W połowie miesiąca MON przesunął termin składania ofert na zakup 70 śmigłowców o wartości 10-12 mld zł. Firmy na wzięcie udziału w przetargu mają teraz czas do końca roku, a nie, jak pierwotnie zakładano, do końca listopada. Czy konkurs na helikoptery dla polskiej armii zakończy się skandalem?
Przesunięcia terminu na ostateczne złożenie ofert domagali się Amerykanie, którzy mają swoje fabryki w Polsce - Sikorsky Aircraft z zakładami w Mielcu oraz włosko-brytyjskie konsorcjum AgustaWestland, właściciel PZL Świdnik. Trzeci oferent, który fabryki nie ma - Airbus Helicopters, producent EC725 Caracal - działania konkurencji nazwał "oczywistym zamiarem destabilizacji przetargu".
W październiku prezes firmy Sikorsky Mick Maurer wystosował list do prezydenta, premiera i szefa MON, grożąc wycofaniem z przetargu, jeśli jego wymogi nie przestaną być ustawione "pod jednego producenta". Choć rzecznik MON Jacek Sońta stwierdził, że to siły zbrojne, a nie producent, decydują, jakiego sprzętu będzie używać polska armia, minister Siemoniak ma twardy orzech do zgryzienia.
Sikorsky zatrudnia 3,1 tys. pracowników w Świdniku, zaś AgustaWestland - 2,3 tys. w Mielcu. Obie firmy są uzależnione od zakupów polskiej armii, a oferenci kupili je w nadziei wygranej w przetargu. Teraz firmy sugerują, że Polska może ponieść konsekwencje, jeśli nie zdecyduje się na wybór którejś oferty.
Sekcja przemysłu lotniczego NSZZ "Solidarność" już zwróciła się do prezydenta Bronisława Komorowskiego z prośbą o objęcia nadzoru nad przetargiem. Zdaniem związkowców należy utrzymać miejsca pracy, które już są, a nie opierać się na zapewnieniu, że trzeci z konkurentów - francuski Airbus Helicopters - kupi WZL w Łodzi i zatrudni w nich dodatkowo kilkaset osób.
Jarosław Kaczyński stwierdził, że "wszystko wskazuje, iż przetarg na śmigłowce został ustawiony". Jego zdaniem, nasz jedyny wiarygodny sojusznik to USA, a rząd działa w oparciu o błędne przekonanie, że broń trzeba kupować w Europie.
Być może z tego powodu wiosną tego roku MON ogłosiło, że oprócz 70 śmigłowców wielozadaniowych chce kupić około 30 śmigłowców bojowych - które zastąpią wysłużone Mi-24. Ten przetarg, jak zapewnia MON, ma być oddzielny od przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy. Miałby on zaspokoić przegranych w przetargu.
Gazeta Wyborcza
W październiku prezes firmy Sikorsky Mick Maurer wystosował list do prezydenta, premiera i szefa MON, grożąc wycofaniem z przetargu, jeśli jego wymogi nie przestaną być ustawione "pod jednego producenta". Choć rzecznik MON Jacek Sońta stwierdził, że to siły zbrojne, a nie producent, decydują, jakiego sprzętu będzie używać polska armia, minister Siemoniak ma twardy orzech do zgryzienia.
Sikorsky zatrudnia 3,1 tys. pracowników w Świdniku, zaś AgustaWestland - 2,3 tys. w Mielcu. Obie firmy są uzależnione od zakupów polskiej armii, a oferenci kupili je w nadziei wygranej w przetargu. Teraz firmy sugerują, że Polska może ponieść konsekwencje, jeśli nie zdecyduje się na wybór którejś oferty.
Sekcja przemysłu lotniczego NSZZ "Solidarność" już zwróciła się do prezydenta Bronisława Komorowskiego z prośbą o objęcia nadzoru nad przetargiem. Zdaniem związkowców należy utrzymać miejsca pracy, które już są, a nie opierać się na zapewnieniu, że trzeci z konkurentów - francuski Airbus Helicopters - kupi WZL w Łodzi i zatrudni w nich dodatkowo kilkaset osób.
Jarosław Kaczyński stwierdził, że "wszystko wskazuje, iż przetarg na śmigłowce został ustawiony". Jego zdaniem, nasz jedyny wiarygodny sojusznik to USA, a rząd działa w oparciu o błędne przekonanie, że broń trzeba kupować w Europie.
Być może z tego powodu wiosną tego roku MON ogłosiło, że oprócz 70 śmigłowców wielozadaniowych chce kupić około 30 śmigłowców bojowych - które zastąpią wysłużone Mi-24. Ten przetarg, jak zapewnia MON, ma być oddzielny od przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy. Miałby on zaspokoić przegranych w przetargu.
Gazeta Wyborcza