15 września, czyli równo miesiąc przed wyborami parlamentarnymi odbędzie się „Marsz Gniewu na Kancelarię Prezesa Rady Ministrów". Wezmą w nim udział pracownicy budżetówki, których nie satysfakcjonują podwyżki zaplanowane w projekcie przyszłorocznego budżetu. Zakładają one, że każdy pracownik budżetówki dostanie w 2024 roku wynagrodzenie wyższe o 6,6 proc. (tzw. podwyżka jednym wskaźnikiem). Dodatkowo przewidziano też wzrost o 5,7 proc., w ramach funduszu wynagrodzeń, ale nie obejmie on wszystkich zatrudnionych i nie po równo. Jak podaje serwis Business Insider Polska, protesty zapowiadają głównie grupy zawodowe, które nie dostają wiele z tej drugiej puli środków i odczuwają od dłuższego czasu brak odpowiednich podwyżek.
Kto będzie protestował?
— Na pewno protestować będą pracownicy m.in. sądownictwa, prokuratury, ZUS-u, Państwowej Inspekcji Pracy, pracownicy cywilni służb mundurowych, strażacy, pracownicy samorządowi, poradni psychologiczno-pedagogicznych, ochotniczych hufców pracy, kierowcy autobusów i motorniczy tramwajów warszawskich, pracownicy Biblioteki Narodowej w Warszawie — mówi w rozmowie z portalem Urszula Łobodzińska, wiceprzewodnicząca związku zawodowego pracowników sądownictwa KNSZZ „Ad Rem", przedstawicielka Komitetu Protestacyjnego Pracowników Sfery Publicznej.
Łobodzińska podkreśla, że protestujący domagają się podwyżki o 20 proc. jeszcze w tym roku, wypłaconej z wyrównaniem od lipca, oraz o 24 proc. w roku przyszłym. – Propozycja przedstawiona przez rząd oznacza, że pensje wzrosną o 6,6 proc., bo pozostałe 5,7 proc. najprawdopodobniej zostanie wydatkowane na wyrównanie pensji osób zarabiających minimalne wynagrodzenie. Wielu pracowników zarabia obecnie na granicy najniższej płacy i po jej podwyżce od stycznia 2024 r. trzeba będzie zwiększyć im pensje — podkreśla Łobodzińska.
Związkowcy przypominają, że w latach 2021-2023 skumulowana inflacja wyniosła ponad 30 proc. Tymczasem podwyżki jednym wskaźnikiem w sferze budżetowej wyniosły w tym czasie tylko 7,8 proc.
Mechanizm niekorzystny dla pracowników
Business Insider Polska zwraca uwagę, że walkę o wyższe wynagrodzenia utrudnia obecnie obowiązujący mechanizm kształtowania wynagrodzeń w sferze budżetowej. Dla zatrudnionych lepszym rozwiązaniem jest wzrost poprzez jeden wskaźnik dla wszystkich osób, tymczasem rząd preferuje jednak podwyżki poprzez wzrost funduszu wynagrodzeń, gdyż te środki — w przeciwieństwie do podwyżki jednym wskaźnikiem — nie są rozdzielane „po równo" dla wszystkich grup zawodowych. Rząd może zatem rozdzielać pieniądze np. tylko do konkretnych jednostek, grup zawodowych, czy stanowisk. W efekcie często trafiają one do instytucji/formacji nadzorowanych np. przez wpływowe resorty lub reprezentowanych przez silne związki zawodowe.
Czytaj też:
Budżet napompowany do granic możliwości. „Niepokojące szczegóły”Czytaj też:
Będzie kolejny protest diagnostów. Jeszcze przed wyborami