W czasie gdy Polacy zajmują się sprawami fundamentalnymi - Palikotem, Macierewiczem, tudzież walką na śmierć i życie o lokalizację krzyża – politykom w innych krajach sen z oczu spędza taki błahy temat jak gospodarka. Temat błahy, bo od czasu Billa Clintona wiadomo przecież, że gospodarką mają zajmować się tylko głupcy. Ale w dobie kryzysu ekonomicznego, którego widmo, niczym niegdyś komunizm, krąży wciąż nad Europą, może czasem warto przyjrzeć się co robią inni.
Zwłaszcza, że to co robią inni jest coraz bardziej niepokojące. UE zafundowała krajom-narkomanom uzależnionym od deficytu budżetowego terapię, w postaci dodatkowej porcji ulubionej używki. Z jednej strony Bruksela łypie groźnie na Grecję i grozi jej palcem – z drugiej ad hoc tworzy fundusz ratunkowy wart, bagatela – niemal bilion euro. Innymi słowy narkoman dostaje swój ulubiony narkotyk, a Bruksela daje sygnał nie tylko Grekom, ale również Hiszpanom, Portugalczykom czy Włochom: „panowie, może nasz Titanic faktycznie uderzył w jakąś górę lodową, ale orkiestra gra!".
Jednocześnie za oceanem taką samą terapię stosuje Barack Obama. Receptą na rosnące zadłużenie USA jest… zwiększenie tego zadłużenia. Chodzi oczywiście o przepchnięte przez Senat prawo, które przedłuża okres w jakim Amerykanie mogą liczyć na zasiłek dla bezrobotnych. Zamysł szlachetny – trzeba pomóc najbardziej poszkodowanym przez kryzys. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że lekarstwo może być groźniejsze niż choroba.
Oczywiście 30 miliardów dolarów jakie Obama rocznie podaruje bezrobotnym Amerykanom to kropla w morzu zadłużenia tego kraju, które szacuje się na ponad 10 bilionów dolarów. W tym przypadku chodzi jednak bardziej o groźną w skutkach logikę działania jaką kieruje się USA i – co pokazał przykład Grecji, a także reakcja na załamanie sektora finansowego w 2008 roku – kraje Unii Europejskiej. Logika ta sprowadza się do hasła „jeśli na rynku zaczyna krążyć zbyt mało pieniędzy – to trzeba ich trochę dorzucić". I tak najpierw George W. Bush dorzucił pieniędzy bankierom, UE dorzuciła Grecji, Obama dorzuca bezrobotnym – i interes się kręci.
Gdyby – jak chciał to widzieć niegdyś Andrzej Lepper – takie radosne dorzucanie pieniędzy w nieskończoność było możliwe, wszystko byłoby w porządku. Niestety jednak ilość środków jakie można dorzucać jest ograniczona, co więcej – de facto wolnych środków już raczej nie ma i to co jest dorzucane w jednym miejscu, jest zabierane komuś innemu. Pieniądze, którymi doraźnie łatamy rozmaite finansowe czarne dziury, są więc zabierane z pozycji „inwestycje" (zawsze zdążymy jeszcze zainwestować…), zabierane są tym, którzy prowadzili rozsądną politykę finansową (wiecie, ci drudzy mają problemy – więc damy im dotację), zabierane są wreszcie tym, którzy jeszcze się nawet nie narodzili, a już – na poczet ich przyszłej aktywności – zaciąga się zobowiązania. A wszystko to przy zaskakująco hurraoptymistycznym założeniu, że teraz jest źle, ale za chwilę będzie tak dobrze, że następcy z prawdziwą przyjemnością spłacą nasze długi.
Tymczasem może się okazać, że nasi następcy – nauczeni przez nas, że nie opłaca się być oszczędnym (bo tego rozrzutnego i tak uratuje państwo), że nie warto samemu się poświęcać (zawsze można to zostawić swoim dzieciom) i że generalnie nie ma takiego kryzysu, któremu by nie zaradził opiekuńczy i wrażliwy rząd – zamiast spłacać, wyciągną ręce po więcej. A kiedy nie dostaną więcej sięgną po sprawdzony argument – czyli kije i kamienie. Warto czasem o tym pomyśleć w przerwie między rozważaniem jakie intencje kryją się za działaniami Macierewicza i Palikota.
Jednocześnie za oceanem taką samą terapię stosuje Barack Obama. Receptą na rosnące zadłużenie USA jest… zwiększenie tego zadłużenia. Chodzi oczywiście o przepchnięte przez Senat prawo, które przedłuża okres w jakim Amerykanie mogą liczyć na zasiłek dla bezrobotnych. Zamysł szlachetny – trzeba pomóc najbardziej poszkodowanym przez kryzys. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że lekarstwo może być groźniejsze niż choroba.
Oczywiście 30 miliardów dolarów jakie Obama rocznie podaruje bezrobotnym Amerykanom to kropla w morzu zadłużenia tego kraju, które szacuje się na ponad 10 bilionów dolarów. W tym przypadku chodzi jednak bardziej o groźną w skutkach logikę działania jaką kieruje się USA i – co pokazał przykład Grecji, a także reakcja na załamanie sektora finansowego w 2008 roku – kraje Unii Europejskiej. Logika ta sprowadza się do hasła „jeśli na rynku zaczyna krążyć zbyt mało pieniędzy – to trzeba ich trochę dorzucić". I tak najpierw George W. Bush dorzucił pieniędzy bankierom, UE dorzuciła Grecji, Obama dorzuca bezrobotnym – i interes się kręci.
Gdyby – jak chciał to widzieć niegdyś Andrzej Lepper – takie radosne dorzucanie pieniędzy w nieskończoność było możliwe, wszystko byłoby w porządku. Niestety jednak ilość środków jakie można dorzucać jest ograniczona, co więcej – de facto wolnych środków już raczej nie ma i to co jest dorzucane w jednym miejscu, jest zabierane komuś innemu. Pieniądze, którymi doraźnie łatamy rozmaite finansowe czarne dziury, są więc zabierane z pozycji „inwestycje" (zawsze zdążymy jeszcze zainwestować…), zabierane są tym, którzy prowadzili rozsądną politykę finansową (wiecie, ci drudzy mają problemy – więc damy im dotację), zabierane są wreszcie tym, którzy jeszcze się nawet nie narodzili, a już – na poczet ich przyszłej aktywności – zaciąga się zobowiązania. A wszystko to przy zaskakująco hurraoptymistycznym założeniu, że teraz jest źle, ale za chwilę będzie tak dobrze, że następcy z prawdziwą przyjemnością spłacą nasze długi.
Tymczasem może się okazać, że nasi następcy – nauczeni przez nas, że nie opłaca się być oszczędnym (bo tego rozrzutnego i tak uratuje państwo), że nie warto samemu się poświęcać (zawsze można to zostawić swoim dzieciom) i że generalnie nie ma takiego kryzysu, któremu by nie zaradził opiekuńczy i wrażliwy rząd – zamiast spłacać, wyciągną ręce po więcej. A kiedy nie dostaną więcej sięgną po sprawdzony argument – czyli kije i kamienie. Warto czasem o tym pomyśleć w przerwie między rozważaniem jakie intencje kryją się za działaniami Macierewicza i Palikota.