Pandemia COVID-19 uderzyła w wiele branż, jednak w niektóre w dosyć nieoczywisty sposób i naokoło. Wraz z wprowadzanymi lockdownami i utrudnieniami w poruszaniu się, na jakiś czas zamarły tradycyjne kasyna, stacjonarne punkty przyjmowania zakładów i salony gier na całym świecie. Doprowadziło to do sytuacji, w której przede wszystkim gry hazardowe przeniesiono do internetu – branża odczuła znaczący wzrost przychodów w tym segmencie. Jednocześnie wraz z rosnącym zainteresowaniem grą w sieci, na rynku jeszcze aktywniejsze stały się spółki parające się nielegalnym hazardem.
Gdy w 2016 roku szacowano przychody z hazardu na świecie, z różnych kanałów interaktywnych wyniosły 46 miliardów dolarów. Później rok do roku te przychody rosły o 6-7 miliardów, by w 2020 roku wystrzelić do rekordowego poziomu 81 miliardów dolarów. Gdy internetowe zakłady święciły triumfy, zapikowały przychody z tradycyjnych, stacjonarnych punktów gier. Z 408,5 mld w 2019 do 291,4 mld dolarów rok później – wylicza firma H2 Gambling Capital w raporcie o szarej strefie hazardu online, który powstał na zlecenie Totalizatora Sportowego, największego legalnego operatora w Polsce.
Choć różne przewidywania wskazują na to, że branża gier i zakładów na całym świecie po koronakryzysie się odbije, to nie jest w stanie powstrzymać jednego: dynamicznego rozwoju rynku w internecie. Tymczasem to właśnie w sieci najłatwiej natrafić na nielegalne zakłady. Mimo prób uszczelniania prawa cały czas trwa wyścig z szarą strefą gier hazardowych.
Czarny rynek i szara strefa – w pogoni za króliczkiem
Ta walka z nielegalnymi zakładami ma w Polsce może nie najdłuższą, ale bogatą w zwroty akcji historię. W tej chwili to, jak funkcjonuje branża gier i zakładów, wciąż reguluje ustawa o grach hazardowych z 2009 roku (jej powstawanie niektórzy członkowie pierwszego rządu PO-PSL okupili utratą stanowisk), która w 2016 roku doczekała się nowelizacji na miarę nowych, cyfrowych czasów.
Pięć lat temu do ustawy dodano przepisy, które były wymierzone w nielegalnych operatorów gier i zakładów, pozwalające na blokowanie ich domen internetowych, a także blokowanie płatności. Ważna dla tej historii jest też chronologia zdarzeń: wspomniana nowela powstała cztery lata po tym, jak w Polsce pierwsza firma dostała zezwolenie ministra finansów na prowadzenie zakładów w internecie, oczywiście w pełni legalnie i na dwa lata przed tym, gdy w Polsce pojawiło się pierwsze legalne kasyno online (i jak dotąd jedyne). W tym czasie rozpychały, zresztą dalej się rozpychają, firmy pozwalające na nielegalną grę czy obstawianie zakładów.
Tu warto podkreślić: nielegalny hazard w sieci można traktować na dwa sposoby, co pokazuje metodologia H2GC. Firma podzieliła go na dwa rodzaje, obydwa nielegalne, jednak o konkretnych różnicach. Szara strefa to ci operatorzy gier i zakładów, którzy mają licencję, ale na innym rynku niż ten, w którym znajduje się gracz. Czarny rynek to z kolei już operatorzy bez żadnych zezwoleń. Według H2GC ten drugi rodzaj nielegalnych zakładów w Polsce prawie nie występuje, ponieważ zamiast działać bez zezwoleń, firmy starają się o takowe np. na Malcie, Gibraltarze czy Curacao i działają na licencjach z tych państw.
