Made in Germany. Czyli właściwie gdzie?

Made in Germany. Czyli właściwie gdzie?

Dodano:   /  Zmieniono: 
W przypadku niektórych produktów wkład niemiecki może wynosić tylko 10 proc., co wprowadza konsumenta w błąd - zauważa unijny komisarz, Algirdas Šemeta European Commission
Unijny komisarz ds. podatków i unii celnej Algirdas Šemeta chce ściślejszej definicji etykietki „Made in Germany”, bo uważa, że obecnie jest ona wykorzystywana do wprowadzania konsumentów w błąd. Przemysł Niemiec, drugiego największego eksportera świata, mówi stanowcze „Nein!”.
W powszechnej opinii jeżeli na produkcie widnieje napis 'Made in Germany', konsument jest pewien jego dobrej jakości. Tzn. chętniej go kupi. Tyle że ? jak zauważył unijny komisarz ds. podatków i unii celnej Algirdas Šemeta ? w przypadku niektórych produktów wkład niemiecki może wynosić tylko 10 proc., co wprowadza konsumenta w błąd. Komisarz chce z tym zrobić porządek.

Do tej pory według standardów Unii Europejskiej o  pochodzeniu produktu świadczyło 'miejsce ostatniego znaczącego ekonomicznie etapu produkcji'. Pozwalało to niemieckim firmom na prowadzenie tańszej produkcji poza granicami kraju, pod warunkiem że jej ostatni etap odbywał się w Niemczech.

Według nowej propozycji komisarza produkt będzie można uznać za wyprodukowany w Niemczech tylko wtedy, gdy co najmniej 45 proc. surowców będzie pochodzić z Niemiec.

Pomysł naturalnie wywołuje gniew niemieckich producentów. Niemcy są drugim co do wielkości eksporterem świata i zdaniem lobbystów wejście w życie nowego rozporządzenia byłoby dla nich potężnym ciosem. Przemysłowcy w niemieckich mediach już mówią o 'ogromnej szkodzie' dla niemieckiej gospodarki. Szczególnie narażone byłyby sztandarowe niemieckie branże, takie jak motoryzacja, elektrotechnika i inżynieria maszyn. Poza tym proponowana zmiana definicji oznaczałaby dodatkową pracę papierkową dla producentów, którzy musieliby skrupulatniej śledzić i dokumentować pochodzenie każdego elementu w procesie produkcyjnym, żeby z dokładnością ustalić ostateczny kraj produkcji. Niewątpliwie wiązałoby się to z większymi kosztami.

Na razie Niemcy mogą pocieszać się tym, że to tylko propozycja. Zanim pomysł komisarza stanie się wiążący, musi zostać zaaprobowany przez wszystkie unijne kraje.