W styczniu 1993 r. zatonął prom Jan Heweliusz kursujący od lat między Świnoujściem a szwedzkim Ystad. Katastrofa takiego statku na Bałtyku w końcówce XX wieku, z której prawie nikt się nie uratował, to rzecz niebywała. Prom pływający po małym morzu to nie samolot, gdzie jak dojdzie do wypadku, to w zasadzie giną wszyscy. Tu zabezpieczeń przed utonięciem i źródeł pomocy jest wiele.
Jan Heweliusz to żyjący w XVII w gdańszczanin, przedsiębiorca-piwowar. Był astronomem i matematykiem. Przeszedł do historii jako autor map Księżyca i pierwowzoru peryskopu. Skoro w XVII wieku zajmował się matematyką, to musiał być to wielki umysł. Nie dziwi, że dumny naród Polski nadał jego imię jednemu z bardziej znanych promów kursujących na Bałtyku.
Reżyser dostał spory budżet, więc pokazał, że naprawdę umie kręcić duże wiarygodne sceny poszczególnych etapów katastrofy, co łatwe nie jest. Świetnie oddany jest klimat i nastrój polskiej rzeczywistości początku lat 90., czyli tego jak brzydkie i brudne były polskie miasta. Aktorzy grają tak dobrze realia tamtych czasów, że widz jest przekonany, że przeniósł się do tamtych czasów. Aż trudno kogoś wyróżnić.
Nie zdradzając treści filmu, choć przecież wiadomo o co chodzi, świetnie, ale z należnym dystansem, pokazane jest ludzkie cierpienie. Śmierć osób bliskich zawsze jest tragedią, a zwłaszcza gdy jest tak bezsensowna.
Wielką wartością filmu jest pokazanie jak na katastrofę zareagowało młode, ledwo powstałe wolne państwo, które tak naprawdę ciągle było i duchem, i ciałem w głębokim komunizmie.
„Czysty stalinizm”
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