Później schemat jest prosty: takie firmy tworzą strony czy aplikacje w języku polskim, przez co nieświadomi klienci mogą mieć wrażenie, że grają u legalnego operatora. Takie strony łamią też wiele polskich przepisów, ponieważ na tę chwilę kasyno online Totalizatora Sportowego (jedyne legalne) nie może się reklamować, ani informować o swoich usługach. Zakazem tym nie przejmują się nielegalni operatorzy. Tak samo wygląda sytuacja w segmencie zakładów bukmacherskich, gdzie również legalnych operatorów obowiązują restrykcje w zakresie komunikacji i reklamy.
Mimo uszczelniania przepisów, walki z nielegalnymi operatorami, którzy oferują hazard online, to szara strefa wciąż działa. Kreatywni, bądź co bądź, hazardziści proponują swoim klientom, by korzystali ze stron przez VPN-y albo trochę ścigają się z Krajową Administracją Skarbową (odpowiedzialną za nadzór nad legalnością gier i zakładów w Polsce). Jak wygląda ten wyścig? Gdy Najwyższa Izba Kontroli podsumowała działania KAS w tym zakresie, to od wejścia w życie nowelizacji ustaw o grach hazardowych (1 kwietnia 2017 roku) do 7 grudnia 2018 roku ujawniono blisko pięć tysięcy domen, które nie miały wymaganych zezwoleń.
Czytaj też:
Walka z szarą strefą. Szefowa KAS: Najważniejsze, aby nie przeszkadzać legalnie działającym firmom
Miliony wydają miliony
Choć prawo dało nową broń KAS, nie spowodowało, że firmy zaprzestały próbować obejść przepisy. Liczba blisko pięciu tysięcy zablokowanych domen z 2018 roku to tylko ułamek. Prowadzony przez Ministerstwo Finansów rejestr domen, które oferują gry hazardowe bez zezwoleń, liczy 1018 stron, a na każdej z nich znajduje się po 15 zakazanych domen. Jak łatwo policzyć, tych stron jest już ponad 15 tys. i nic nie zapowiada, by nie powstawały nowe. Te z ostatniej strony tego zestawienia różnią się od siebie tylko cyfrą dodaną do adresu.
Tu należy jednak zaznaczyć, że choć te liczby robią wrażenie, to rynek sieciowych nielegalnych zakładów i gier w Polsce kurczył się w tempie błyskawicznym. W 2016 roku nielegalne zakłady i kasyna w internecie zarobiły 770 mln PLN (prawie 80 proc. przychodów rynku), a w 2017 ta kwota wyniosła już 535 mln. W 2020 roku sytuacja w branży gier i zakładów się odwróciła: ponad 74 proc. przychodów (1,8 mld zł) generowała legalna część rynku, a niewiele ponad ćwiartka tego tortu (25,6 proc.) trafiła do nielegalnych operatorów.
Wyłapywanie nielegalnych zakładów trwa więc w najlepsze, ale według szacunków H2GC 121 stron internetowych wciąż albo akceptowało płatności w polskich złotówkach, albo obsługiwało klientów w języku polskim. Gra toczy się o pieniądze i to niemałe. Nielegalni operatorzy mają o kogo się bić, bo według innych wyliczeń około 1,16 mln dorosłych Polek i Polaków korzysta przynajmniej z jednego rynku hazardowego z szarej strefy w sieci.
Ten ponad milion graczy w 2021 roku – to przewidywania H2GC – zostawi w szarej strefie około 745 milionów złotych (to kwota po odliczeniu tego, co wypłacić musi operator). Przy tych wyliczeniach pojawia się jeszcze jeden wątek dużych graczy szarej strefy. Znaczna część tych przewidywanych dochodów trafi do 10 największych operatorów, którzy generują 80 proc. wszystkich przychodów z nielegalnych gier hazardowych.
Skoro po drodze pojawia się tyle niewiadomych i ktoś może nabrać podejrzeń, jak w ogóle udaje się wciąż utrzymać na rynku nielegalnym operatorom? Decydują, znowu, pieniądze. W Polsce legalne zakłady bukmacherskie są obłożone podatkiem obrotowym, który wynosi 12 proc. i jest przerzucony na gracza już na samym początku. Gracz, stawiając 100 zł, w rzeczywistości stawia 88 zł i to od tej kwoty (pomniejszonej o podatek) zostanie mu naliczona kwota wygranej. W dodatku w przypadku wygranych powyżej 2280 zł należy „podzielić się” wygraną z fiskusem, który pobierze kolejne 10 proc. już od wygranej kwoty.
