej. W całej rozgrywce możemy lawirować między frakcjami, cyklicznie zwiększając i zmniejszając reputacje u danych karteli. Jednak obniżenie reputacji wiąże się z utrudnieniami – mniejszym dostępem do misji danej frakcji, ograniczeniem wejścia na jej terytoria, a w końcu nawet ściągnięciem sobie na kark łowców, którzy będą mieli za zadanie wyeliminować sterowaną przez nas bohaterkę. Niestety system karteli w niewielkim stopniu przekłada się na wykonywanie głównych misji, sprawiając wrażenie osobnej gry.

Screen z gry Star Wars: Outlaws

Skradając się wśród szturmowców

Sama rozgrywka czerpie z wielu popularnych tytułów – przede wszystkim z ubisoftowej serii Assassin's Creed. Jeśli chodzi zaś o eksplorację świata, w tym poprzez wspinaczkę, czy też walkę, bardzo często możemy mieć wrażenie gry w produkcję z serii Uncharted, ale w świecie Gwiezdnych Wojen.

Star Wars: Outlaws w dużej mierze można nazwać skradanką, bo wydaje się, że to zakładany przez twórców jako domyślny sposób podchodzenia do walki. I mimo że wiele misji można przejść, ścierając się z przeciwnikami w bezpośrednich strzelaninach, to jednak jest to utrudnione m.in. przez to, że nasza bohaterka może ze sobą nosić jedynie swój podstawowy blaster (chociaż na różny sposób ulepszany), uzbrojenie przeciwników podnosząc i używając jedynie na chwile, wyrzucając je przy każdej interakcji z otoczeniem. Gracze preferujący otwartą walkę mogą być też zawiedzeni tym, że w grze pojawiają się misje, które możemy przejść wyłącznie po cichu, a jakiekolwiek wzbudzenie alarmu cofa nas do punktu kontrolnego.

Niestety system skradania jest dość toporny, o wiele mniej rozwinięty niż w grach z serii Assassin's Creed. W grze co prawda da się odwracać uwagę przeciwników czy to za pomocą różnych sztuczek towarzyszącego nam Niksa lub popularnego w takich sekwencjach gwizdu, to nie da się nawet ukrywać ciał poległych przeciwników. Chociaż z drugiej strony, po co ukrywać ciała, jeśli strażnicy po zobaczeniu martwych kolegów jedynie chwilowo są bardziej zaniepokojeni, ale wystarczy ukryć się na krótki czas, żeby zupełnie zapomnieli o sprawie.

Screen z gry Star Wars: Outlaws

AI wrogów jest po prostu głupie. Sam gwizd odwraca uwagę jedynie najbliższego przeciwnika, gdy wróg stojący metr od niego już tego gwizdu nie usłyszy. Wrogowie nie słyszą też dźwięku szamotaniny, przez co najskuteczniejsze jest atakowanie ich kolejno ogłuszającą pięścią nawet tuż za plecami kolegi. I tu uwaga – pojedynczy headshot z blastera najczęściej nie jest w stanie powalić przeciwnika, ale uderzenie naszej protagonistki przez hełm szturmowca jak najbardziej wyłącza go z dalszej walki. Dodatkowo podczas skradania w czasie misji brakuje zapisu w dowolnym momencie, co wielokrotnie cofa nas o kilka minut i kilku pokonanych wrogów. Brakuje też pułapek, które mogłyby pomóc w skrytej walce z przeciwnikami. Jeśli skradanie jest podstawowym systemem walki, to powinno być zrobione o wiele lepiej, bo tak po prostu nuży.

Mogłoby być o wiele lepiej

Mimo że przedstawiony świat na pierwszy rzut oka wydaje się żywy, to można poczuć się w nim, jak w wielkiej makiecie. Przekradając się przez bazę imperium i widząc stojąca samotnie maszynę krocząc AT-ST chciałoby się wsiąść w nią i za jej pomocą podjąć walkę. Niestety, mimo że sami jesteśmy celem ataku innych AT-ST, to nie ma takiej możliwości. W całej grze w otwartym świecie nie możemy dosiąść innego pojazdu niż nasz ścigacz i statek kosmiczny, którym przemieszczamy się na orbity planet.

