VII. Kradnij!

Dodano:   /  Zmieniono: 
Do obrobienia jest zarówno kasa Funduszu Pracy, jak i unijna. Z pierwszej wyciągniesz 30 tys., a z drugiej nawet 40 tys. zł. Konsekwencjami swojego czynu nie musisz się martwić, bo wszystko odbywa się całkowicie legalnie. Warunek jest jeden – musisz być bezrobotny, więc szybko składaj wypowiedzenie...
Procedura jest banalna – rejestrujesz się jako bezrobotny, wynajmujesz jakiegoś studenta pierwszego roku z SGH, aby za 300 zł przygotował najprostszy biznesplan. Idziesz z nim do Funduszu Pracy i na dobry początek dostajesz 29,5 tys. zł. Potem piszesz krótkie podanie, w którym twierdzisz, że do robienia interesów masz większą smykałkę niż Donald Trump, dzięki czemu z unijnego Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki otrzymujesz kolejne 40 tys. zł. Potem, zamiast na szybkie komputery, faks, biurka z IKEI i zdobiony papier korespondencyjny, wydajesz wszystko w zaciszu jakiejś agencji towarzyskiej lub przepijasz z kumplami z dawnej roboty. Możesz też wybierać wariant najbanalniejszy z banalnych i udać się w podróż dookoła świata. W ministerstwie pracy i polityki społecznej myślą, że ambitnie rozwijasz swoją działalność gospodarczą, podczas gdy jedyną rzeczą jaką rzeczywiście rozwijasz jest wiedza na temat wewnętrznych ścianek twojego nosa oraz – nieco rzadziej – papier toaletowy. Po upływie 365 dni (jeżeli masz pecha to po 366) zamykasz cały ten fikcyjny interes, urzędnikom rzucasz krótkie "sorry chłopaki, nie udało się", po czym... namawiasz żonę, żeby teraz ona założyła interes.

Ministerstwo pracy zachowuje się jak rodzic-idiota, którego dziecko prosi o pomoc w odrobieniu lekcji. Zamiast usiąść z nim do książek, czegoś nauczyć i ułatwić mu pracę, daje mu pięć dych z cenną radą, aby za rozwiązanie zadania zapłaciło mądrzejszemu koledze z klasy, albo spisało je w trakcie przerwy, a pieniądze przeznaczyło na marihuanę. Zamiast starać się obniżyć koszty pracy, ułatwić i usprawnić zakładanie firm, dać przedsiębiorcom szansę wykazania się i zwolnić ich częściowo z podatków, państwo woli hojnie sypać gotówką. Tym samym leczy bezrobocie półśrodkami, co przypomina leczenie ciężkiej grypy herbatką z cytryną. Kaszel i dreszcze miną tylko na chwilę. Po paru chwilach choroba powróci ze zdwojoną siłą, na czym ucierpi nie tylko pacjent, ale także jego otoczenie oraz sam lekarz.

Bezrobotni marzący o własnym interesie, zamiast gotówki woleliby mieć możliwość zarejestrowania działalności w jeden dzień, czy wymazania z pamięci słów "Urząd Skarbowy" oraz "ZUS". Woleliby żyć w kraju gdzie przedsiębiorców nie obsypuje się pieniędzmi tylko po to, by potem pod postacią podatków zdzierać z nich ile się da i rzucać im kłody pod nogi. Polscy kandydaci na biznesmenów o pieniądze postarają się sami, pod warunkiem, że władza okaże im szacunek i zamiast tworzyć coraz bardziej skomplikowane prawo, maksymalnie je uprości.

Rozwiązanie, do jakiego przymierza się resort pracy, przyciągnie głównie kombinatorów i nieudaczników, którzy całą dotację będą w stanie przepuścić w sklepie z przyborami biurowymi. Resort woli dać po 70 tys. zł kilkudziesięciu tysiącom bezrobotnych, zamiast uprościć przepisy i zachęcić 3,5 mln już istniejących przedsiębiorstw do rozwijania się i zatrudniania nowych pracowników. Pominę już fakt, że ministerstwo jest w swoim zachowaniu bardzo niesprawiedliwe. Dlaczego po 70 tys. zł nie mieliby dostać także ci, którzy już jakiś czas temu założyli firmy i dzisiaj z trudem wiążą koniec z końcem? Pojęcie "równości" polega według resortu na dyskryminowaniu jednych kosztem drugich. Sprawiedliwość gospodarcza to te same szanse i warunki dla wszystkich. Dlatego mam zamiar upomnieć się o swoje 70 tys. zł. Wystarczy, że przejdę na samozatrudnienie, a kluczowym założeniem mojego biznesplanu będzie "świadczenie usług na rzecz największych wydawnictw"...