„Lepsze” oferty dają więc nielegalni operatorzy, w dodatku mają oni do dyspozycji jeszcze całe systemy poleceń (afiliacji), dzięki którym mogą pozyskiwać kolejnych graczy. Zasada jest prosta, dzięki poleceniu danego portalu do gier, polecający zyskuje dodatkowe środki za każdego sprowadzonego nowego użytkownika.
Jednak jak już ktoś przebrnie przez morze ofert, zagra, a ostatecznie wygra, to jego historia może się wcale nie skończyć. Zresztą może być to dosyć kiepski koniec, ponieważ wraz z wygraną może przyjść zainteresowanie organów skarbowych.
Kodeks karny skarbowy mówi jasno, że gra w „zagranicznej grze hazardowej” (online) lub branie udziału w grze hazardowej urządzonej wbrew przepisom jest karalne – grozi za to do 120 stawek dziennych kary oraz kara w wysokości 100 proc. wygranej i to niepomniejszonej o wpłacone pieniądze.
Jak grać i o co grać?
Skoro legalny hazard w sieci wypalił w Polsce i doprowadził do skurczenia się szarej strefy, ale jednocześnie nad Wisłą – według szacunków – nadal ponad milion osób gra nielegalnie, to po pięciu latach od ostatniej nowelizacji przepisów może przyszedł czas na kolejną? Dotychczasowe działania sprawiły, że nielegalne zakłady i gry musiały oddać pole na rynku, ale część firm działających w branży znalazła sposób na omijanie przepisów.
Podczas tegorocznego Forum Ekonomicznego w Karpaczu na debacie „Wprost” poruszono właśnie ten temat, a szefowa KAS i wiceminister finansów Magdalena Rzeczkowska przestrzegała, by wraz z ewentualnymi zmianami, przypadkiem, nie utrudnić działania legalnym firmom. – Najważniejsze jest, aby nie przeszkadzać legalnie działającym firmom. Walka z szarą strefą to de facto tworzenie równych warunków konkurencji dla tych przedsiębiorców, którzy chcą działać legalnie – mówiła.
Analitycy H2GC w raporcie zleconym przez Totalizator Sportowy trochę wpisują się w ten sposób myślenia. Rekomendują, by ewentualne, przyszłe zmiany w prawie skupiły się na poprawieniu sytuacji legalnych operatorów, m.in. poprzez poluzowanie przepisów dotyczących reklamowania i informowania o ofercie kasyna online. W tym wypadku zakaz reklamy miałby zostać podtrzymany, natomiast zakaz informowania i polecania o ofercie kasyna – już nie. To akurat przepis, na którym skorzystałby państwowy monopolista, a pomysłów jest więcej.
Zmienić miałaby się też podstawa opodatkowania, ale tylko zakładów bukmacherskich: zamiast 12 proc. wartości stawki na starcie, miałaby ona wynosić 40 proc., ale różnicy między sumą stawek wpłaconych i wypłaconych wygranych. Dla przykładu, jeśli klienci postawili na dane wydarzenie łącznie 100 tys. zł, a po wyniku wydarzenia okazało się, że bukmacher musiał im wypłacić 60 tys. w wygranych, podatek wyniesie 16 tys. zł (40 proc. z 40 tys.) i zostanie opłacony przez bukmachera. Przy tym modelu opodatkowania, jeśli operator wypłaci więcej wygranych, niż klienci postawili w danym okresie, nie zapłaci on podatku...
H2GC ma też pomysł na odczarowanie pokera online w Polsce, ale to już temat na inny, oddzielny tekst, ponieważ ta gra ma akurat nad Wisłą – dosłownie – naprawdę słabe karty.