Screen z gry Star Wars: Outlaws

Podobnie bardzo mocno uproszczony jest znany z wielu gier z otwartym światem system „policji”. Gdy w świecie gry namieszamy za bardzo, lub po prostu pojawimy się na terenie pod kontrolą imperium, zostaniemy zatrzymani i aresztowani, lub zabici w walce. Gdy zdobędziemy sześć „gwiazdek”, będą nas ścigać elitarni Szturmowcy Śmierci. Jednak przed każdym pościgiem wystarczy ukryć się na chwilkę, żeby przestać być poszukiwanym – nawet w centrum wrogiej bazy! Z kolei aresztowanie co prawda zabierze nam sporo kredytów, jednak odeśle nas jedynie kilkaset metrów od lokalizacji, w której daliśmy się złapać, nawet jeśli to ciągle będzie zastrzeżony teren. Problematyczne jest też latanie na ścigaczu, z którego nie możemy strzelać do przeciwników poza ładowanym atakiem specjalnym, kiedy oni atakują nas cały czas.

Do gry wrzucono naprawdę wiele ciekawych mechanik znanych z innych gier, natomiast w prawie każdym przypadku są one gorsze niż w tytułach, które zasłynęły z ich stosowania. Gra nie implementuje żadnego z tych mechanizmów w sposób wybitny ani sama w taki sposób nie wprowadza niczego wyjątkowego. To trochę jak napisana na zaliczenie przeciętna praca, w której zrobiono, co trzeba, żeby zdać, ale niewiele więcej.

Jednak niektóre mechaniki w grze warto docenić. Wśród ciekawszych rozwiązań jest zdobywanie drobnych misji poprzez podsłuchiwanie, czy znajdowanie wskazówek na ich temat w otoczeniu – to o wiele bardziej naturalny sposób niż przez setki znaczników na mapie znanych z wielu gier z otwartym światem. Ciekawy jest system zdobywania nowych umiejętności, który polega na tym, że po znalezieniu odpowiedniego eksperta musimy zrobić drobne wyzwania polegające na przykład na odpowiednim pokonaniu danej liczby wrogów, czy znalezieniu kilku sposobów na zadowolenie towarzyszącego nam wszędzie Niksa. Świetne jest też otwieranie zamków w postaci rytmicznej minigry czy hakowanie oparte na zasadach planszowej gry Mastermaind.

Screen z gry Star Wars: Outlaws

Jeśli chodzi o aspekt techniczny, to grając na konsoli Xbox Series X, nie uświadczyłem wielu błędów, chociaż napotkałem na pojedyncze, niewielkie glicze, które w żadnym stopniu nie utrudniały mi rozgrywki. Graficznie gra nie specjalnie zachwyca, ale nie jest też źle.

Podsumowanie

Star Wars: Outlaws to produkcja, w którą mogą zagrać przede wszystkim fani Gwiezdnych Wojen. Jeśli przymkną oko na niedociągnięcia i wsiąkną w rolę łotrzycy planującej skok życia, lawirującej między kosmicznymi kartelami będa się bawić naprawdę dobrze. Jeśli zaś ktoś alergicznie reaguje na skradanki i nie widzi nic pociągającego w opowieściach z odległej galaktyki, od ogólnej oceny powinien odjąć punkt, a samą grę może sobie z czystym sumieniem odpuścić. Z pewnością pod względem mechanik i rozgrywki nie znajdzie tu nic wyjątkowego. Za to w wielu miejscach produkcji można dostrzec jej niewykorzystany potencjał. Jeśli Ubisoft zdecyduje się na kontynuację opowieści o Kay Vess, to nie tak znowu wiele potrzeba, by uczynić z niej nie tylko solidną, ale bardzo dobrą grę.

Ocena: 7,5/10

Czytaj też:
Latamy stateczkiem, by uratować inne stateczki. Recenzja Minishoot' Adventures
Czytaj też:
Prawdziwe zanurzenie w kulturze Na'vi. Recenzja Avatar Frontiers of Pandora

Źródło: WPROST.pl