KE: 15 proc. energii odnawialnej w Polsce w 2020 roku

KE: 15 proc. energii odnawialnej w Polsce w 2020 roku

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
15 proc. zużywanej w Polsce energii będzie musiało w 2020 roku pochodzić ze źródeł odnawialnych - zaproponowała w środę Komisja Europejska.

Obecnie wykorzystanie źródeł odnawialnych (energii wiatrowej, słonecznej, wodnej, biomasy) wynosi w Polsce ok. 7 proc. Produkcja energii elektrycznej w 94 proc. opiera się na węglu.

KE przedstawiła w środę pakiet legislacyjny, który jest odpowiedzią UE na zmiany klimatyczne na Ziemi.

"Odpowiedź na wyzwanie, jakim są zmiany klimatyczne, jest najważniejszym sprawdzianem politycznym naszego pokolenia - powiedział przewodniczący KE Jose Barroso. - To pakiet dobry dla środowiska, dla biznesu i dla obywateli".

Ma on zapewnić, że do 2020 roku 20 proc. energii w Unii będzie pochodziło ze źródeł odnawialnych, a emisje CO2 - gazu, który zdaniem naukowców jest powodem ocieplenia klimatu - spadną o 20 proc. w porównaniu z rokiem 1990. UE ma być gotowa do redukcji emisji CO2 nawet o 30 proc., jeśli w ramach nowego, globalnego porozumienia post-Kioto inne rozwinięte kraje zobowiążą się do porównywalnych redukcji emisji.

By osiągnąć te cele, do których zobowiązali się unijni przywódcy na szczycie w marcu zeszłego roku, Komisja Europejska zaproponowała wyznaczenie poszczególnym krajom wiążących limitów w zakresie wykorzystania źródeł odnawialnych oraz emisji CO2.

Polska próbowała przekonać KE, by ustaliła 11-procentowy udział energii odnawialnej w całkowitym zużyciu. KE podtrzymała 15 proc., przekonując, że Polska ma duży potencjał w dziedzinie energii odnawialnej, której źródłami mogą być elektrownie wiatrowe oraz biomasa (np. w ciepłownictwie).

Obrońcy środowiska uznali, że Polakom brak ambicji. "Polska może i powinna zrobić nawet więcej, niż wymaga od niej Komisja" - napisał Greenpeace w przesłanym PAP komunikacie.

"Jest to do zrealizowania, ale znacznym wysiłkiem. Polska jest skazana na węgiel" - ocenia eurodeputowany PO Jerzy Buzek. Jego zdaniem ambitny cel uda się osiągnąć, rozwijając m.in. wykorzystanie biomasy, źródeł geotermalnych do ogrzewania, oraz budując na terenach górskich małe elektrownie wodne.

Uwzględniając potrzeby rozwijającej się polskiej gospodarki, Komisja Europejska zaproponowała, by Polska mogła zwiększyć o 14 proc. emisje CO2 w sektorach transportu, budownictwa (ogrzewanie, klimatyzacja), rolnictwa i gospodarki odpadami, w porównaniu z rokiem 2005. KE zróżnicowała pułapy dla poszczególnych krajów w zależności od ich PKB na głowę mieszkańca. Bogate kraje: Dania, Luksemburg i Irlandia będą musiały obciąć emisje o 20 proc. Biedna Bułgaria będzie je miała prawo o 20 proc. zwiększyć.

Na poziomie UE, mniejsze będą musiały być także emisje przemysłowe (energetyka, metalurgia, produkcja cementu, papieru etc.). Ogólny cel to 21 proc. emisji mniej w branżach objętych unijnym systemem handlu emisjami.

Przede wszystkim jednak KE chce zrewolucjonizować unijny rynek handlu emisjami w przemyśle (to ponad połowa wszystkich emisji CO2 w UE). Polega to na tym, że przedsiębiorstwa mają przyznane roczne limity emisji, a jeśli je wyczerpią, muszą dokupić kwotę na rynku albo zmienić technologię na bardziej przyjazną środowisku.

Od 2013 roku krajom członkowskim nie będą już przyznawane, jak dotychczas, narodowe plany emisji. Zamiast tego limity dostaną bezpośrednio sektory objęte systemem handlu emisjami: energetyka, metalurgia, produkcja szkła, cementu i papieru itd. Ogólne emisje w ramach systemu w 2020 roku będą o 21 proc. niższe niż w 2005 roku, przy czym będzie on obejmował, poza CO2, także inne gazy cieplarniane.

KE chce, by większość praw do emisji zakłady przemysłowe musiały kupować na aukcjach. Elektrownie, jako główne źródło emisji gazów cieplarnianych, mają kupować całość swoich praw już od 2013 r.; pozostałe sektory, w tym lotnictwo cywilne, zostaną objęte systemem aukcji stopniowo.

KE odpiera ataki, że takie kosztowne rozwiązanie zagraża konkurencyjności unijnego przemysłu. Powtarzając, że celem jest osiągnięcie światowego porozumienia o ograniczeniu emisji od 2013 r., pozostawiła jednak otwartą furtkę: w przypadku fiaska negocjacji najbardziej energochłonne sektory europejskiego przemysłu mogą liczyć na darmowe prawa do emisji, a ich konkurenci- importerzy z krajów trzecich będą musieli prawa do emisji kupować na aukcjach. To rodzaj unijnego ekologicznego podatku, o który zabiegał prezydent Francji Nicolas Sarkozy.

"Mamy nadzieję, że kraje trzecie pójdą naszym śladem i wprowadzenie tych rozwiązań nie będzie konieczne" - powiedział Barroso.

KE planuje, że dochody z licytacji sięgną 50 mld euro rocznie. Zasilą one budżety krajów członkowskich, przy czym co najmniej jedna piąta ma być przeznaczona na ochronę środowiska, odnawialne źródła energii itp.

Środki będą potrzebne, gdyż KE szacuje, że realizacja celów będzie kosztować co najmniej 60 mld euro rocznie, czyli 0,5 proc. unijnego PKB. "To 3 euro tygodniowo na osobę" - przekonywał Barroso, prezentując "historyczny pakiet" na specjalnej sesji Parlamentu Europejskiego.

Aby propozycje KE weszły w życie, muszą je zaakceptować kraje członkowskie i PE. Zapowiadają się zacięte dyskusje, gdyż narzekanie na zbyt ambitne cele słychać w wielu stolicach, ale KE liczy na zawarcie porozumienia do końca roku, jeszcze za francuskiego przewodnictwa w UE.

pap, ss