Witold "Fan VATu" Modzelewski

Witold "Fan VATu" Modzelewski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nasz były wiceminister finansów, prof. Witold Modzelewski, w wywiadzie dla jednego z serwisów internetowych, stwierdził że tylko stała 24-procentowa stawka VAT i wyższa akcyza może uratować nasz przyszłoroczny budżet. Budżet może tak, ale czy nasz? I czy to naprawdę ja i Ty, szanowny Czytelniku, jesteśmy winni finansowych kłopotów, z którymi zmaga się władza?
Z jednej strony tak, bo problemy budżetowe pojawiają się, gdy państwo się zadłuża, a jego dług zaciągany jest przede wszystkim po to, żeby finansować rozbuchane wydatki socjalne. Za tymi wydatkami stoją natomiast lata lobbingu różnych związków zawodowych i innych „społecznych" instytucji. Czyli my. Tzw. społeczeństwo. Jeśli poczuwamy się do bycia jego częścią, odpowiedzialność – przynajmniej jej mała cześć – spada na każdego z nas.

Ale, zaraz, zaraz… Czy ja kiedykolwiek chciałem, by państwo wprowadziło becikowe? By wydawało rocznie po 8 mld na zasiłki rodzinne? Bo sponsorowało biznes deweloperski, spłacając czyjeś hipoteki w programie „rodzina na swoim"? Czy ja albo Ty, kiedykolwiek chcieliśmy, by – o czym pisze Tomek Molga w aktualnym numerze „Wprost" – polskie prawo zmuszało naszych biznesmenów, by clili towary w Niemczech i by przez to nasz budżet tracił 2 mld zł rocznie? Czy ja chciałem przymusowych emerytur, które zrodziły ZUS, kolosa, który dawny umarł, ale wciąż żyć musi? Jasne, że nie. Pan Profesor zapomina, że problemy budżetowe nie biorą z tego, że do kasy państwa wpływa za mało podatków, tylko z tego, że za dużo z niej wypływa. Wątpię jednak, by on tego nie zauważał. On to widzi, ale jest po prostu zwolennikiem państwa opiekuńczego. Choć wie, że ono ledwo zipie, jego wizja, by wszystkim żyło się lepiej dzięki PAŃSTWU, przysłania mu fundamentalną prawdę. Tę głoszącą, że jeśli się jest rozsądnym, wydaje się tyle, ile można, a nie tyle ile się chce. Modzelewski zdaje się mieć przeciwne zdanie. Zapewniam Cię jednak, Czytelniku, że gdybyś jego rady zastosował do swojej prywatnej „polityki” budżetowej, musiałbyś przygotować się na powitanie Dworca Centralnego i nowe miejsce zamieszkania – cieplutki karton.

Jak bardzo przewrotna jest mowa, wydobywająca się z ust byłego ministra, pokazuje to zdanie: „Na wariant krajów nadbałtyckich, gdzie zaprzestano wypłaty świadczeń z budżetu nas po prostu nie stać." Otóż, tak, nie przesłyszeliście się: nie stać nas na to, by mniej wydawać. Zwyczajnego człowieka „nie stać" z reguły na to, by wydawać więcej, rząd zaś „nie stać” na to, by wydawać mniej! Totalny absurd. Ale, hola! Czy naprawdę myślimy, że Modzelewski mówi tu o ekonomii, o tym, że nas „finansowo” nie stać? Nie! On mówi najprawdopodobniej, choć tego już nie precyzuje, o tzw. „kosztach społecznych”. Więc czy i on wierzy w ten stary antywolnorynkowy katalog proroctw: ludzie umierający na ulicach, wszechobecna bieda, wtórny analfabetyzm, wyzysk? Jeśli nie – jest niekonsekwentny, jeśli tak – brak słów.

Modzelewski wyraził w wywiadzie nadzieję, że „można opinii publicznej przedstawić podwyżkę podatków w taki sposób, by zrozumiała, że alternatywą jest dalsze zaciąganie długów, które będą musiały spłacać za nas przyszłe pokolenia". Pytanie tylko, czy Modzelewskim faktycznie kieruje troska o przyszłe pokolenia, czy może po prostu interes jego Instytut Studiów Podatkowych? Nie jest tajemnicą, że im większe podatki, tym zagubionych w ich natłoku i skomplikowaniu klientów ISN będzie miał więcej.