Hiszpanie nie mogą zaoszczędzać się na śmierć

Hiszpanie nie mogą zaoszczędzać się na śmierć

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych Archiwum 
Z Hiszpanią nie mamy może tak dużo więzów gospodarczych, ale pogarszanie się sytuacji u nich prędzej czy później odbije się negatywnie na nas, bo to duży rynek. Ich problemy będą oddziaływać na Niemcy i Francję, a to już nasi bezpośredni partnerzy mówi Piotr Soroczyński, główny ekonomista Korporacji Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych.
Karol Manys: Sprzedaż prawie 10 proc. w dół, bezrobocie sięgające 24 proc., a wśród młodych ponad połowy, PKB wyraźnie w dół kolejny rok z rzędu ? czy to już dno hiszpańskiego kryzysu?

Piotr Soroczyński: W tego typu sytuacjach zawsze jest jedno niebezpieczeństwo. Zarówno w czasie kryzysu, jak i w czasie hossy działa ten sam mechanizm. Chodzi o samonakręcającą się spiralę. Jeśli jest źle, to wszyscy zaczynają oszczędzać, czyli ktoś inny nie zarobi, a więc też zaczyna oszczędzać i znów czegoś nie kupi... Tak można w kółko. Oczywiście w takich sytuacjach zawsze jest pewien punkt zwrotny, zarówno w sytuacjach hossy, jak i krachu, ale nie sądzę, by to było już teraz.

Myśli Pan, że kryzys w Hiszpanii może jeszcze się pogłębiać?

Niestety, może tak być. Hiszpanie zrobili bowiem jeden podstawowy błąd i w moim rozumieniu od tego tam się wszystko zaczęło. Otóż tak duży i tak potężny kraj nastawił się przede wszystkim na budownictwo. Sami sobie zrobili hossę, bo budowali dla całego świata. Tyle że kiedy się okazało, że ten cały świat ma trochę mniej pieniędzy, nagle zauważyli, że oni nie mają co robić i nie bardzo mają czym to zastąpić. Dlatego zawsze tak się cieszyłem z sytuacji polskiej gospodarki, która jest dużo bardziej zróżnicowana. Dzięki temu nawet jeśli w jakiejś branży dzieje się źle, to nie jest od razu klęska dla całej gospodarki.

A nie myśli Pan, że te problemy wynikają trochę z konieczności narzuconych Hiszpanom cięć i oszczędności?

Naturalnie, że to jest pewien problem. Zarówno Grecy, jak i Hiszpanie dali się wpędzić w pętlę zbyt szybkiego i drastycznego oszczędzania. Oczywiście zostało im to narzucone przez instytucje międzynarodowe, ale z tym też nie można przeholować, bo tak to się właśnie kończy. Nie można zaoszczędzać się na śmierć.

Kiedy Pana zdaniem cały ten kryzys wreszcie zacznie się kończyć?

Niestety, rynki ciągle bardzo skurczowo reagują na wiele sygnałów. Musi im się nieco stępić ta wrażliwość. Bo jak długo to nie nastąpi, tak długo nie będzie uspokojenia. Sytuacja gospodarcza nie zmienia się przecież z dnia na dzień. A jeśli dobrze policzyć, to w ciągu ostatnich dwóch lat przepowiadano już pewnie ze 20 upadków Grecji i za każdym razem wiązało się to z perturbacjami na rynku. Nad pewnymi rzeczami inwestorzy po prostu muszą przejść do porządku dziennego, by sytuacja mogła zacząć się normalizować. Przy takiej nerwowości wszyscy boją się robić biznesy, handlować czy inwestować i generalnie zaczynają już być tym zmęczeni. Myślę, że pierwsza faza otępienia na te wszystkie ostre sygnały to mniej więcej rok. Potem natomiast nastąpi względne unormowanie, ale to już potrwa lat kilka.

Widzi Pan zagrożenie, że zła sytuacja w Hiszpanii może się negatywnie przełożyć na Polskę?

W przeciwieństwie do Grecji zdecydowanie, bo Hiszpania to dużo większy i dużo bogatszy rynek. Owszem, bezpośrednio my nie mamy aż tak dużo kontaktów z Hiszpanami, ale ich problemy będą bardzo szybko oddziaływać i na Francję, i na Niemcy. A to są już nasi podstawowi partnerzy. Jeśli Hiszpania będzie nadal dołować, to Niemcy nie będą mieć tam biznesu i nie będą od nas kupować komponentów, surowców czy innych towarów. To nie byłoby dobre.